niedziela, 30 czerwca 2013

Deklaracja Zimbardo

Foto: Jdec*

...przysiągłem sobie, że będę używał wszelkich posiadanych zdolności, aby czynić dobro i przeciwdziałać złu, wspierać to, co w ludziach najlepsze, pracować w celu uwolnienia ich z więzień, które sami sobie stworzyli, oraz w celu zwalczania systemów, które niszczą nadzieje na ludzkie szczęście i sprawiedliwość

Efekt Lucyfera Philip Zimbardo


* This file is licensed under the Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported, 2.5 Generic, 2.0 Generic and 1.0 Generic license.

sobota, 29 czerwca 2013

O zrozumieniu drugiego człowieka



To głębokie, długotrwałe doświadczenie wzbogaca mój podziw dla złożoności natury ludzkiej, bo dokładnie w momencie, kiedy myślisz, że kogoś rozumiesz, zdajesz sobie sprawę, że znasz tylko drobny wycinek jego prawdziwej natury, o którym wnioskujesz na podstawie ograniczonego zbioru osobistych lub pośrednich kontaktów.

Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

piątek, 28 czerwca 2013

Powiedz TAK ŻYCIU





Z reguły nie namawiam nikogo do udziału w żadnych zrzutkach pomocowych, akcjach charytatywnych czy innych podobnych imprezach. Wszelkie zaś łańcuszki, zwłaszcza internetowe, tępię z całą stanowczością. Z wielu powodów zresztą. Zdecydowanie zaś popieram pomoc osobom, które znamy, lub które znają osoby, które znamy. Dziś robię wyjątek.

Stowarzyszenie "TAK ŻYCIU" obchodzi dwudziestolecie. Jest to organizacja działająca w Strzyżowie, miejscowości oddalonej kilkadziesiąt kilometrów od Rzeszowa. Jej głównym celem jest wsparcie i integracja osób niepełnosprawnych i ich rodzin oraz innych osób w trudnej sytuacji życiowej. Organizacja utrzymuje się z wkładu swoich członków oraz dobrych serc darczyńców. Niestety, jak większość naprawdę porządnych stowarzyszeń tego typu, ciągle boryka się z brakiem środków.

Niedawno „Tak Życiu” zdobyło dwoje niezwykłych sympatyków. Są to Katarzyna i Wojciech Grzybowie. To właśnie dzięki nim, możecie teraz pomóc stowarzyszeniu licytując unikalną koszulkę środkowego Wojtka Grzyba wraz z autografem. Jeśli sami nie macie możliwości, albo nie chcecie, zawsze możecie wspomóc stowarzyszenie w inny sposób.






Szkoda tylko, że jak na razie na stronie stowarzyszenia nie ma konta, na które można wpłacać pieniążki,  a i nazwę wybrało niezbyt fortunnie. Próba wygooglowania po nazwie prowadzi do całkiem innych tematów. W dodatku raczej nie za bardzo ma szczęście do pomocy ze strony władz. te jak zwykle mają inne priorytety. Ale cóż - inicjatywa na pewno warta wsparcia, więc jeśli macie pomysły i możliwości, to działajcie 

Wasz Andrew

Ps. Na stronie licytacji koszulki (pierwszy link pod zdjęciem) jest już numer konta na które można wpłacać pieniążki, by pomóc Stowarzyszeniu.


czwartek, 27 czerwca 2013

O owocach zwycięstwa






Vincere et victoria uti non idem est

(Zwycieżać a korzystać ze zwycięstwa to nie to samo)


Jan Pasek Pamiętniki

środa, 26 czerwca 2013

Co nie jest Bogu niemiłe


Klęknąłem ks. Piekarskiemu służyć do mszej; ujuszony ubieram księdza, aż Wojewoda rzecze: „Panie bracie, przynajmniej ręce umyć.” Odpowie ksiądz: „Nie wadzi to nic, nie brzydzi się Bóg krwią rozlaną [dla] imienia swego.”


Jan Pasek Pamiętniki

wtorek, 25 czerwca 2013

Bóg jest z nami pijakami

czyli Pamiętniki Jana Paska







Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1955

Ostatnią przed wakacjami lekturą naszego DKK były Pamiętniki Jana Chryzostoma Paska. Kiedy wybieraliśmy spośród różnych dostępnych wydań, w większości będących wyborem tekstów, mnie przypadła wersja dla hardcorowców, czyli wydanie chyba najgrubsze z tych, którymi w tym momencie dysponowaliśmy. Sam wstęp, bez noty wydawniczej, to pięćdziesiąt stron litego tekstu. Przyznam się, że sam je poniekąd wybrałem, gdyż znając wagę tej książki dla rozwoju literatury polskiej, chciałem mieć możliwie pełną wersję, a nie okrojone fragmenty. Nie reflektowałem również na wydania skrócone, ale „wzbogacone” o pamiątkę z czasów, gdy Paskowe dzieło zasilało katalog szkolnych lektur, czyli o „opracowanie”, które bardziej przypomina ściągę, niż to, co pod owym określeniem można rozumieć. Ten ostatni, coraz popularniejszy w naszych czasach, typ produkcji wydawniczej zawsze kojarzy mi się z okresem, gdy naśmiewaliśmy się z opowieści studentów ze wschodu, którzy znali wielu autorów, ale tylko z opracowań z odpowiednim, jedynie słusznym, komentarzem, a nie z tekstów, które zapewniły owym sławę w panteonie literatury. Jak widać obecna kondycja polskiego szkolnictwa, z tą niesamowitą podażą i dorównującym jej popytem na wszelkie bryki i opracowania, bliższa jest momentami dawnej komunistycznej Ukrainie, niż Polsce z czasów PRL-u, gdzie jednak tekst był podstawą. No, ale dość tych dygresji – wróćmy do tematu.

Wydanie trafiło mi się takie jak lubię; po staremu solidne, ładnie oprawione, z pięknymi, gustownymi rysunkami Adama Marczyńskiego, ładną stylową czcionką i niezrównanym klimatem pożółkłych nieco ze starości kartek. Wspomniany wstęp pióra Romana Pollaka okazał się wspaniałą lekturą samą w sobie. Czytałem go z wielkim zainteresowaniem i w moim odczuciu okazał się tak trafiony, iż gdyby wszystkie opracowania podobnie się miały do dzieł, których dotyczą, wiele lektur można by sobie odpuścić. Oczywiście, wprowadzenie to nosi łatwo rozpoznawalne piętno swoich dni, ale chyba lepsze to, niż dzisiejsze zakłamanie, w którym prawie nigdy nie używa się takich słów jak kapitalizm i imperializm, tak jakby demokracja oznaczała również ustrój gospodarczy. Niestety, tak celne słowo wstępne sprawia, iż w miarę postępów lektury samego dzieła, jeśli okazuje się ono poniżej oczekiwań czytelnika, traci on resztki samozaparcia, by dotrwać do końca. Po co się męczyć, skoro po przeżuciu jednej trzeciej objętości książki stwierdzamy, iż nasze wrażenia całkowicie się ze wstępem pokrywają, a ten z kolei prorokuje, iż dalej będzie tylko gorzej?

Jest taka moda, zwłaszcza wśród niektórych naukowców (nie mylić z uczonymi), iż jak się na coś uprą, to chwalą to myśląc, iż siebie przy tym powiększą i nie są w stanie zrozumieć konsekwencji swego postępowania. Choć powinni. Co innego bowiem, jeśli zło chwali chłopek roztropek pod budką z piwem, a co innego gdy profesor. Zasięg i siła oddziaływania ich obu jest diametralnie odmienna, więc i wagę do ich osądu trzeba inną używać. To, co ujdzie wiejskiemu głupkowi, dla profesora jest hańbą, nawet jeśli jako okoliczność łagodzącą weźmie się pod uwagę fakt, iż wśród tej drugiej grupy więcej jest osobników wykazujących znaczące odchylenia od normy określanej stanem zdrowia psychicznego.

Owszem, Pasek poprzez swe Pamiętniki zasłużył się literaturze polskiej znakomicie. Garściami czerpały z niego nasze późniejsze sławne pióra, jak choćby Sienkiewicz. Jednak widzieć w Pasku i jego dziele same plusy to paranoja. To tak, jakby historyk szkutnictwa widział w kodze ideał okrętu, a nawet wielokroć gorzej, gdyż koga sama w sobie nie była zła, a Pasek…

Takim pewnie profesorom dziwakom zawdzięczamy to, iż kiedyś Pamiętniki były lekturą szkolną. Ilu na zawsze zniechęciły do czytelnictwa nie da się po prostu zliczyć. Takich decydentów powinno się piętnować na czołach rozpalonym żelazem. Język Paska jest bowiem tak odległy od dzisiejszego, iż nawet dla zagorzałego miłośnika Trylogii dłuższe z nim obcowanie jest męką. Co dopiero dla innych. Przyznam sam, iż do końca nie doszedłem. Z początku bawiły mnie opowieści wojskowe, w których więcej żywego języka i odbicia rzeczywistości niż oratorskiego bełkotu, ale im dalej, tym było gorzej W końcu doszedłem do wniosku, iż żal mi czasu na domęczenie tego dzieła, skoro tyle innych, zdecydowanie wartościowszych rzeczy czeka na przeczytanie.

Niewątpliwie mogą być Pamiętniki ciekawą lekturą dla językoznawców i badaczy literatury. Już jednak dla historyków nie za bardzo, gdyż nie chcą oni nam pokazywać, jak wyglądała szlachta, czyli „elita” ówczesnego kraju nad Wisłą, od której chętnie teraz większość chce swój ród wywodzić, tak jakby to nie było raczej hańbą niż nobilitacją. To wszak nie komuna, tylko szlachta i arystokracja doprowadziły wielokrotnie ten kraj do upadku. Wojskowego i politycznego, gdyż moralnie upadł już wcześniej. Spójrzmy na Paska.

Jaki naród, takie jego sławy. Alkoholik, złodziej, rozpustnik i zdrajca. Zwykły bandzior i morderca, nawet przez mu współczesnych kilkakrotnie skazany na banicję i utratę czci. Potrafi jednego dnia trzy razy po pijaku stawać do pojedynku i mówi, że Bóg go prowadził. Jego logika jest prosta – skoro Bóg by go nie popierał, to by przegrał. Skoro wygrał, to jest bez grzechu. Bóg był ze mną!

Porównując wspomnianego już Sienkiewicza i jego Trylogię do Paska i jego Pamiętników widać już wyraźny wpływ na tego pierwszego czynników, które sprawiły, iż jesteśmy chyba jednym z najbardziej zakłamanych społeczeństw świata, czyli autocenzury, brązownictwa (od Brązowników Boya), dwulicowości i frymarczenia wiarą. U Sienkiewicza, choć czerpał z Pamiętników obficie, wszyscy bohaterowie zakochują się porywem serca, nie uderzają w konkury z wyrachowania. Pasek, nawet pisząc o sobie, nie tai, że kluczowym kryterium wyboru panny są pieniądze. Jej pieniądze oczywiście. U Sienkiewicza rycerze walczą o sławę i Ojczyznę; wybierają dla tej pierwszej co bardziej znanych i groźniejszych przeciwników, a dla tej drugiej czasami są nawet gotowi przedłożyć dobro publiczne nad swoje własne. Pasek nie wstydzi się pisać jak było. Szlachcic wybierał sobie za przeciwnika tego, kto miał bogatsze oporządzenie i szaty, po kim mógł się spodziewać zakończonego sukcesem finansowym rabowania zwłok, a jeśli na drodze do nich stanął mu inny szlachcic, który sobie ten sam obiekt upatrzył, gotów był i jego zabić. Oczywiście z pomocą Bożą. Wszystko bowiem było czynione w Łasce Pańskiej, inaczej Bóg by nie pozwolił się temu zdarzyć. Jeśli jednak nawet ta logika nie wystarczała i pozostawały mimo wszystko jakieś wątpliwości, spowiedź czyściła moralne konto. Najtańszy sposób na uwolnienie sumienia; bez zadośćuczynienia, bez prawdziwej pokuty, bez publicznego przyznania się do winy. W najpoważniejszych sprawach, jak porzucenie kobiety, której przysięgało się wierność, można było nawet, celem uciszenia rozterek serca i sumienia, uzyskać poparcie przedstawicieli Chrystusa przed faktem. Jak w przysłowiu „każdy święty ma swoje wykręty”. U Paska wystarczyło, iż ksiądz mu wytłumaczył, że przecież jego luba protestantką, co usprawiedliwia zerwanie i złamanie ślubów. Oczywiście wcześniej przez dłuższy czas w niczym mu to nie przeszkadzało.

Sienkiewicz wspominał, iż w czas Potopu szwedzkich jeńców czasami mordowano bez litości, zwłaszcza gdy dostali się w chłopskie ręce, ale Pasek bez krępacji wspomina, iż rozcinano im na żywca brzuchy w celu sprawdzenia, czy przypadkiem nie zawierają połkniętych kosztowności.

Pasek i jego dzieło mógłby służyć dla Zimbardo za elegancki dodatek do Efektu Lucyfera, by zobrazować jak nawet z pozoru ciemni i ograniczeni ludzie są w stanie wznieść się na poziom geniuszu, by zracjonalizować czynione zło i usprawiedliwić podłości, zwłaszcza jeśli mogą się podeprzeć wiarą.

Jednym słowem, Pasek pokazuje, że to nie komuna nas zdegenerowała, gdyż tacy byliśmy od zawsze. Tylko potem pojawiła się moda na podwójną moralność, której choćby Sienkiewicz pięknym przykładem, a która rozkwita w narodzie niczym róża jerychońska w misce wody. Nie jest to lektura ani budująca, ani pocieszająca, choć są i piękne fragmenty, zwłaszcza na początku, w trakcie podkoloryzowanych, a jednak tchnących autentyzmem wspomnień z wojaczki u boku Czarnieckiego. Pełno w nim smaczków, których nie znajdziemy u Sienkiewicza, który wszak tych samych terminów używa, jak na przykład obrazowe wytłumaczenie, czym jest kara „włóczenia po majdanie”. Sienkiewiczowi poprawność polityczna widać zabraniała wyjaśnić to czytelnikowi.

Reasumując, trzeba stwierdzić, iż choć Pamiętniki na pewno są, z wielu zresztą względów, cennym elementem naszej literatury, to jednak przystępować do ich lektury należy mając dużo, bardzo dużo czasu, gdyż język Paska jest już tak odmienny od naszego, iż czytanie jego tekstu przypomina wydobywanie faktów z opowieści pijanego w sztok marynarza. To po prostu męka. Nie niesie też to dzieło żadnych wzorców przystających do dnia dzisiejszego. Wręcz przeciwnie, to pochwała chorób toczących polski naród; alkoholizmu, prywaty, nietolerancji, okrucieństwa, sprzedajności i pogardy dla prawa. Może się pokusić o pełny odbiór Pamiętników człowiek inteligentny, z dystansem do autorytetów, krytyczny, oczytany i po prostu mądry. O ile w pewnym momencie nie stwierdzi, iż żal mu czasu na coś, co jest przebrzmiałe jak zwoje z zapisem dogmatów religii, której ostatni kapłan i wierny zmarli przed wiekami. Pozostałym może przynieść tylko szkodę, tak jak lektura Mein Kampf.
Absolutnie nie polecam, choć i nie zniechęcam do lektury tych jedynych w swoim rodzaju pamiętników. Zarazem maksymalnie zafałszowanych, by wywyższyć autora i ukryć jego małość, ale w sposób na dzisiejsze czasy tak prymitywny i łatwy do rozszyfrowania, zwłaszcza w połączeniu z konfrontacją wobec innych źródeł, iż przez to, w tym co pozostaje po odrzuceniu celowanego kolorytu, tym bardziej szczerych i autentycznych. Po recenzje na ogół nie sięgają nieoczytani, więc mogę śmiało powiedzieć; kto ma odwagę – niech czyta. A komu się nie chce, albo jak ja, nie zdzierży do końca – niech ma odwagę to powiedzieć, gdyż zwłaszcza tego ostatniego, odwagi cywilnej, bardzo nam brak, a warto to zmienić, czego Wam i sobie życzę

Wasz Andrew





poniedziałek, 24 czerwca 2013

O mamonie i myślach



Jeśli ja panu dam dolara i pan mi da dolara, to każdy z nas ma po jednym dolarze. Ale jak ja panu dam myśl i pan mi da myśl, to każdy z nas ma dwie myśli.
Zygmunt Bauman

niedziela, 23 czerwca 2013

sobota, 22 czerwca 2013

Od rzeźnika do transplantologa




Chirurdzy wojenni (War Surgeons) 2000

produkcja:
John Gwyn, S4C, History Television i Alliance Atlantis Fact
zdjęcia: Terry Zazulak
reżyseria: Amanda Rees
muzyka: Dwayne Ford



Nieczęsto piszę o filmach. Zwykle do pięt nie dorastają książkom, więc wolę się koncentrować na tych ostatnich. Z drugiej jednak strony czasami zdarza się coś, co jest wyjątkowe, cenne i warte polecenia. Tak też zdarzyło się tym razem.

Przypadkiem trafiłem na trzyodcinkowy (po godzinie) obraz dokumentalny Chirurdzy wojenni emitowany obecnie na kanale TVP Historia. Serial już leciał, ale to nic straconego, na pewno będą powtórki. Tematem wiodącym jest stymulacyjny wpływ zmieniających się warunków pola walki, poczynając od czasów starożytnych, na rozwój medycyny ratunkowej, a w szczególności chirurgii.

Ile filmów dokumentalnych i fabularnych stworzono na temat wojen nikt nie jest w stanie zliczyć. Od antywojennych po wojnę gloryfikujących, od poważnych po komedie; wszystkie możliwe gatunki i konwencje. Z reguły jednak pomija się jeden aspekt wojen, choć jest on ich nieodłącznym elementem – szpitale. Częściej już pokazuje się cmentarze, trupy, a nawet obozy koncentracyjne i ich ofiary, niż szpitale in action. Dlaczego? To proste – większość decydentów nie chce pokazać prawdziwego oblicza wojny, gdyż zawsze może zajść potrzeba wywołania nowej. Trup, czy nawet żywy okaleczony człowiek, tak naprawdę jest szokujący tylko dla człowieka przynajmniej na tyle inteligentnego, iż jest on w stanie sobie wyobrazić co czuł ten ktoś, zanim ze zdrowego młodego człowieka przemienił się w to, co z niego zostało. A większość tego nie potrafi. Natomiast hasła typu Bóg, Honor i Ojczyzna, zawsze i wszędzie wszyscy przyswajają łatwo. Trup nie krzyczy, nie wije się z boleści. Kaleki weteran wojenny nie sika krwią, nie ciągnie po ziemi swych wnętrzności ani nie pokazuje wprost tego, co przeżył. Ten serial zaś jest wyjątkowy. Nie tylko porusza temat arcyciekawy, o którym społeczeństwo nie ma zielonego pojęcia, głównie ze względu na brak materiałów, czyli fascynującą historię rozwoju chirurgii, ale ukazuje również, jak wyglądają w działaniu te miejsca, które najczęściej w filmach pokrywa się bardziej wstydliwym i obłudnym milczeniem niż sceny najbrutalniejszych gwałtów i morderstw. Przy operacji postrzelonego kolana scenki z horrorów stają się infantylne.



 (góra jakby dla śmiechu, dół całkiem na poważnie, różnica niewielka)

To połączenie unikalnej wiedzy na temat nieznanego ogółowi działu historii z mimowolnym aspektem moralnym nadaje serialowi niezwykłą siłę oddziaływania. Krwawe obrazy zmuszają do zastanowienia się nad tym, czy cokolwiek usprawiedliwia narażanie ludzi na takie cierpienia, a zwłaszcza czy usprawiedliwia je czyjś interes równie brudny, jak szczytne są hasła za którymi zawsze jest skrywany.


(obrazowe wytłumaczenie zagadki, dlaczego w pewnym momencie chirurgów zaczęto nazywać rzeźnikami)


Krótko mówiąc jest to rzecz, którą każdy powinien zobaczyć. Jeśli zaś nie jest jej nawet w stanie obejrzeć bez odwracania wzroku, niech się zastanowi, zanim kiedykolwiek znów zacznie popierać slogany typu „niektóre wojny są piękne”. Niech się zastanowi, czy ma prawo w ogóle wypowiadać się na temat moralnego aspektu wojny, tym bardziej, iż ten film i tak jest niczym w porównaniu z rzeczywistością. Brak mu zapachu, którego się nigdy nie zapomina. Brak dotyku tych rzeczy, których oby większość z nas nigdy dotykać nie musiała.

Absolutnie i zdecydowanie polecam


Wasz Andrew

piątek, 21 czerwca 2013

Spętane umysły


…na umysły więźniów działa potężna siła powstrzymująca ich od podjęcia zbiorowych działań przeciwko prześladowaniom.



Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

czwartek, 20 czerwca 2013

Dentysta sadysta





Nie tak dawno pisałem o królującej w Polsce mentalności więziennej, którą społeczeństwu wpaja się przez cały czas edukacji, a już mamy następny kwiatek ujawniający zatrważającą skalę tego zjawiska. Zjawiska, które sprawia, iż człowiek dający znać odpowiednim organom o nagannych faktach nie jest świadomym, godnym szacunku i naśladowania obywatelem, jak to jest wśród normalnych ludzi w normalnych krajach, a kapusiem, szpiclem, donosicielem lub konfidentem. Nawet sami funkcjonariusze służb patrzą w naszym kraju na takich dziwnym wzrokiem, choć powinni ich na rękach nosić, również ze względu na rzadkość takich zachowań. Kto nie wierzy, niech pójdzie na najbliższą komendę lub do prokuratury i spróbuje zgłosić, iż gdzieś w lesie ktoś wyrzucił worek ze śmieciami i należy się tym zająć, tak jak w Niemczech, gdzie podobne znaleziska się rozgrzebuje w celu zdobycia dowodów pozwalających ustalić ich właściciela. Tylko najpierw niech kupi sobie coś mocnego na nerwy.

Wczoraj wszystkie serwisy obiegła wiadomość, iż w Radomsku w łódzkiem pijany w sztok (2,7 promila) stomatolog, który miał u 28-latka przygotować górne jedynki i dwójki do założenia na nie koron oraz pobrać wycisk, zamiast ten ostatni pobrać, dał go pacjentowi, i to dosłownie. Po kilkakrotnym znieczuleniu biedaka (sam już się wcześniej znieczulił przy pomocy innego środka) dentysta „zeszlifował” mężczyźnie kilka zębów do tego stopnia, iż naprawienie ich będzie „bardzo kosztowne”. Młodzian siedzący na fotelu okazał się twardzielem, a raczej zakutą pałą, gdyż zbulwersował się dopiero wtedy, gdy jedna z jego jedynek na jego oczach wylądowała w śmietniku. Dopiero wtedy zbuntował się, powiadomił policję, a sam udał się do konkurencyjnego wyrwizęba, by ten opatrzył mu dziurę po jedynce. Ciekawe, czy ten ostatni był trzeźwy? O tym media milczą.

To zdarzenie ma kilka aspektów i ogniskuje, jak w soczewce, obraz polskich patologii, które sprawiają, iż między bajki można włożyć twierdzenia polityków, iż należymy do Europy. Wszak nie mają na myśli Europy w sensie geograficznym.

Oczywiście, alkoholicy są na całym świecie i wszędzie zdarzają się sytuacje, gdy ktoś podejmuje czynności wymagające trzeźwości bynajmniej trzeźwym nie będąc. Na pewno jednak nie jest normalnym, iż się to toleruje. Z wyjątkiem Polski, i miejsc na wschód od nas, niełatwo być świadkiem sytuacji, gdy matki i rodziny bezczynnie przyglądają się, gdy ledwo trzymający się na nogach pijany ojciec pakuje do samochodu dzieci i wyjeżdża na drogę. U nas bowiem od najmłodszych lat uczy się, iż nie ten źle robi, kto ściąga w szkole, kto kradnie i pije, tylko ten, kto kabluje. Nie ten czyni źle, kto krzywdzi ludzi, tylko ten, kto to ujawnia psując opinię danej kliki u nas najczęściej zwanej grupą zawodową, że o rodzinie nie wspomnę. To dlatego u nas mniej uprawnień odbiera się w całym kraju za wszelkie możliwe wykroczenia i przestępstwa popełniane przez lekarzy niż w samym tylko Londynie za zbyt mało uprzejme zwracanie się do pacjenta. Dotyczy to zresztą chyba wszystkich, od księży poczynając, przez sędziów, prokuratorów i policjantów na nauczycielach, politykach i urzędnikach kończąc.

Jakby tego było mało, zamiast jak za komuny uczyć nieufności do władzy i dystansu do autorytetów, od dzieciństwa wpaja się ludziom bojaźn wobec symboli; naukowych, kościelnych, państwowych. Ksiądz, profesor, prezydent czy premier, lekarz i adwokat, bogacz albo polityk, wymieniać można długo, to osoby poza prawem, poza zasięgiem zwykłego obywatela, który dla nich jest niczym. To dlatego w przypadku ich nagannego zachowania ludzie nie reagują. Nie wierzą, że ma to sens. Nie wiedzą nawet, że mają do tego prawo, by się sprzeciwić. Jak można rzucać złe słowo na lekarza czy księdza?

Ten pacjent, o którym się wszyscy wczoraj rozpisywali, nie był jakimś ciemnym chłopkiem z marginesu, skoro chodził do stomatologa. Większość rodaków nie chodzi. Jak w tym kawale: - Po czym poznać Polaka za granicą? – Po zębach. I biedak nie mógł nie czuć, że jego konował jest ululany. Wszak byli, i to dosłownie, twarzą w twarz. A jednak, w imię typowo polskiego, posuniętego do absurdu konformizmu, siedział na fotelu i dał się „leczyć”. Moim zdaniem nie powinien dostać żadnego odszkodowania. Wiedział na co się godzi.

Ciekaw jestem, jak się sprawa zakończy. Jakie reperkusje, i czy w ogóle jakieś, spotkają w ostatecznym rozrachunku dentystę wirtuoza. Ale o tym się pewnie nie dowiemy. Takimi rzeczami zajmuje się tylko kilka osób w kraju, o których można powiedzieć, iż uprawiają dziennikarstwo. Reszta goni tylko za newsem, który przepisują w nieskończonych kopiach bez zrozumienia, bez komentarza, bez dociekań i wątpliwości, bez informowania później o ciągu dalszym.

No i miał rację Miłościwie nam Panujący – jesteśmy Zieloną Wyspą. Gdzie indziej spotkać ochotników, którzy jeszcze zapłacą za to, by ich leczył, a nawet operował, pijany szaman?

środa, 19 czerwca 2013

Dziwni ludzie w dziwnym kraju




Wielokrotnie przy różnych okazjach stwierdzałem, iż w Polsce nie działają mechanizmy ekonomiczne, socjologiczne i inne, które są motorem zachodnich demokracji i tamtejszej formy kapitalizmu. Motorem zawodnym, prychającym i kopcącym, ale jednak wciąż działającym. U nas ich brak; nie działają, albo działają w wypaczony sposób. Wczoraj miałem kolejny przyczynek do tych rozważań, z których wynika iż to, co w Polsce teraz rośnie, na pewno nie zaowocuje na kształt Niemiec czy USA, o Szwecji nawet nie wspominając.

Wyjeżdżając z jednego z większych polskich miast zauważyłem w jego satelickiej miejscowości karczmę, przed którą widać było różne ciekawe stare sprzęty rolnicze. Zatrzymałem się zaintrygowany, a moje zainteresowanie jeszcze wzrosło, gdy po wyjściu z samochodu i zbliżeniu się do budynków zobaczyłem dotąd niewidoczne za bujną roślinnością zwaną potocznie chwastami prawdziwe eksponaty ułożone pod zewnętrznymi ścianami; stare maszyny do szycia jedynie słusznej kiedyś marki Singer, piękne przyrządy i narzędzia o znanym i nieznanym przeznaczeniu, atrakcje godne poważnego muzeum. Wyszedł gospodarz i wdaliśmy się w miłą pogawędkę. Zaprosił mnie do środka, gdzie były znacznie ciekawsze rzeczy, ale ani jednego gościa poza mną. Dzwonek ostrzegawczy w mojej głowie już brzęczał – człowiek ani razu się nie uśmiechnął, choć miał przed sobą potencjalnego klienta, że nie wspomnę o tym, iż człowieka wyraźnie mu i jego działalności życzliwego. Dałem się jednak poprowadzić do wnętrza skuszony wyobrażeniem ciekawych starych bibelotów ozdabiających izbę karczmy. Po wejściu oniemiałem.

Tak ładnie skomponowanego, tak tchnącego atmosferą przeszłości wnętrza nawet się nie spodziewałem. Nie wiem, czy kiedykolwiek dotąd widziałem tak klimatyczną starą karczmę. Może nawet bardziej interesującą niż zamkowe komnaty czy klasztorne cele. A te antyki – prawdziwe skarby. Aż mi się oczy świeciły, gdy je podziwiałem.

Będąc pod wrażeniem zaproponowałem właścicielowi, iż wezmę z samochodu sprzęt i porobię zdjęcia, by napisać pochwalny artykuł o jego działalności. Podkreśliłem, iż nic nie musi płacić. Zaznaczam też, że choć był to środek słonecznego dnia, poza mną i obsługą w knajpie nie było żywej duszy, co świadczyło o kulawym marketingu i reklamie. Odmówił. Niezrażony rzuciłem na podpuchę, iż pewnie boi się kradzieży, a pomyślałem, że jest to oczywiście irracjonalne, gdyż jaki sens ma trzymanie w tajemnicy wnętrza, którego jedyną funkcją i warunkiem istnienia jest jak największe upublicznienie. Szef powiedział, że kradzieży się nie obawia, gdyż obiekt jest monitorowany, mają stronę internetową i rozdają na mieście foldery reklamowe. Myśląc, że może źle mnie zrozumiał, wyjaśniłem mu, iż moja oferta jest naprawdę darmowa – prowadzę prywatny niekomercyjny blog i jeśli chcę o nim napisać, to tylko dlatego, iż mi się jego karczma niezmiernie podoba, a nie dla zysku, on zaś będzie miał darmową reklamę. Znów odmówił. Nie naciskałem. Pożegnałem się grzecznie i odjechałem.

Kiedy po wejściu zobaczyłem niezwykle gustownie urządzone pomieszczenia tej karczmy miałem zamiar w przyszłości zatrzymywać się właśnie tu, na kawę czy obiad, jeśli ceny mnie zabiją, i byłem pewny, że wielu moich czytelników będąc w okolicy świadomie tu skręci. Teraz wiem, że ani ja, ani nikt z Was nogi tam nie postawi, chyba że sam przypadkiem trafi na własne ryzyko i odpowiedzialność. Strach kupować jadło i napitek u człowieka, który nie myśli racjonalnie i w dodatku się nie uśmiecha. Kto wie, jakich ingrediencji może taki zapodać do strawy ;) Nie mam odwagi sam sprawdzać ani innych narażać ;)

A tak na poważnie – takie reakcje to tylko w Polsce. Prawdziwa atrakcja dla turystów. Człowiek, który żyje z ludzi, którzy do niego trafią, a nie jest zainteresowany darmową reklamą. Nie jest zainteresowany ani z chciwości czy zrozumienia biznesu, ani ze zwykłej życzliwości ku ludziom. Tylko w Polsce.

wtorek, 18 czerwca 2013

Z Roosevelta



Ludzie nie są więźniami przeznaczenia, lecz jedynie więźniami własnych umysłów” - mawiał prezydent Franklin Roosevelt.

Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

poniedziałek, 17 czerwca 2013

O dehumanizacji



...kamienie i kije mogą połamać Ci kości, ale wyzwiska nierzadko mogą Cię zabić.

Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

niedziela, 16 czerwca 2013

Żydzi w Polsce przed II W.Ś.

czyli ile straciliśmy?





Wielokrotnie przy okazji rozmów o "sprawie polskiej" wynikających a to z przeczytanych lektur, a to z filmów, zarówno na moim blogu, jak i na innych, powracają pytania o przyczyny tego, iż obecna Polska tak negatywnie odbija od krajów leżących na zachód od Odry, czy też od sąsiadów z południa i przez Bałtyk. Przyczyn pierwotnych takiego stanu rzeczy jest wiele. Nawet w lekturze, którą obecnie mam na tapecie, czyli Pamiętnikach Paska, odnajduję znaczące wątki do tego tematu. Pewnie nie da się tych wszystkich okoliczności ogarnąć ani jednoznacznie określić ich wagi, usystematyzować według wpływu, jaki wywarły na taki rozwój narodu, który doprowadził do Zielonej Wyspy Tuska pełnej totalnego zakłamania, pomazanych elewacji, zaśmieconych lasów i ludzi, którzy się nie uśmiechają na widok innych. Tej pracy, przynajmniej na razie, nie planuję się podjąć, ale pilnie odnotowuję wszelkie nowe myśli związane ze sprawą.


Jakiś czas temu napotkałem felietonik Krzysztofa Rogalskiego zamieszczony na jego blogu. Jest tak dobrze napisany, iż nie widzę sensu, by temat od nowa opracowywać i zamieszczać na moim blogu podobny tekst. Zamiast tego przytaczam pod oryginalnym tytułem i w całości., jako jeden z ważkich głosów o przyczynach obecnego stanu rzeczy. Warto przeczytać:


Pisząc tę notkę korzystałem z danych statystycznych zamieszczonych w broszurze Józefa Konczyńskiego „Żydzi w Polsce w ostatniem dziesięcioleciu w oświetleniu cyfr statystycznych”, wydanej w Warszawie w 1936 r. Autor obficie cytuje źródła, nie ma więc żadnego powodu wątpić w prawdziwość przytoczonych danych statystycznych. Interpretacja tych danych jest, rzecz jasna, nieco inna wg p. Konczyńskiego i wg mojej skromnej osoby.

Józef Konczyński jest dla mnie postacią nieznaną. Wiem, że jest autorem m.in.: „Stan moralny społeczeństwa polskiego”, Warszawa, 1911, „Ludność Warszawy”, Warszawa 1913. Nie mam pojęcia, czy jest spokrewniony z dość znanym literatem Tadeuszem Konczyńskim (1875 – 1944).
Ale mniejsza o pana Józefa. Chodzi o przytaczane przez niego wielkości statystyczne.
Otóż, wg spisu powszechnego z września 1921 r. (zapewne dalekiego od doskonałości a nawet i kompletności), ludność pochodzenia żydowskiego stanowiła 10,8% mieszkańców II Rzeczypospolitej, z tym że w miastach odsetek ten wynosił 32,4%.
Konczyński podaje również, iż w 1934/35 r. 86,8% drobnych sklepów w Warszawie było w rękach żydowskich, że stanowili oni (dane dot. ciągle Warszawy) 94% wytwórców przemysłu galanteryjnego i odzieżowego, 70% drobnych rzemieślników. Dalej pisze, że stanowią oni 54% aplikantów adwokackich w Warszawie i niemal 18% studentów ogółem w Polsce (tutaj Konczyński, słusznie zresztą zauważa, iż powodem takiego stanu była 20% podwyżka opłat za studia w uczelniach państwowych dokonana w 1933 r.). Że już tylko mimochodem wspomnę o tym, że w „rękach chrześcijańskich” była tylko 1/3 kin i prawie cały przemysł filmowy (jak i na całym świecie, zauważa Konczyński).
Brakuje u Konczyńskiego wielu danych, ponieważ skoncentrował się na stolicy, chociaż sytuacja w Łodzi, Lwowie czy Wilnie była pewnikiem podobna (wystarczy zajrzeć do Rocznika Statystycznego m. Łodzi z roku 1921).
No i teraz wyobraźmy sobie państwo X w którym w wyniku dziwnego kataklizmu demograficznego znika ponad 80% drobnych sklepów, 90% rzemiosła, 50% prawników, 20% studentów, no i w ogóle ponad 10% ludności. Do tego dodajmy, iż wśród zmobilizowanych w 1939 r. zołnierzy, pochodzeniem żydowskim legitymowało się ok. 18%, tj. 150 tys. żołnierzy. Żydzi stanowili również 7% oficerów policji (to już nie za Konczyńskim tylko za A. Hemplem).

Dla mnie wniosek jest jeden. Już tylko "dzięki" eliminacji fizycznej polskich Żydów, Polska jako państwo została wykastrowana kulturalnie, intelektualnie i ekonomicznie. Skutki tego odczuwamy do dzisiaj. Polska zupa jest mdła, bo bez pieprzu. Gorzej, że z duża ilością g***a, co wcale nie poprawia jej smaku…

sobota, 15 czerwca 2013

O celibacie



Dwóch mnichów, młody ze starszym, rozmawiają na temat zbiorów znajdujących się w klasztornej bibliotece.
- Mistrzu, wybacz, że pytam, ale co by się stało, gdyby mnich przepisujący księgi się pomylił i jakieś zdanie przepisał błędnie?
- Nie, to niemożliwe, nikt się nie myli.
- No, ale jakby się ktoś pomylił, to co by się stało?
- Mówię ci, że nikt się nie myli. Znasz tekst Biblii na pamięć. Przyniosę ci jedną z pierwszych kopii i zobaczysz, że nic a nic nie odbiega od tej, z której i ty się uczyłeś...
Stary mnich poszedł po ów tekst i nie ma go godzinę, dwie, trzy... W końcu młody mnich zniecierpliwił się i poszedł szukać mistrza. Znalazł go w bibliotece, siedzącego nad dwoma tekstami Biblii - nowszym, z którego się wszyscy uczyli i starszym, najbliższym oryginałowi - i płacze...
- Mistrzu, co się stało!?
- W pierwszym tekście jest napisane: "będziesz żył w celi bracie", a w kolejnych kopiach: "będziesz żył w celibacie..."

piątek, 14 czerwca 2013

Geneza wroga


Pamiątka z Abu Ghraib do albumu rodzinnego.


Możni z reguły nie wykonują sami najbrudniejszej roboty, podobnie jak mafia zostawia „spuszczanie łomotu” swoim sługusom. Systemy tworzą hierarchie dominacji, w których wpływy i komunikacja przebiegają z góry na dół – rzadko z dołu do góry. Jeśli elita władzy chce zniszczyć wrogą nację, wykorzystuje ekspertów od propagandy do stworzenia programów nienawiści. Czegóż takiego potrzebują obywatele jednego społeczeństwa, by tak bardzo znienawidzić obywateli drugiego, by chcieć ich odseparować, dręczyć, a nawet zabić? Potrzebna jest do tego „nienawistna wyobraźnia”, psychologiczna konstrukcja, która za pomocą propagandy zostanie zagnieżdżona głęboko w umysłach ludzi, przemieniając innych we „Wroga”.


Efekt Lucyfera Philip Zimbardo


czwartek, 13 czerwca 2013

Debilne gadki w Radiu Zet



czyli unicestwić puchacza





Od wielu już lat słucham Radia Zet, ale ostatnio z coraz większym niesmakiem. Odpowiada mi muzyka serwowana przez tę rozgłośnię, gdyż choć niezbyt ambitna, jest lekkostrawna i nie przeszkadza w pracy, nauce, lekturze czy grach komputerowych. Oczywiście, można mieć wiele uwag krytycznych co do repertuaru, a zwłaszcza częstotliwości powtórek muzycznych i monogatunkowości, nie wspominając o braku nowości, nowych prądów czy muzyki niszowej. Nie to jest jednak powodem mojej frustracji. W końcu nie ma stacji idealnych, zwłaszcza w takiej dziurze radiowej, w jakiej mi przyszło mieszkać. To, co mnie coraz bardziej wkurza, to coraz niższy poziom konferansjerki, który obniża się od lat, a ostatnio wręcz z dnia na dzień. Zwłaszcza poranne gadki trefnisiów zwykle obsadzających tę szychtę wypisz wymaluj przypominają mi mądrości spod budki z piwem skrzyżowane z lansiku znanego z korytarzy podstawówek. Zauważyłem, iż te żałosne przykłady głupawki nabierają mocy zwłaszcza wtedy, gdy nie ma żadnego newsa, którym by można zapełnić czas antenowy i przybierają wówczas infantylną formę uczniackich prześmiewek ze wszystkich i wszystkiego, o wszelkich możliwych nagannych kontekstach, od seksizmu po rasizm. Symptomatyczne jest to, że żeńska część załogi porannej edycji próbuje tonować nieco ten amok i pokazuje się jako znacznie inteligentniejsza, że o kulturze nie wspomnę. Miałem napisać o tym już kilkakrotnie, ale jakoś mi schodziło, gdyż Radio Zet i tak nie jest tragedią na tle prostactwa widocznego w świecie naszych elit, od polityków poczynając, a na ludziach kultury kończąc. Wczoraj jednak błazny radiowe przegięły.

Motywem, który zmotywował genialnych spikerów do wprowadzenia swych mózgów na najwyższe obroty była informacja, iż na Durbaszce w Jaworkach miała powstać stacja narciarska za 66 milionów złotych, ale inwestycji sprzeciwia się Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Krakowie, która uważa, że zagrozi ona populacji puchacza (Bubo bubo). Gdyby te gwiazdy Zetki miały choć trochę poczucia odpowiedzialności, wyjaśniłyby przyczyny takiego stanowiska ekologów i jego umocowanie faktyczne oraz prawne. Zamiast tego błysnęli genialnym wręcz hasłem, stworzonym pewnie tuż przed przegrzaniem mózgownic, które od dziś na zawsze już chyba będzie dla mnie reklamą poziomu Radia Zet:

ZLOKALIZOWAĆ I UNICESTWIĆ PUCHACZA!

Nawet wśród najbardziej rozhukanej młodzieży nie słyszałem tak debilnej, tak nacechowanej złem odzywki. Nie wiem co jest większe; głupota czy zło powodujące jej autorami i trudno powiedzieć, która opcja jest gorsza. Do rozliczenia autorów tej audycji i jej prowadzących oczywiście nie dojdzie, gdyż w tym kraju można dostać wyrok za nazwanie kretyna debilem, ale nie za nawoływanie do przestępstwa w środkach masowego zadżumiania (puchacz Bubo bubo jest w Polsce objęty ścisłą ochroną gatunkową). Gdyby jednak do jakiejś dyskusji doszło, pewnie mądrale ci, bez żadnego poczucia winy, uważaliby to tylko za kawał. Dokładnie tak jak sprawcy okrucieństw w Abu Ghraib. To się zawsze tak zaczyna.

Jest zasadnicza różnica między radiem ogólnokrajowym, a wypowiedzią w kilkuosobowym gronie. W tym drugim przypadku autor wypowiedzi zna odbiorców i może ocenić, czy są oni w stanie daną wypowiedź zrozumieć i odebrać ją jako dowcip, denny i głupi, ale jednak dowcip, czy też jest groźba, że wezmą to na poważnie. W dodatku, gdyby się omylili, mają zwrotny kanał informacyjny; widzą reakcję i mogą przeciwdziałać. Wypowiadający się na antenie w ogóle nie zna swoich słuchaczy, ich poziomu i mentalności oraz nie ma żadnych możliwości przeciwdziałania w razie opacznego zrozumienia jego słów, dlatego powinien unikać wszelkich sformułowań, które mogą zostać przez zainteresowanych wykorzystane do uzasadniania czynów złych, niegodnych. Tutaj zaś na pewno jest bardzo duża grupa ludzi, którzy nie widzą dalej niż czubek własnego nosa i dla wizji kilku groszy nie tylko wycięliby w pień wszystkie zwierzęta i rośliny, ale nawet i ludzi. Mamy już trucie rodaków mięsem zdechłych i chorych zwierząt, odpadami i innymi polskimi wynalazkami, mamy wyrzucanie części ciała ludzkiego gdzie popadnie a nawet mielenie ich i traktowanie jako nawozu, by biznes z utylizacji odpadów szpitalnych był bardziej zyskowny. Mamy zatruwanie coraz to nowych miejsc, niszczenie coraz większych obszarów. Tyle wiemy. A jak wygląda to, czego nie wiemy? Czego nie wiemy na razie? I w takim kraju, gdzie, niczym w jakimś patologicznym zakładzie karnym, trwa publiczna licytacja na chamstwo, zakłamanie, bezczelność i głupotę, nie dość, że konferansjerzy co dzień robią z siebie małpę, jak mawiał mistrz Młynarski, to jeszcze rzucają takie hasła.

HAŃBA!







Opis zdjęć kolejno od góry:
1. Puchacz w pozie obronnej by Krzych.w (K.P.Wiśniewski) Ten plik udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa–na tych samych warunkach 3.0 niezlokalizowana, 2.5 zlokalizowana, 2.0 zlokalizowana oraz 1.0 zlokalizowana.
2.  Mały puchacz (siedem tygodni?) by Steve Jurvetson from Menlo Park, USA Ten plik udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.0.
3. Puchacz zimą by Kamil Ten plik udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.
4.Puchacz w Combe Martin Wildlife and Dinosaur Park, North Devon, England by Arpingstone. Released to the public domain by Adrian Pingstone.
5. Puchacz w ZOO w San Francisco by Brocken Inaglory Ten plik udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.

środa, 12 czerwca 2013

Koszty strachu



W miarę jak interesy tych różnorodnych przedstawicieli władzy nakładają się, zaczynają oni definiować naszą rzeczywistość za pomocą metod rodem z Roku 1984 George'a Orwella. Ten wojskowo-korporacyjno-religijny kompleks staje się ostatecznym megasystemem kontrolującym znaczną część zasobów oraz jakość życia wielu współczesnych Amerykanów.

Dopiero przekuta na chroniczny strach
władza staje się doskonała

Eric Hoffer Żarliwość umysłu

Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

wtorek, 11 czerwca 2013

Imperatyw lekarza



"Etycznym imperatywem lekarza jest dobro pacjentów. Zawsze. Bez względu na wszystko. Jeśli do mojego gabinetu wedrze się nielegalny imigrant i zobaczę, że wymaga leczenia, które norweskich podatników będzie kosztowało dwieście tysięcy koron, to będę go leczyć. Niezależnie od wszystkich absurdalnych reguł mówiących o tym, kto zasługuje na moją medyczną uwagę."

Arytmia Anne Holt, Even Holt

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Po co nam oceny?




Od najmłodszych lat, gdyż granica wieku szkolnego wciąż jest przesuwana w ten sposób, by zabrać młodym pokoleniom coraz więcej ze szczęśliwych, beztroskich lat dzieciństwa, jesteśmy oceniani. Zmieniane są skale ocen, również w szkolnictwie. Stara, wypróbowana i działająca skala od 2 do 5 została zmieniona na od 1 do 6, jakby to coś mogło poprawić. Ktoś brał pieniądze za wytężanie mózgu nad tą koncepcją, ktoś brał pieniądze za wprowadzenie jej w życie. Tym razem jednak nie będę się nad tym rozwodził, choć polskie zaangażowanie w „ulepszanie” tego, co dobrze działa, skutkujące brakiem czasu i energii, by poprawić to, co działać nie chce, jest tematem fascynującym. Mnie zaciekawiło, po co w ogóle oceny w szkołach i na studiach?

System ocen, niezależnie od przyjętej skali, jest we wszystkich społeczeństwach bardzo przydatny. Oczywiście, że oceny uzyskane w różnych uczelniach tego samego poziomu są porównywalne, jeśli kryteria ich wystawiania są chociaż w przybliżeniu podobne. Czy ma to jednak sens w kraju, który pod względem moralności i mentalności, pod względem mechanizmów psychologicznych i socjologicznych, przypomina jedno wielkie więzienie? Zwłaszcza w szkołach mentalność mafijna króluje. Mienimy się krajem cywilizowanym, a zdecydowana większość uczniów oszukuje i kradnie na każdym etapie edukacji. Używanie bryków, ściąg i pasztetów jest na porządku dziennym, a uczeń, który by się wyłamał powiadamiając „pedagogów” o takich praktykach, zostałby zaszczuty jako kapuś. Nauczyciele udają, że nic nie widzą, a czasami wręcz popierają takie praktyki, gdyż lepsze oceny uczniów sprawiają, iż ich też ocenia się wyżej. Nawet szanowane uczelnie wyższe tylko udają, iż przeciwdziałają plagiatom i zakupione programy komputerowe wychwytujące takie praktyki w pracach dyplomowych stosują tak rzadko, że powstaje pytanie, po co je było kupować. Pomińmy te wszystkie patologie i wróćmy do pytania tytułowego. Po co nam te oceny?

Często w życiorysach znanych osób z naprawdę cywilizowanych krajów, do których my też chcemy się zaliczać, czytamy, iż ten lub ta był lub była pierwsza lub druga na roku, na wydziale, na kierunku, w takiej a takiej uczelni, że ukończył lub ukończyła ją z taką a taką lokatą. U nas się o takich rzeczach nie słyszy. Pewnie dlatego, iż poziom naszych elit jest tego rodzaju, iż świadectwami raczej nie mają się co chwalić. Wynika to jednak przede wszystkim z faktu, iż stopnie na dyplomie niczego u nas nie dają. Popatrzcie na nabory na stanowiska urzędnicze. Jakie są ich warunki? Czy ktoś w ogóle w nich napomyka, iż będzie brane pod uwagę z jakim wynikiem kandydaci uzyskali wymagane uprawnienia? Czy byli prymusami, czy też ostatnimi ciołkami, którzy skończyli studia po komisach, powtarzaniu roku i na ocenach dawanych z łachy, to w naszym państwie nie ma żadnego znaczenia. Liczą się układy.

Ponieważ to do niczego nie służy, nawet gdy ktoś chce, trudno nieraz do takich informacji się dostać. Jaki nauczyciel chciałby, by jego uczniowie wiedzieli, iż siedział w podstawówce, a maturę i studia ledwo przeszedł, za przysłowiowe kury i kaczki? Ile razy wejdziecie do lekarza, którego ściany obwieszone są dyplomami, poszukajcie wśród nich dyplomu ukończenia uczelni wyższej i uzyskania pierwszego stopnia naukowego. Jeśli znajdziecie, to jakbyście w lotto wygrali. Zwykle wszystkie dyplomy, to dyplomy za uczestnictwo. W sympozjach, szkoleniach, w dodatku najczęściej sponsorowanych. Czemu? A kto by poszedł do lekarza, nawet profesora, jeśli studia skończył on z „państwową” oceną? Każdy wie, że dalsze stopnie naukowe niekoniecznie odpowiadają inteligencji, wiedzy, czy czemukolwiek. Wystarczy posłuchać naszych polityków z doktoratami i profesurami, którzy słowa bez kartki wydukać nie potrafią, a jak już coś chlapną, to nikt ich nie przekona, że czarne jest czarne, a białe jest białe. Jeśli nawet w takich okolicznościach ktoś nie był w stanie uzyskać na magisterce więcej niż trzy, to daje do myślenia.

Była taka piosenka Mniej niż zero zespołu Lady Pank:


Myślisz może, że więcej coś znaczysz

Bo masz rozum, dwie ręce i chęć

Twoje miejsce na Ziemi tłumaczy

Zaliczona matura na pięć

Są tacy - to nie żart,

dla których jesteś wart

Mniej niż zero

Choć napisana za komuny (początek lat osiemdziesiątych), jej słowa stają się coraz bardziej aktualne. Coraz więcej jest ludzi, praktycznie obejmuje to cały kraj, dla których prymusi są zerem. Osobiście znam osobę, która niedawno ukończyła studia na jednej z najlepszych polskich uczelni, przez wszystkie lata nie mając w indeksie innej noty niż najwyższa, i nikt jej nawet nie wspomniał o tym, by została na uczelni. Do napisania tego tekstu zachęciło mnie jednak wydarzenie całkiem niedawne, a pokazujące jawnie, iż w Polsce, jak tuż przed rozbiorami, o komunie nie wspominając, lepszy swój choć debil, niż geniusz, ale obcy. Jest to postawa w normalnych państwach niespotykana, a u nas będąca obrazem dnia powszedniego.
Trzy dni temu* media poinformowały, iż najlepszy student w Polsce, Paweł Juszkiewicz pochodzący z Białorusi, ale mający polskie korzenie (rodzice posiadają Kartę Polaka) i czujący się Polakiem ma zostać deportowany do swej „ojczyzny”. Doszło do tego dlatego, iż postanowił na stałe zostać w kraju nad Wisłą i w nim pracować naukowo, więc po latach pobytu na karcie stałego pobytu (od 2003 roku przebywa w Polsce) rozpoczął procedurę zmierzającą do uzyskania naszego obywatelstwa. Wówczas urzędnicy mieli okazję pokazać co potrafią i zamiast docenić jego trzy fakultety, rozpoczęty doktorat, nagrody i wyróżnienia, postanowili wydalić go z kraju, gdyż ABW poinformowało, iż „zagraża” Polsce. Oczywiście (szkoła demokracji w wersji importowanej z USA), zarzuty są tak tajne, że ich treści nie może poznać nawet zainteresowany. I tutaj docieramy do sedna.

Gdyby Polska była normalnym krajem, w którym ocena na dyplomie ma jakiekolwiek znaczenie, nawet gdyby Paweł Juszkiewicz był terrorystą z Al-Ka'idy, nawet gdyby był Białoruskim J-23 i Szakalem w jednej osobie, to albo by go „zdjęto” już dawno, albo niczego by nie ujawniano. Tymczasem jakiś geniusz z ABW niczego nie robi całymi latami i pozwala prowadzić Juszkiewiczowi domniemaną wrogą działalność i jego równie genialni przełożeni tego nie widzą, a teraz pozwala nagłośnić sprawę. W normalnym, prawdziwym państwie, które ma prawdziwe służby, a nie kluby znajomków, które nie werbuje do służb wśród harcerzy (tak, tak, była taka akcja w nowej Polsce), albo od razu by takiego figuranta „zgaszono”, albo obserwowano i próbowano rozbić jego siatkę, albo ewentualnie podjęto starania, by przekabacić na swoją stronę. W żadnym razie nie nadawano by sprawie rozgłosu, a na pewno nie w taki sposób. Takie rzeczy tylko w Polsce. Tego nie ma nawet w Erze.

W takich Stanach wręcz poluje się na ludzi pokroju Juszkiewicza. Normalnych się przekupuje i namawia, by przyjechali na stałe, zostali i pracowali, a tych nie do końca praworządnych porywa się i szantażuje, również w celu nakłonienia do pracy na rzecz nowej ojczyzny, jako marchewkę obiecując obywatelstwo i pełnię praw.

A u nas? Po co nam te oceny na dyplomach? Może tym, którzy chcą wyjechać, do czegoś się przydadzą, bo na miejscu…

A co do Juszkiewicza. Taki mądry, a przez tyle lat nie załapał, o co w tym wszystkim chodzi. I niech to zostanie jako przestroga dla tych, którzy chcą pójść w jego ślady. Nie pchajcie się, gdzie Was nie chcą


Wasz Andrew