czwartek, 10 lutego 2011

Na nieludzkiej ziemi



Podobno o książce Józefa Czapskiego „Na nieludzkiej ziemi” Czesław Miłosz powiedział: "Jakie trwałe owocowanie tego człowieka, jak wiele dokonał. I to jego świadectwo o zamordowanych i w imieniu zamordowanych zostaje na zawsze, nie tak jak dzieła sztuki, co do których nigdy nie jest to pewne, ale jako nieustraszony zapis okropnej prawdy".

Czy pisanie o obozach, zamordowanych i "dawanie świadectwa" jest czymś potrzebnym w obecnych czasach? Czy obecna młodzież potrzebuje takich "świadectw" i jest w stanie je zrozumieć? Czy rodzaju dzieła są szczególniejsze i ważniejsze dla historii niż "dzieła sztuki".

Mam wrażenie, iż przytoczona we wstępie wypowiedź Mistrza jest raczej z jego strony kurtuazyjnym wyrazem uznania pod adresem innego twórcy niż wyrazem głębokich przemyśleń. Być może jest też elementem swoistego PR-u; chwalmy kolegów z branży to i oni nas pochwalą. Jeśli byłoby inaczej, jeśli słowa Miłosza byłyby przemyślane i do końca wyważone, to ich autor straciłby w moich oczach wiele.

Teza o tym, jakby książki były trwalsze niż dzieła sztuki jest nie do obronienia. Sama teza zawiera w sobie błąd logiczny. Dobra książka, nawet dokumentalna, jest dziełem sztuki, więc to tak, jakby powiedzieć, iż samochód jest lepszy niż wehikuł. W poezji taka wypowiedź może uchodzi, zwłaszcza gdy nie do końca wiadomo, co artysta miał na myśli, ale w prozie obnaża pozorność przemyśleń, wręcz ich brak. Zakładając, że stwierdzenie zostałoby przeforumułowane i tak nie da się obronić jego założeń. Wśród najstarszych zabytków ludzkiej cywilizacji są zarówno dzieła sztuki, żeby wspomnieć choćby malowidła naskalne, jak i przedmioty typowo użytkowe, pozbawione z samej swej natury wszelkich do miana sztuki pretensji, jak choćby pierwsze sposoby zapisu liczb. Są również artefakty łączące w sobie cechy zarówno sztuki, jak i użyteczności. Teza, że przeznaczenie lub treść czegokolwiek gwarantuje, iż to coś zostanie na zawsze, jest wręcz kuriozalna. Tak naprawdę nie decyduje o tym nawet nośnik czy materiał, choć na pewno wpływa na prawdopodobieństwo przetrwania, tylko czysty przypadek.

Każde młode pokolenie jest inne niż pozostałe, a zarazem takie samo. Tak jak każdy człowiek jest różny od innego, nawet z pary bliźniaków, a jednocześnie taki sam – nikt nie będzie miał wątpliwości, czy to przypadkiem nie żyrafa lub kangur. Obecna młodzież jest inna niż wszystkie poprzednie pokolenia a zarazem tak samo schematyczna jak one. I podobnie jak ona uważa się za wyjątkową, której nowe problemy nie mają odpowiedzi w przeszłości, tak następne pokolenia zaliczą ją do starych i nieciekawych a egzaltować się będą swoją unikalnością i nowoczesnością. Zamiast pytać, czy młodzież czegoś potrzebuje, wystarczy zapytać, czy tego potrzebują ludzie. Gdyby zasłonić postacie i pozostawić opis życia, wielu staruszków uznano by za młodych a wielu młodych za starców. Wszelkie szufladkowanie i stosowanie schematów jest pójściem na umysłową łatwiznę. W każdym pokoleniu są ludzie, których historia interesuje i tacy, którzy czas jej poświęcony uważają za stratę. Jak więc można dyskutować o tym, czy młodzieży jest potrzebna jakaś szczególna wiedza historyczna? To, że naród o czymś pamięta, nie znaczy, że pamiętają wszyscy. A czy warto przypominać o czasach pogardy?

Warto. Jak mawiali wielcy propagandy spod znaku sierpa i młota, kłamstwo powtórzone milion razy staje się prawdą. Można dodać, iż prawda nigdy nie powtarzana staje się kłamstwem. Nie ma jednej historii ani jednej prawdy. Ile państw i narodów, ilu ludzi nawet, tyle wersji historii. Ważne, by pozostawiać ślad po naszej wersji historii. Inaczej nawet ci, którzy by chcieli poznać nasz punkt widzenia, nigdy do niego nie dotrą. Zwłaszcza czasy pogardy są tematem wielu wypaczeń i przemilczeń. Nie może dziwić, że Niemcy nie chwalą się Oświęcimiem, Watykan Jasenovacem, Polacy Berezą a Rosjanie Gułagiem. Nie może nawet dziwić, jeśli się pewne rzeczy wybiela. Francji udało się sprawić, że większość ludzi kojarzy mydło z ludzi i bębny z ludzkiej skóry nie z Rewolucją Francuską, a z III Rzeszą. Polsce udało się sprawić, że jej mieszkańcy nie pamiętają, iż lisowczykami w całej Europie bardziej straszono dzieci, niż nas za komuny faszyzmem. Przykłady można mnożyć. I tak większość ludzi ma to gdzieś. Woli stereotypy zwalniające od myślenia i podbudowujące ich ego. Równie duża grupa deklaruje zainteresowanie historią, ale na deklaracjach kończy. Niezbyt liczna, ale wcale nie mniej przez to ważna część społeczeństwa chce wiedzieć krytycznie i świadomie. I to wystarczy, by zapis okropnej prawdy przetrwał na zawsze. Dla nich warto pisać. I całe szczęście, że znajdują się tacy, którzy swoją wizję prawdy, jak choćby Suworow, są gotowi propagować nawet za cenę kary śmierci.

Niektórym faszyzm, stalinizm, czy wojna w ogóle, wydają się tak odległe, że aż nierealne. Są jak Żydzi w latach trzydziestych. Nie robią nic, nie tylko by przeciwdziałać, ale nawet by siebie ratować. Tymczasem w każdym społeczeństwie jest pewna ilość wściekłych bestii, które tylko czekają na nową ideologię, na jakiekolwiek zamieszanie. Wtedy właśnie, w czasie rewolucji lub wojny, mogą bezkarnie pokazać kim są naprawdę. Niedawno oglądałem reportaż o pewnym mieście w naszym kraju, miłosiernie powiem tylko, że to dawne miasto wojewódzkie, gdzie uchwalono prawo miejscowe zezwalające na eksterminację bezpańskich psów nawet bez dowożenia do schroniska. Po roku okazało się, że w tym mieście zlikwidowano schronisko i z prawie 400 złapanych psów tylko dziesięć nie zabito. Tylko dlatego, że trafiły do sąsiedniego miasta, gdzie schronisko było. Wiedziała o tym cała rada miasta, która prawo uchwaliła. Wszyscy urzędnicy. Nikomu to nie przeszkadzało. Nie zadziałał też aparat kontroli zgodności uchwalanego prawa miejscowego z ogólnie obowiązującym. Dopiero teraz, po nagłośnieniu sprawy w mediach, prokuratura wielce się sprawą zajęła. Co to ma wspólnego z ludobójstwem? Prawdziwych bestii nie jest wiele. Osoby bezpośrednio wykonujące czynności związane z mordowaniem psów w tej aferze można policzyć na palcach jednej dłoni. Jednak osób, które na to przyzwoliły swoim poparciem można już liczyć w dziesiątki, a te, które umożliwiły to swym rocznym milczeniem, w setki. I nie groziło im za okazanie litości, praworządności czy po prostu ludzkiego odruchu nic. Nie stał nad nimi SS-man mówiący, że albo z nami innych do gazu, albo na front wschodni. Nie spoglądał na nich czujnym okiem wszechwiedzący Stalin. To tacy właśnie ludzie w innych warunkach stanowią zaplecze werbunkowe hord ludobójców. Co prawda zbrodnia wówczas większa, ale i motywacja odpowiednio na wyższym poziomie. A wytłumaczenie zawsze takie samo: pies, Żyd, Polak, burżuj – to nie człowiek. Dlatego właśnie tak ważne jest, by przypominać na wszelkie sposoby, nie tylko młodemu pokoleniu, jak łatwo z ludzi zrobić bestie.


Wasz Andrew

refleksja wywołana konkursem w portalu LubimyCzytać.pl