środa, 31 lipca 2013

Wieki przed Zimbardo


Jedynym koniecznym warunkiem triumfu zła jest to, żeby dobrzy ludzie nie robili nic.
brytyjski mąż stanu Edmund Burke

przytoczone w książce Philipa Zimbardo Efekt Lucyfera

wtorek, 30 lipca 2013

Jeszcze o SEW (SPE)





Przełomowe badanie stanfordzkie dostarcza ostrzegawczej opowieści dotyczącej wszystkich wojskowych działań wobec zatrzymanych... Psychologowie starali się zrozumieć, jak i dlaczego jednostki i grupy, które zwykle postępują po ludzku, mogą czasami, w pewnych okolicznościach, postępować inaczej.

Raport Niezależnej Komisji Schlesingera

przytoczone w książce Philipa Zimbardo Efekt Lucyfera


poniedziałek, 29 lipca 2013

Mistrz sprzedaży



Dziś kawał, który po raz pierwszy usłyszałem dawno, dawno temu na jednym ze szkoleń sprzedaży bezpośredniej i choć, jak się później okazało, rzeczywistość w tej materii bywa jeszcze bardziej zaskakująca, wciąż go pamiętam:

Wielki hipermarket. Szef przyjmuje do pracy nowego sprzedawcę dając mu jeden dzień okresu próbnego, żeby go przetestować. Po zamknięciu sklepu szef wzywa nowego sprzedawce do biura i pyta:
- No to ile dziś zrobił pan transakcji? - pyta.
- Jedną, szefie.
- Co? Jedną?! Nasi sprzedawcy mają średnio sześćdziesiąt, siedemdziesiąt transakcji w ciągu dnia! A właściwie, to ile pan utargował?
- Trzysta osiemdziesiąt tysięcy dolarów.
Szefa zatkało.
- Ile? Na Boga, co pan sprzedał?!
- No na początku sprzedałem mały haczyk na ryby.
- Haczyk na ryby? Za trzysta osiemdziesiąt tysięcy?
-Mały haczyk na początek. Potem przekonałem klienta, żeby wziął jeszcze średni i duży haczyk. Następnie przekonałem go, że powinien wziąć jeszcze żyłkę. Sprzedałem mu trzy rodzaje: cienką, średnią i grubą. Wdaliśmy się w rozmowę. Spytałem, gdzie będzie łowić. Powiedział, że na Missouri, dwadzieścia mil na północ. W związku z tym sprzedałem mu jeszcze wiatrówkę, nieprzemakalne spodnie i rybackie gumowce, ponieważ tam mocno wieje. Przekonałem go, że na brzegu ryby nie biorą, no i tak poszliśmy wybrać łódź motorową. Spytałem go, jakie ma auto i powiedziałem, że ma za małe, aby odwieźć łódź, w związku z czym sprzedałem mu przyczepę.
- I wszystko to sprzedał pan człowiekowi, który przyszedł sobie kupić jeden jedyny haczyk na ryby?!
- Nieee. On przyszedł z zamiarem kupienia podpasek dla swojej żony. Zaproponowałem mu, że skoro w weekend nici z seksu, to może pojechałby przynajmniej na ryby.

niedziela, 28 lipca 2013

Niemieckie pociągi pancerne




Deutsche Eisenbahngeschütze

Horst Scheibert

Seria wydawnicza Waffen Arsenal

numer broszury 016
Wydawnictwo PODZUN-VERLAG 1975

Ostatnio przedstawiłem Wam niezmiernie interesującą publikację z cyklu Armor Photogallery traktującą o niemieckim dziale kolejowym Leopold. Wcześniej były też przykłady z takich serii wydawniczych jak IN ACTION, The Military Book Club i Танк на поле боя. Mieliśmy więc literaturę dokumentalną rosyjsko- i anglojęzyczną, najbardziej strawną w naszym kraju. Dziś przykład, że i w niemieckiej jest co poczytać i pooglądać, gdyż podobnie jak we wspomnianych, i w dzisiaj omawianej lekturze obraz jest chyba nawet ważniejszy niż słowo. Poznajmy serię Waffen Arsenal wydawnictwa PODZUN-VERLAG.




Numer 16 cyklu, jak sam tytuł mówi, jest poświęcony niemieckim działom kolejowym II Wojny Światowej. Publikacja o objętości 51 jeden stron, podobnie jak we wspomnianych, konkurencyjnych wydawnictwach, wypełniona jest świetnie dobranym zdjęciowym materiałem dokumentalnym i oszczędnym, ale konkretnym i interesującym tekstem. Całość wzbogacają rysunki poglądowe omawianych konstrukcji, sposobu ich ustawiania na stanowiskach ogniowych, czy przykładowego składu w jakim się poruszały. Choć osobiście preferuję opracowania monograficzne, jako z przyczyn oczywistych bardziej wyczerpujące i mniej ogólnikowe, jednak trzeba przyznać, że Deutsche Eisenbahngeschütze prezentuje się interesująco pomimo dość szerokiej tematyki; obejmuje bowiem niemiecką artylerię kolejową kalibrów 15, 17, 20.3, 21, 24, 28, 30.5, 32, 34, 37 i 80cm. Już z tego wymienienia różnorodności kalibrów, a co za tym idzie konstrukcji, można się domyślić, iż niektóre typy dział zostały omówione naprawdę skrótowo i zobrazowane tylko jednym, a inne kilkoma zdjęciami. Z tego powodu publikacja nie jest marzeniem modelarza, choć może być cenna jako źródło uzupełniające, jako że fotki nie są zbyt „ograne” co jest wadą większości polskich wydawnictw. Dla zainteresowanych historią techniki zbrojeniowej i II Wojny Światowej jest to ciekawa pozycja oddająca ducha uzbrojenia tego typu. Do myślenia o sensie tych konstrukcji dają w szczególności informacje o składach osobowych jednostek przewidzianych do obsługi tego sprzętu. Oczywiście przeszkodą może być aspekt językowy – niewielu Polaków zna język swego zachodniego sąsiada. Właściwie to niewielu Polaków zna jakikolwiek język; nawet z ojczystym nie jest najlepiej. Z drugiej strony, w dobie internetu i komputerów, chcący zawsze jakoś sobie z tłumaczeniem poradzi.




Z dostępnością na rynku wtórnym, bo chyba tylko to wchodzi w rachubę, nie jest najlepiej, ale zdaje się, że jak już coś się pojawi, to ceny są przystępne, właśnie ze względu na język.
Gdybyście napotkali, warto poczytać. Do kupowania nie zachęcam, jeśli temat specjalnie Was nie rajcuje. No chyba, że cena wybitnie atrakcyjna będzie


Wasz Andrew

sobota, 27 lipca 2013

O złych Niemcach


Gdyby w Stanach Zjednoczonych wprowadzono system obozów śmierci tego rodzaju, jaki obserwowaliśmy w nazistowskich Niemczech, to w każdym amerykańskim mieście średniej wielkości można by znaleźć wystarczający personel dla tych obozów.


Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

za The psychology of helping and altruism: Problems and puzzles. McGraw-Hill series in social psychology. Schroeder, David A.; Penner, Louis A.; Dovidio, John F.; Piliavin, Jane A.

piątek, 26 lipca 2013

O indywidualności i przeciętności



Należy docenić znaczenie różnic indywidualnych, lecz w obliczu potężnych, powszechnie występujących sił sytuacyjnych różnice indywidualne kurczą się i ulegają spłaszczeniu. W takich przepadkach badacze reprezentujący nauki o zachowaniu potrafią przewidzieć, co zrobi większość, nie wiedząc nic o poszczególnych ludziach, którzy wchodzą w skład grupy, a tylko znając charakter kontekstu ich zachowania.



Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

czwartek, 25 lipca 2013

Dziadzio i wnusio


Siedzi dziadek z wnuczkiem nad rzeczką. Patrzą, gadają, aż tu z nurtem płynie gówno.
- Dziadku, dziadku, skąd ta kupa się tu wzięła?
- Widzisz - odpowiada dziadek - dawno, dawno temu, za górami, za lasami, było piękne królestwo, w którym żył piękny młody król. Szukał on żony, aż pewnego dnia spotkał piękną, mądrą mieszczkę. Pobrali się i żyli długo i szczęśliwie...
- No, dobrze dziadku, ale skąd się wzięło to gówno?
- Nie wiem. Pewnie ktoś nasrał!

środa, 24 lipca 2013

W sex shopie



Jeśli masz skończone 18 lat, możesz czytać dalej na własną odpowiedzialność ;) 

wtorek, 23 lipca 2013

O psychologii społecznej






Tym, co psychologia społeczna wniosła do rozumienia natury ludzkiej, jest odkrycie, że siły większe niż my sami determinują nasze życie psychiczne i nasze działania – główną z tych sił [jest] przemożny wpływ sytuacji społecznej.

Mahrzarin Banaji, Ordinary Prejudice, Psychological Science Agenda 8 (2001)

przytoczone w książce Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

poniedziałek, 22 lipca 2013

O buntownikach i spolegliwych


Kiedy myśli się o długiej i ponurej historii ludzkości,
nasuwa się wniosek, że dużo więcej ohydnych zbrodni
popełniono w imię posłuszeństwa niż w imię buntu.

C.P.Snow, Either – Or (1961)

przytoczone w książce Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

sobota, 20 lipca 2013

Leopold




Jan Coen Wijnstok

Leopold 28cm K5(E)

Armor Photogallery #12

Wydawnictwo: Model Centrum Progres, 2005


Jakiś czas temu pisałem o wydawnictwach zagranicznych, które przybliżają miłośnikom historii wiedzę o sprzęcie militarnym używanym w przeszłości. Było o kilku zeszytach znanej serii wydawniczej IN ACTION, było o jednym z serii The Military Book Club i o dwóch (ale dotyczących jednej konstrukcji) ze świetnej serii Танк на поле боя. Aby nie podpaść pod przysłowie o tych, co cudze chwalą, a swego nie znają, dziś polska produkcja, czyli rewelacyjna wręcz publikacja Model Centrum Progres, której autorem jest Jan Coen Wijnstok. Autor jak widać importowany. Szkoda, że nasi rodzimi nie mają ręki do monografii tego typu. Niektórym może przeszkadzać, iż wydanie jest po angielsku, ale skoro jest to łacina naszych czasów, więc nie ma co narzekać; każdy powinien dać sobie radę.

Numer 12 serii Armor Photogallery, bo taką nazwę nosi cykl wydawniczy, jest poświęcony niezwykle udanej konstrukcji, jakim było niemieckie działo kolejowe K5 (28 cm Kanone 5 (Eisenbahn)) wyprodukowane w zakładach Kruppa i używane w trakcie II wojny światowej. Właściwie publikację, która składa się z 58 stron wypełnionych tekstem, 224 kolorowymi i 31 czarno-białymi zdjęciami, można podzielić na dwie części. Pierwsza zawiera fotki Leopolda zachowanego w United States Army Ordnance Museum ( Muzeum Uzbrojenia Armii Amerykańskiej) w Aberdeen Proving Ground (w Hrabstwie Harford w stanie Maryland) poczynając od widoczków ogólnych, aż po najbardziej szczegółowe, łącznie z detalami podwozia.



Rzecz bezcenna dla modelarzy, ale interesująca również dla wszystkich innych czytelników, zwłaszcza zainteresowanych techniką, wojskowością i historią. Nie wyobrażam sobie poznawania dziejów epoki bez znajomości ówczesnych realiów materialnych. Nie ma sensu debatować o Wojnie Stuletniej z kimś, kto kuszy od łuku nie odróżnia. Druga część jest jeszcze bardziej historyczna, gdyż pokazuje świetnie dobrane zdjęcia dokumentalne z czasów służby tych dział. 







Dodatkowym bonusem jest wkładka z planikami w skali 1:35 i 1:72. O ile wiadomości zawartych w tym numerze od biedy można się doszukać w sieci czy innych źródłach, o tyle zawartość graficzna Leopolda jest bezkonkurencyjna. Szkoda tylko, że z dostępnością wydania na naszym rynku nie jest najlepiej, ale ratunkiem jest na szczęście internet.

 




Powtórzę się, ale oceniam tę publikację bardzo wysoko w swej klasie. Mam tylko nadzieję, że z czasem dojdziemy do momentu, gdy takie perełki będą dziełem w całości polskim, od autora, przez wydanie, po dystrybucję, a ta ostatnia nie będzie chwilową kometą przelatującą przez rynek i pozostawiającą tylko wspomnienia, ale zapewni wzorem zachodnich sieci sprzedaży ciągłą dostępność. Tego sobie i Wam życzę



Wasz Andrew

piątek, 19 lipca 2013

Umrzeć jak ostatni debil


Chyba prawie każdy słyszał o Nagrodzie Darwina. Najkrócej mówiąc, jest to wyróżnienie przyznawane tym, którzy okaleczyli się w sposób uniemożliwiający posiadania potomstwa lub rozstali się z tym światem w sposób szczególnie idiotyczny z powodu swej niezwyczajnej tępoty. Nagroda nosi imię Darwina, gdyż taka śmierć lub kalectwo uniemożliwia tym wyjątkowym debilom przekazanie swych genów następcom, czyli oczyszcza pulę genową ludzkości, co pośrednio, zgodnie z teorią ewolucji, zwiększa szanse ludzkości na dalsze trwanie.

Kiedy czytamy listę osiągnięć, które zostały uhonorowane tą nagrodą, mamy wrażenie, iż sami znamy przypadki o wiele głupszych sposobów rozstania się z tym światem, jak choćby wyczyny naszych pijanych kierowców. Dziś jednak Polska ma szansę na mocne wejście i zgarnięcie pierwszego miejsca, tym bardziej, że jednocześnie w kategorii indywidualnej i, co dużo rzadsze, gdyż ciężko zebrać dwóch prawdziwych debili do pary, drużynowej.

Jak podają media w miejscowości Seelow w Niemczech, około 20 kilometrów do polskiej granicy, zginęło dwoje Polaków. Kobieta i mężczyzna, którym nie chciało się na piechotę wracać do kraju, położyli się na drodze, by zatrzymać "na stopa" jadący samochód. Kierowca ich nie zauważył i przejechał po nich busem. Genialni autostopowicze zginęli na miejscu.

Każdy naród ma swoje przypadki godne Nagrody Darwina. Niewiele może się jednak pochwalić zbiorówkami, gdy dwie osoby zgodnie postanawiają ubiegać się o to wyróżnienie. Jeszcze mniej odstawia takie występy za granicą, gdzie, jak łatwo się domyślić, stanie się to wizytówką całego narodu. O wielu nacjach krążą po świecie stereotypy i kąśliwe dowcipy. Inna spraw, że nie o wszystkich, co też jest ciekawym tematem, na kiedy indziej jednak. Ci kradną, tamci piją, i tak dalej. Czy nie mają racji ci wszyscy, którzy mają o Polakach takie zdanie, jakie mają, a któremu oficjalne polskie media usilnie starają się zaprzeczać?

Jest oczywiste, że obiegowe pejoratywne opinie o narodach czy innych grupach ludzi zawsze są krzywdzące. Zbiorowości ludzkie nie składają się z klonów. Jednak, z drugiej strony, stereotypy przekazują ostrzeżenia. Są wizytówką mówiącą: - może nie wszyscy z nich kradną czy piją, ale chyba statystycznie robią to częściej niż inni, więc lepiej z nimi uważać. Na pewno nasi autostopowicze dopisali na polskich wizytówkach mocny akcent. Nie zgłaszam tego przypadku na stronie Nagrody Darwina, i mam nadzieję, iż nikt nie zgłosi, ale obawiam się, że i bez tego w Niemczech i Europie wizerunek Polaka otrzymał nowy element. W końcu, co raz weszło do netu, nigdy w nim nie ginie. Może nie zawsze jest to zdanie prawdziwe, ale w przypadku głupot sprawdza się idealnie, więc...

czwartek, 18 lipca 2013

O małych ustępstwach


Motywy i potrzeby, które zwykle służą nam dobrze, mogą prowadzić nas na manowce, kiedy wzbudzają je, wzmacniają je lub manipulują nimi czynniki zewnętrzne, z których siły nie zdajemy sobie sprawy. To właśnie dlatego zło jest tak wszechobecne. Jego pokusy to po prostu małe przeoczenie, niewielkie zboczenie z drogi życia, plamka na naszym bocznym lusterku, prowadząca do katastrofy.


Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

środa, 17 lipca 2013

O Wewnętrznym Kręgu

Pomnik C.S. Lewisa zaglądającego do szafy i zatytułowany "Poszukiwacz" autorstwa Rossa Wilsona znajdujący się w Belfaście. Foto: "klndonnelly". Ten plik udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.0.

Jestem przekonany, że u wszystkich ludzi w pewnych okresach życia, a w życiu wielu ludzi we wszystkich okresach między niemowlęctwem a późną starością, jednym z najbardziej dominujących elementów jest pragnienie, żeby być wewnątrz lokalnego Kręgu, i strach, że pozostanie się na zewnątrz… Ze wszystkich pasji, ta namiętność do Wewnętrznego Kręgu najskuteczniej skłania człowieka, który nie jest jeszcze bardzo złym człowiekiem, do robienia bardzo złych rzeczy 

C.S. Lewis, The Inner Ring (1944)
 
 Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

wtorek, 16 lipca 2013

Lemański kontra Hoser

czyli o poziomie polskiego dziennikarstwa

 

Abp Henryk Hoser w Arcueil pod Paryżem, 2009. Foto: Janusz Halczewski. Ten plik udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.

Od dłuższego już czasu media mielą historię konfliktu pomiędzy księdzem Wojciechem Lemańskim, proboszczem z Jasienicy pod Tłuszczem, a jego przełożonym, czyli arcybiskupem warszawsko-praskim Henrykiem Hoserem. W ostatnich dniach nie ma wydania gazety, wiadomości telewizyjnych czy pierwszej strony głównych serwisów internetowych bez nagłówków krzyczących na ten temat, jakby to była co najmniej wojna. Ba, nawet wojny, w których giną nasi żołnierze, nawet katastrofy, z wyjątkiem może brzozowej, nie mają takiego wzięcia. Nie chcę się jednak odnosić do przyczyn takiego stanu rzeczy, gdyż to temat na dłuższe, albo wręcz bardzo długie rozważania. Podobnie jak to, dlaczego Kościół wytacza taką artylerię przeciwko proboszczowi, którego główną winą jest niepokorność. Gdyby równie stanowczo, z podobnym rozmachem i nagłośnieniem, traktowano pedofilię we własnych szeregach, korupcję, przepych, bezduszność i pogoń za mamoną oraz inne patologie, pewnie notowania Kościoła znacząco by wzrosły i zamiast fasadowej powszechnej wiary stworzyły mocny, pozytywny ruch społeczny. Nie o tym jednak, jak wspomniałem, chcę napisać, a o dziennikarzach.

Sprawa Lemańskiego jak w soczewce ukazuje poziom polskiego dziennikarstwa, a raczej jego brak. W dobrze funkcjonujących demokracjach jednym z gwarantów wolności obywatelskich jest czwarta władza. Nie, nie Kościół. Dziennikarze. By tak jednak było, muszą być dociekliwi, niespolegliwi i oryginalni. U nas tymczasem świetnie funkcjonuje zasada kopiuj – wklej będąca kwintesencją naszego systemu edukacji. To, co napisze pierwszy, jest bezkrytycznie powielane przez następnych. A pierwszy zwykle pisze to, "co trzeba".

Od prawie dwóch miesięcy wszystkie media, od „postkomunistycznych” po prawicowe i kościelne, powtarzają zgodnie zwrot o odejściu Lemańskiego na emeryturę. Najpierw mówiono o tym w kontekście możliwości, teraz prawie pewności, ale zawsze mówi się o emeryturze. I nikt nie zapyta, nikt nie wyjaśni, o co chodzi z tą emeryturą. Jak w wieku 52 lat można odejść na emeryturę nie będąc mundurowym czy górnikiem? Nikt krytycznie nie spojrzy na materiały poprzedników, tylko kopiuj – wklej, jak w szkole ze ściągi do testu, jak z internetu do wypracowania. Dla mnie ta emerytura Lemańskiego to sprawa sama w sobie bez znaczenia w świetle prawdziwych problemów społecznych, w tym Kościoła; zwykły temat - sensacja dla zajęcia plebsu. Ci jednak, którzy uznają go za na tyle ważny, by umieszczać na pierwszych stronach wciąż nowe o nim newsy, powinni mu chyba trochę czasu i wysiłku poświęcić. Chyba, że myślenie jest już ponad siły stanu dziennikarskiego. Wczoraj przejrzałem sporo materiałów na temat tej „emerytury” i żadnego wyjaśnienia nie znalazłem. Ba – w źródłach niezwiązanych z aferą Lemańskiego, ale sygnowanych przez Kościół, wyszukałem informację, że poza emeryturą płaconą przez państwo, czyli taką, na którą ksiądz raczej nie powinien mieć widoków w wieku lat 52, może mieć też „emeryturę” ze środków Kościoła, ale zgodnie z Prawem Kanonicznym przysługuje ona od… lat 75! Owszem, na prośbę księdza jego biskup może ten wiek wyjątkowo obniżyć, ale to tylko na prośbę zainteresowanego, a Lemański nie tylko nie prosił, lecz się wręcz sprzeciwiał. Czyli dalej nic nie wiadomo. Ot i cały komentarz do rzetelności naszych elit dziennikarskich. Wybaczcie, że tematu tej konkretnej emerytury zgłębiać nie będę. Dla mnie to temat w sam raz do Gościa Niedzielnego albo do brukowca. Zajmowanie się takimi sprawami w czasie, gdy odłogiem leżą prawdziwe problemy; jak postępujące rozwarstwienie społeczne, pedofilia w Kościele, korupcja władzy czy inne patologie, nie świadczy dobrze o nikim. Ani o dziennikarzach, ani o odbiorcach ich twórczości, czyli narodzie czy jak kto tam woli – społeczeństwie.

Wasz Andrew

poniedziałek, 15 lipca 2013

O SEW (SPE)


Można dojść do wniosku, że w tym niewielkim eksperymencie jest coś takiego, co ma trwałą wartość nie tylko dla specjalistów w zakresie nauk społecznych, lecz także, w jeszcze większym stopniu, dla ogółu społeczeństwa. Obecnie jestem przekonany, że czymś szczególnym jest dramatyczna transformacja natury ludzkiej, nie za pomocą tajemniczych substancji chemicznych dr Jekylla, które przemieniły go w złego Mr Hyde’a, lecz pod wpływem siły sytuacji społecznych i systemów, które jest stwarzają i podtrzymują.


 Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

niedziela, 14 lipca 2013

O mundurach




Być może uniformy zmieniają nas w sforę kierowaną przez prowodyra. Samotników jest niewielu.

słowa amerykańskiego krytyka filmowego Rogera Eberta o wnioskach z filmu The Experiment odnoszące się również do SEW i cytowane w Efekcie Lucyfera Philipa Zimbardo

sobota, 13 lipca 2013

piątek, 12 lipca 2013

O Niemcach


Kawał, którego Hitler podobno nie cierpiał.
Rok 1934, pewien Anglik wrócił z podróży do Niemiec. Przyjaciele pytają go:
- Powiedz, jacy ci Niemcy są naprawdę? Na to tamten:
- Niemcy są szczerzy, inteligentni i kochają Hitlera. problem w tym, że u żadnego Niemca te trzy cechy nie występują jednocześnie. Bo jak Niemiec jest szczery i inteligentny to nie kocha Hitlera, jak jest inteligentny i kocha Hitlera to nie jest szczery, a jak jest szczery i kocha Hitlera to nie jest inteligentny.

czwartek, 11 lipca 2013

Czystka w Sejmie

czyli wariatkowo na całego




W związku z sugestią natanny zawartą w komentarzu pod moim wczorajszym postem, które poczuła się już zmęczona ciężkim momentami tematem Efektu Lucyfera Zimbardo, miałem dziś zamiar puścić jakiś dowcip dla dorosłych. Co z tego, skoro do rana zaatakowało mnie Radio Zet kolejnym newsem z kręgu naszych ustawodawców, przy którym wysiadają nie tylko wszystkie dowcipy, ale i Zimbardo, Orwell oraz Huxley razem wzięci.

Nad czym w pocie czół i wytężając mózgi pracują nasi posłowie? Poznać pracę po jej wynikach:

"Czystka etniczna o znamionach ludobójstwa" to owoc pracy naszych geniuszy w ramach prac nad uchwałą dotycząca Zbrodni Wołyńskiej.

Biorąc pod uwagę (za SJP PWN), że:

"ludobójstwo to «masowe mordowanie ludzi, mające na celu zniszczenie określonej grupy narodowej, etnicznej, religijnej lub rasowej»

czekam tylko, aż w ślad ustawodawców pójdą adwokaci:

morderstwo o znamionach zabójstwa

seksuolodzy:

«zboczenie seksualne polegające na odczuwaniu popędu płciowego do dzieci» mające znamiona pedofilii

czy fizycy:

«woda w stanie stałym, przypominająca kryształ» o znamionach lodu

Może i śmieszne, ale dla mnie tragiczne. Naprawdę uważacie, że demokracja w Polskim wydaniu ma coś wspólnego z normalnością i że warto iść na wybory? Otóż warto. Na jednomandatowe, gdzie głosuję na konkretnego człowieka, w wiadomym celu, a na "normalne" tym bardziej - by oddać głos nieważny. To chyba jedyna alternatywa

środa, 10 lipca 2013

O dewiantach



Zdjęcie trofeum z  Abu Ghraib; amerykański żołnierz Spc. Graner bije (lub udaje, że bije) skutych irackich więźniów.
 
Obserwowane negatywne, antyspołeczne reakcje nie były produktem środowiska stanowiącego zbiór dewiacyjnych osobowości, lecz raczej wynikiem immanentnie patologicznej sytuacji, która mogła zmieniać i wypaczać zachowania normalnych w gruncie rzeczy jednostek. Anormalność tkwiła tu w psychologicznej naturze sytuacji, a nie w tych, którzy się w tej sytuacji znaleźli

Z Raportu Schlesingera podkreślającego analogie między SEW a Abu Ghraib


przytoczone w książce Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

wtorek, 9 lipca 2013

O własnym wnętrzu


Jakiż inny loch jest tak ciemny, jak własne serce! Jaki strażnik tak nieubłagany, jak własne ja?

Nathaniel Hawthorne

przytoczone w książce Efekt Lucyfera Philip Zimbardo


poniedziałek, 8 lipca 2013

O wykrętach


„Rozsądni ludzie dają się zwodzić i wciągać w nieracjonalne działania pod wpływem wielu zamaskowanych sytuacji dysonansowych.* Psychologia społeczna daje mocne dowody, że kiedy tak się dzieje, mądrzy ludzie robią głupie rzeczy, rozsądni – szalone, a moralni – niemoralne. Później przedstawiaj „dobre” racjonalizacje tego, dlaczego zrobili to, czego nie mogą się wyprzeć. Ludzie są nie tyle racjonalni, co biegli w racjonalizowaniu – tłumaczeniu sprzeczności między własną moralnością a działaniami z nią niezgodnymi.”


Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

* Dysonans poznawczy pomiędzy odgrywaną rolą społeczną a własnymi prywatnymi przekonaniami (przyp. AV)

niedziela, 7 lipca 2013

O szufladkowaniu



Przypomina mi się wietnamskie powiedzenie, przypisywane buddyjskiemu mnichowi Thich nhat Hanh: „Aby walczyć ze sobą, małe pisklęta z tej samej wioski malują swoje twarze na różne kolory”. To oryginalny sposób na opisanie tego, jak deindywidualizacja ułatwia przemoc.

Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

sobota, 6 lipca 2013

O smakowaniu władzy

(ilustracja z przebiegu eksperymentu Milgrama)

Nasze poczucie władzy jest intensywniejsze, gdy uda nam się złamać ludzkiego ducha niż wtedy, gdy zdobędziemy ludzkie serce


Eric Hoffer, The Passionate State of Mind (Żarliwe stany umysłu, 1954)


prztoczone w książce Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

piątek, 5 lipca 2013

O alchemii przemiany osobowości


Dobre dyspozycje zostały przeciwstawione złej sytuacji. (...)
(...) Granica między dobrem a złem, która kiedyś wydawała się nieprzenikalna, okazała się jak najbardziej możliwa do przekroczenia”


o znaczeniu i przesłaniu SEW  Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

czwartek, 4 lipca 2013

O stworzeniu człowieka




Wszyscy jesteśmy królikami doświadczalnymi w laboratorium Boga…
Praca nad ludzkością jest zaledwie rozpoczęta.


Tennessee Wiliams, Camino Real (1953)

cytat użyty w książce  Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

środa, 3 lipca 2013

O tożsamości



…większość ludzi uczestniczących w tym badaniu czerpie swoje poczucie tożsamości i zadowolenia z bezpośredniego otoczenia, nie zaś ze swojego wnętrza, i z tego powodu załamali się – po prostu nie mogli wytrzymać napięcia – nie mieli w sobie niczego, co pozwoliłoby im przetrwać to wszystko.

Więzień Jerry-5486



Efekt Lucyfera Philip Zimbardo

wtorek, 2 lipca 2013

Oby mnie grad wytłukł




Kiedy słyszymy o klęskach żywiołowych, kiedy widzimy w wiadomościach ludzi, którzy utracili dorobek całego życia w następstwie powodzi, gradu czy wichury, budzi się w nas współczucie, chęć pomocy. Dzieje się tak między innymi dlatego, że czasami sami, albo nasi bliscy, mamy nieszczęście doświadczyć jakichś małych klęsk i wiemy, iż na pomoc państwa nie ma co liczyć, a ubezpieczenie, nawet jeśli mamy wykupioną full opcję, nigdy nie pokryje całości strat. Ktoś nam ukradnie portfel na wycieczce – szybko się dowiemy, iż ubezpieczenia takich przypadków są dla Niemców, nie dla Polaków. Złapie nas burza pod wiaduktem w stolicy i nasze auto utonie – ubezpieczenie obowiązkowe nie obejmuje odszkodowania dla nas, tylko dla innych, gdybyśmy to my straty spowodowali. Jeśli mamy wykupione pełne ubezpieczenie, może dostaniemy pieniążki za samochód, ale zawsze niższą z dwóch w danym momencie stawek, czyli rynkowej i deklarowanej w polisie. Nikt jednak nam nie zapłaci za aparat czy inne rzeczy, które akurat były w aucie. Jak w zagadce: - Czym się różni polski fotograf od niemieckiego, jeśli ukradną mu bagaż? - Polak płacze po utraconym sprzęcie, a Niemiec po utraconych zdjęciach z wakacji. To samo dotyczy podtopionych domów, zniszczonych miejsc pracy, towarów. Jest jednak w Polsce pewna nieliczna grupa, która wprost czyha na klęski żywiołowe i modli się o powódź, gradobicie, suszę albo chociaż wymarznięcia. To bogaci rolnicy i sadownicy.

Nie ma drugiej grupy społecznej, zawodowej czy innej, która by, tak jak rolnicy, za to samo co inni płaciła mniej. Takie same świadczenia medyczne kosztują ją nieporównanie mniej (KRUS) niż wszystkich innych, którzy płacą ZUS. Jest to najlepszym dowodem, iż nie są to żadne ubezpieczenia społeczne, tylko podatek, który władza ustanowiła jak chciała, bez żadnego uzasadnienia ekonomicznego ani bez żadnego w związku z tym, na czym się ubezpieczenia na całym świecie opierają, czyli na kalkulacji ryzyka i rentowności. To też pokazuje, że wszytskie "reformy" systemu opieki zdrowotnej są fikcją, gdyż nie sięgają podstaw. Prawdziwego jednak szoku doznałoby społeczeństwo, gdyby wiedziało, jaką "tragedię" przeżywa "świadomy" rolnik doświadczony „klęską” żywiołową.

Po pierwsze, z PROW*-u rolnik może otrzymać wsparcie z działania "Przywracanie potencjału produkcji rolnej zniszczonego w wyniku wystąpienia klęsk żywiołowych oraz wprowadzenie odpowiednich działań zapobiegawczych" jeżeli poniósł starty w wysokości co najmniej 10 tys. zł w majątku trwałym np. maszynach, budynkach produkcyjnych, sadach czy plantacjach wieloletnich i jednocześnie klęska żywiołowa spowodowała w jego gospodarstwie powyżej 30% strat w rolniczych uprawach, hodowli zwierząt czy ryb. W ramach tego działania może otrzymać do 300 tysięcy złotych wsparcia, przy czym nie musi opłacać wcześniej żadnej składki ubezpieczeniowej. Takiej ochrony nie ma poza rolnikami w naszym kraju nikt. Jeśli zepsuje się Wam samochód, którym dojeżdżacie do pracy, jeśli pożar zniszczy wam biuro albo myszy zjedzą Wasz towar na nic podobnego liczyć nie możecie. Mało tego. Wsparcie polega na tym, że rolnik dostaje zwrot 90% dokonanych zakupów, czyli jeśli wyda 333 tysiące złotych, dostanie 300 tysięcy do kieszeni. A żeby było jeszcze ciekawiej, nie musi czynić nakładów na to, co utracił ani nie jest ograniczony wysokością strat. Przykładowo, jeśli grad zniszczył mu stary sad, który i tak planował wyciąć w najbliższym roku, czyli ponieść potężne koszty, on może na to konto wyciąć drzewa, zakupić i posadzić nowe, położyć nawodnienie, kupić sobie traktor i przyczepę i co mu tam jeszcze do głowy przyjdzie, oczywiście do kwoty 333 tysięcy złotych. 300 tysięcy do niego wróci. Oczywiście nie każdy dostanie 333 tysiące, ale każdy ma zagwarantowane, że dostanie 130% zgłoszonych strat. Zawsze jest więc 30% do przodu, czego nie ma nikt i nigdzie poza rolnictwem, a im więcej wykaże, tym więcej zyska. A w wykazywaniu różnych rzeczy, które niekoniecznie polegają na prawdzie, to w Polsce wszyscy się znają. W latach 2007 - 2013 przewidziano na pomoc z działania "Modernizacja gospodarstw rolnych" ok. 8,5 miliarda złotych! Jakby tego było mało, rolnik NIEZALEŻNIE od powyższego, może korzystać z innych form pomocy. Niezależnie, czyli może z racji jednej klęski brać kasę jednocześnie z wielu źródeł. Wymienię tylko niektóre z nich.

Przez kilka lat rząd dopłacał rolnikom do wykupu komercyjnych ubezpieczeń m.in. sadów. Co to oznacza nie trzeba tłumaczyć. To tak, jakby rząd Ci zaproponował, że ci da kasę na ubezpieczenie Twojego samochodu, którym dojeżdżasz do pracy, lub Twojego biznesu. Chciałbyś?

Ustawa z dnia 22 maja 2003 r. o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych nakłada na wszystkich obywateli obowiązek zawarcia obowiązkowych ubezpieczeń. Każdy, kto ma samochód, wie co znaczy ten obowiązkowy haracz za posiadanie pojazdu mechanicznego, który nie ma wiele wspólnego z ubezpieczeniem, czyli czymś, co zależy od ryzyka, a nie od promocji i innego widzimisię. I każdy wie, że z OC pojazdu nie dostanie nic. Podobnie ma się z OC zawodowym przewidzianym w innych przepisach dla kilkudziesięciu grup zawodowych. Całkiem odmiennie mają się rolnicy. Ich obowiązkowe OC zawiera ubezpieczenie budynków wchodzących w skład gospodarstwa rolnego od ognia i innych zdarzeń losowych. Ile razy więc widzicie rolnika, który płacze nad spaloną czy zalana stodołą pamiętajcie, że jest ona ubezpieczona, w dodatku za grosze, w przeciwieństwie do Waszego mieszkania czy domu.

Niezależnie od wymienionych dróg uzyskania "wsparcia", powyżej 30% procent strat rolnikom należy się kredyt preferencyjny na uprawy, a inwestycyjny na pozostałe cele. Może być on zaciągnięty w banku komercyjnym, ale rolnik ma oprocentowanie 2%, a resztę odsetek płaci bankowi państwo. Ktoś z Was ma dojście do takich kredytów?

Poza tym może się rolnik ubiegać o umorzenie podatków i różne inne preferencje, a wszyscy mu współczują.

Żeby było ciekawiej, bardzo często rolnicy są sami sobie winni, przynajmniej częściowo. Za komuny na wsi pracowali specjaliści od melioracji, a za zasypywanie rowów i czy inne samowolki szczodrze szafowano karami. Kto był niedawno na wsi, ten wie, że rolnicy robią co chcą, nie tylko w tej dziedzinie zresztą**. Zasypują rowy, by móc posadzić jeszcze jeden rząd jabłonek więcej. Kopią stawy gdzie im się podoba. Było dobrze, przez kilka lat było sucho. Wszyscy przymykali oczy, a teraz, gdy sprawa się rypła, nikt nie chce tematu poruszyć, gdyż trzeba by było rozliczyć szkodników i urzędników nierobów. Lepiej więc z naszych, całego społeczeństwa pieniędzy, w trybie awaryjnym kopać rowy w błocie. Za jakiś czas pewnie wróci wszystko to „normy”. Do następnej powodzi.

Kiedyś myślałem, że PSL to najgorsza partia w Polsce. Jak sprzedajna kobieta, jest w stanie pójść z każdym, kto odpowiednio zapłaci. Nie ma chyba już opcji politycznej, której by się nie sprzedali. Teraz myślę, że to jedyna partia, która naprawdę dba nie tylko o swych członków, ale i wyborców. Załatwiła rolnikom takie przywileje, o jakich reszta społeczeństwa może tylko pomarzyć. A OSP, to już temat na osobne rozważania. Wszystko to jest tym dziwniejsze, że jednocześnie w tym samym kraju potężne pieniądze idą dla rolników na odciągnięcie ich od rolnictwa w kierunku działalności pozarolniczej (programy wspierające przebranżowienie, rozwój biznesu, przetwórstwa i inne), a jednocześnie ogromne kwoty są wydawanie na działania, które wręcz zachęcają do pozostania w rolnictwie. I do kombinowania. Wygląda więc na to, że jedyną prawdziwą partią w Polsce jest PSL, gdyż tylko on naprawdę dba o interesy swych wyborców, pomimo niewielkiej liczebności zmuszając pozostałe partie i tworzone przez nie rządy do wykonywania wzajemnie sprzecznych ruchów, ale zawsze korzystnych dla elektoratu PSL. Inne partie pożądają władzy, jak pisał Sienkiewicz, widząc w Polsce postaw czerwonego sukna z którego chcą wyrwać taki kawałek, by im na płaszcz starczyło. Nawet nie dla swoich wyborców, nawet nie dla swoich członków, tylko dla swoich prominentów i tych, którzy ich naprawdę wspierają. PSL jako jedyny naprawdę odwdzięcza się tym, którzy stanowią jego elektorat. Szkoda tylko, że nawet on nie wychodzi poza partykularne interesy, i nie kieruje się dobrem Polski.


Wasz Andrew


* Program Rozwoju Obszarów Wiejskich
** Rolnicy to prawdziwe święte krowy, których prawo nie obowiązuje. Jeśli ktoś nie wierzy, niech się wybierze w rejon sadowniczy w okresie dojrzewania czereśni albo wiśni. Noc jak na froncie. Przepisy o ciszy nocnej nikogo nie obchodzą, a te o normach hałasu są martwe. Przed wschodem słońca zaczyna się kanonada działek gazowych mających odstraszać ptaki, która trwa do późnej nocy. Przykłady tolerowania bezprawnych działań rolników można ciągnąć w nieskończoność.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Dzieciobójczyni pedagogiem i katechetką




Niedawna relacja Mariusza Szczygła zamieszczona w Dużym Formacie, a opisująca historię dzieciobójczyni, która pracuje w charakterze nauczycielki przedmiotów ścisłych i katechetki oraz jest ekspertką Ministerstwa Edukacji Narodowej i egzaminatorką Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej, wywołała w mediach burzę. Internauci błyskawicznie ustalili personalia „bohaterki” reportażu i opublikowali je na forach. Administratorzy zaczęli je kasować, ale z opóźnieniem i rozpętała się zadyma. Sprawą, bo jakżeby inaczej, nagle zainteresowali się wszyscy politycy. Równocześnie rozpoczęła się nagonka na zabójczynię; odezwały się nawet głosy nawołujące do linczu kobiety, która zakatowała paskiem kilkuletniego chłopca, za dobre sprawowanie w zakładzie karnym odsiedziała tylko dziesięć z piętnastu lat pozbawienia wolności, na które ją skazano, a po zatarciu skazania podjęła karierę zawodową nauczyciela, pedagoga i katechety.

Po pierwszej żywiołowej reakcji ustaliły się określone stanowiska.

Mariusz Szczygieł oświadczył, że absolutnie nie było celem jego publikacji zaszkodzenie osobie, o której pisał. Albo znany dziennikarz kompletnie nie zna mentalności społeczeństwa kraju, w którym żyje, i nie ma zdolności przewidywania konsekwencji swej działalności nawet na poziomie absolutnie podstawowym, co w zdecydowanie złym świetle stawia jego inteligencję i kompetencje zawodowe, albo, czemu gorąco zaprzecza, chciał mieć dobry temat, czyli zarobić kasiorę i zapracować na swoje własne pięć minut w mediach, nie oglądając się na skutki. Nie chce mi się tego roztrząsać. Sam nie wiem, która wersja gorzej o nim świadczy. Mnie zainteresowało co innego.

Karniści i inni prawnicy zgodnie podkreślają, iż trzeba coś z tym zrobić, ale wszystko jest zgodnie z prawem. Kara zatarta jakby nigdy nie miała miejsca, więc pracodawcy nie złamali przepisów zatrudniając dzieciobójczynię. Ba – nie mieli prawa jej nie zatrudnić. Wszyscy podkreślają jednak, że trzeba coś zrobić, by takie osoby jak bohaterka przedmiotowej historii nie mogła już więcej pracować z dziećmi. To ostatnie ochoczo podchwycili politycy, którzy zawsze chcą się wykazać, zwłaszcza gdy nie trzeba tykać rzeczywistych problemów.

Gdy tak tego wszystkiego słucham, znów mam wrażenie, iż odstajemy od normalnej reszty świata.

Po pierwsze nie jest prawdą, iż tak wygląda sprawa, jak to prezentują nam media. W sytuacji potężnego bezrobocia szkoły i MEN mają na pewno na każde miejsce wielu chętnych i wcale nie trzeba było starającej się o robotę dzieciobójczyni odmawiać z powodu błędów przeszłości. Wystarczyło zatrudnić kogo innego. W szkolnictwie, odmiennie niż w urzędach, nawet w teorii nie ma czegoś takiego jak konkursy i jawne (przynajmniej w założeniu) nabory na wolne etaty. Zatrudnia się kogo chce, w pierwszym rzędzie znajomych i z polecenia. Nikogo się nie informuje, dlaczego jego kandydaturę odrzucono, a inną przyjęto. Między więc jawne kłamstwa można włożyć tłumaczenia MEN i kierownictwa szkoły, iż nie można jej było odmówić. Jeszcze gorzej jest z pracą katechetki. Kierowanie do nauczania religii jest zastrzeżone biskupowi diecezjalnemu, a po cofnięciu przez niego skierowania dla danej osoby następuje jej automatyczne zwolnienie z funkcji katechety*. Spośród na pewno wielu kandydatek i kandydatów Kościół wybrał osobę, w której teczce widniało jak wół – dzieciobójczyni. Może dostała rozgrzeszenie? Oczywiście nikt się nawet nie zająknął o tym aspekcie sprawy, bo to temat tabu. Wszystkie media zatrzymują się tylko i wyłącznie na temacie: nauczyciele i ich zatrudnianie przez państwo oraz administrację. O Kościele i katechetach cisza. A ja się tylko zastanawiam, jak można wierzyć, iż ktokolwiek w Kościele chce naprawdę zwalczyć pedofilstwo i inne patologie, co dotyczy przecież osób z reguły niekaranych, skoro przyjmuje pod swe skrzydła ewidentnych morderców z prawomocnymi wyrokami. I to nie takich zwykłych, bo zabójstwo może się zdarzyć każdemu, choćby w samoobronie, ale zabójców najbardziej patologicznych. Osoba o której mowa nie pochodziła bowiem z marginesu, nie zakatowała dzieciaka znieczulona swym niskim poziomem umysłowym i alkoholem lub narkotykami, ale uczyniła to na zimno, z pełną premedytacja, jako element konsekwentnie stosowanych metod wychowawczych, czyli lania pasem. Inna sprawa, że dyscyplina (w znaczeniu bicza lub rózgi, a nie wierności regułom) w katolickim szkolnictwie i metodologii pedagogicznej ma długą i udokumentowaną tradycję. Oczywiście, gdyby taki temat w ogóle w mediach się pojawił, co raczej nam nie grozi, Kościół by przekonywał, iż nie wiedział. Raz, że kto choć trochę zna funkcjonowanie tej instytucji, nigdy w to nie uwierzy, a dwa, iż jeśli byłoby to prawdą, to jak ma Kościół zrobić porządek z czymkolwiek w swych szeregach, skoro nie ma pojęcia, co się w nich dzieje. Polska jawi się Kościołowi, tak można domniemywać w świetle jego działań, jako prywatny folwark. Niestety pan tego folwarku nie robi nic, by było w nim dobrze.

Teraz przejdę do najważniejszego, do tego, co się wiąże z tą sprawą i jednocześnie najbardziej pokazuje, jak patologiczna jest nasza rzeczywistość społeczna i jak odstajemy od demokratycznej normalności. Jak już wspominałem wielokrotnie, w Polsce panuje mentalność więzienna, będąca dominującą w naszym społeczeństwie. W dodatku jest ona stale wzmacniana, z każdym kolejnym pokoleniem wchodzącym w szpony systemu edukacji i „wychowania”. Jednym z kluczowych następstw takiej mentalności jest zaburzenie perspektyw czasowych i postrzegania sytuacji oraz systemu. Teraźniejszość rozdyma się do niespotykanych rozmiarów zawłaszczając przeszłość, a przede wszystkim przyszłość, co sprawia, iż nie podejmujemy działań mających dać poprawę rzeczywistości w przyszłości ani nie wyciągamy nauk z przeszłości oraz nie wierzymy w możliwość wpłynięcia na władzę, którą jednocześnie oceniamy jako wrogą i dominującą. Przyjrzyjmy się temu na naszym przypadku katechetki sadystki.

Z jednej strony absolutna większość deklaruje, że żyje w demokracji, że ma wpływ na rzeczywistość, a z drugiej strony twierdzi, że władza jest zła i niemoralna. Jednocześnie chce, by władza w formie szczegółowych nakazów i zakazów wyręczyła nas z obowiązku podejmowania wszelkich decyzji. Z jednej strony narzekamy na władze, a z drugiej oczekujemy ustaw, przepisów i procedur, które pozwolą nam działać bezmyślnie, jak niewolnicy, które zwolnią nas z myślenia i brania odpowiedzialności za następstwa naszych czynów. Przecież nikt nie kazał dzieciobójczyni zatrudniać. Po co wmawiać ludziom takie głupoty, że nie można jej było odmówić, skoro codziennie odmawia się tysiącom ludzi szukającym pracy, również w szkolnictwie. Odmawia się ludziom o kryształowej przeszłości, o wybitnej inteligencji i kompetencjach, a jej nie można było odmówić? Ale nie. Nikt o tym nie myśli. Rząd już wydaje oświadczenia, iż stworzy nowe przepisy, by takie sytuacje się nie powtórzyły. Nikt nie zauważa, iż to jeszcze bardziej nas zniewoli. Moralnie i umysłowo. W dodatku nic to nie da, gdyż nie da się przewidzieć wszystkich sytuacji, jakie niesie życie, i na wszelkie okoliczności zabezpieczyć się procedurami i przepisami. A o tym właśnie marzymy, co jest przecież zaprzeczeniem wolności.

Porzućmy na chwilę naszą dzieciobójczynię i zajmijmy się innym przypadkiem.

W 2010 roku w Szwecji zdarzyło się coś, co tam jest zdumiewające, a u nas wręcz normalne. Dwóch wesołych gości jadących samochodem Audi w sposób oględnie rzecz biorąc niezgodny z przepisami, nie miało ochoty zatrzymać się na wezwanie policji. Sytuacja u nas normalna, a tam równie wyjątkowa jak napad na bank. Szwedzka drogówka natychmiast dokonała siłowego zatrzymania, którego przebieg widać na poniższych fotkach, za które zresztą ich autor dostał jakąś szwedzką nagrodę za fotografię dokumentalną.






Nie sądzę, by w Szwecji procedury zatrzymywania pojazdów w ruchu przewidywały taranowanie. Jednak to pokazuje myślenie o przyszłości, które jest jednym z wyznaczników prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego. Szwedzcy policjanci doszli do wniosku, że staranowanie uciekających zagrozi co najwyżej życiu i zdrowi tych ostatnich, a to na pewno lepszy wybór, niż długi pościg, który będzie zagrożeniem dla niewinnych, niezwiązanych ze sprawą uczestników ruchu, być może nawet rodzin z małymi dziećmi. Za tą decyzję policjanci zostali uhonorowani nagrodami i wyróżnieniami. U nas oglądano by się na procedury i przepisy. Co chwilę w naszych mediach słychać o ofiarach drogowych kanalii uciekających przed policją. Ofiarach, które zawdzięczamy między innymi temu, że policjanci gonią, ale boją się zatrzymać, albo wręcz tylko robią fotkę, którą z mandatem wysyłają pocztą nie reagując w ogóle na sytuację w momencie jej zaistnienia. Czasami gonią, ale niejednokrotnie trwający dziesiątki kilometrów pościg rodzi dla wszystkich zagrożenie nie tylko ze strony uciekających, ale i goniących, lecz zakończyć go można tylko w sposób określony przez przepisy i procedury. Nawet jeśli nie przewidziały one jakiejś sytuacji, należy się ich trzymać. Nie chciałbym być w skórze polskiego policjanta, który by postąpił tak, jak jego szwedzcy koledzy. Nie kierujemy się poczuciem dobra i zła, oceną sytuacji, czy moralnością. Nawet dysponenci pogotowia ratunkowego i lekarze coraz częściej nie kierują się przysięgą Hipokratesa, ale przepisami, które tworzą ludzie niejednokrotnie kompletnie niekompetentni i oderwani od rzeczywistości. Zamiast sumień i mózgów, jak więźniowie, mamy system i procedury. I wciąż domagamy się nowych.

Oczywiście to była sytuacja wyjątkowa, ale wspomnę teraz o zwykłej. Jakiś czas temu grupka rodaków wybrała się do Szwecji busem. Kiedy sobie jechali w błogim zadowoleniu zbudowanym na wizji udanych biznesów, nagle usłyszeli za sobą syrenę radiowozu. Zatrzymali się do kontroli, pewni swej niewinności, gdyż już wcześniej zostali uprzedzeni, iż przekraczanie prędkości to samobójstwo, a i innych przepisów drogowych lepiej w Szwecji również nie łamać, więc jechali spokojnie, jak nigdy w Ojczyźnie. Policjant zarzucił im, iż wyrzucili przez okno śmieci z popielniczki. Oni powiedzieli, że niemożliwe. Na to, i tu wyobraźcie sobie ich miny, gliniarz im powiedział, że ma świadka, który to widział w miejscowości 80km wcześniej, gdzie się na chwilę zatrzymali, i albo zapłacą karę, albo on zatrzyma samochód i dokumenty do czasu uiszczenia grzywny. Ledwo, w ramach zrzuty, kompletnie drenując portfele, zdołali uzbierać należną sumę. A u nas? Kara za zaśmiecanie? Śmiech. W Niemczech jest „policja śmieciowa” która grzebie w śmieciach, by ustalić do kogo należą, a kary są horrendalne. A u nas? Śmiech. Granica przyzwolenia na zło przesuwa się u nas nieustannie w kierunku czynów coraz cięższych gatunkowo. Co wczoraj było karane, dziś już nie jest. Co jest karane dziś, jutro nie będzie. Najgorsze jest jednak to, że nie ma już możliwości kierowania się własną oceną; postępowania tak, jak należy. Gdyby nawet znalazł się ktoś, kto chciałby się czepiać takich drobiazgów jak rzucenie peta na ziemię, zrobiono by z niego wariata. Choćby po to po, by swym przykładem nie pokazywał, że jednak można coś robić i przez to nie stawiał innych w złym świetle.

Z jednej strony narzekamy na zniewolenie przez państwo, typowa reakcja więźnia, a z drugiej się tego domagamy. Wszędzie zakazy, nakazy. Zakaz wejścia do lasu, oczywiście pod karą grzywny, bo sam zakaz to za mało. Zakaz tego i zakaz tamtego. Zakaz wysyłania karetki tam, zakaz przyjęcia jednego pacjenta więcej. Wszędzie zakazy i nakazy, wszędzie procedury. A nam wciąż mało. Nawet wtedy, gdy nie ma przepisu, jak w przypadku naszej dzieciobójczyni, gdy możemy czynić dobrze nie naruszając przepisów, gdyż ich nie ma, i po prostu jej nie zatrudnić, wynajdujemy ewidentne kłamstwa, by się usprawiedliwić i żądamy tworzenia procedur, które pozwolą nam uniknąć podejmowania decyzji w podobnych sytuacjach w przyszłości.

Kiedyś pisałem recenzję z powieści pióra Stuarta MacBride Zimny pokój (oryg. Dark Blood). Pięknie w niej jest pokazane, iż w wielu krajach nadzór nad sprawcami przestępstw, które uznawane są za szczególnie społecznie niebezpieczne, nigdy nie ustaje. Oczywiście państwo nie jest w stanie zapewnić realizacji tak kosztownego, tak długotrwałego przedsięwzięcia, więc zajmują się tym wolontariusze, którzy w krańcowych przypadkach mogą takiego delikwenta nadzorować przez całą dobę. Sęk w tym, że u nas łatwo o zryw, typu lincz, Wielka Orkiestra czy inna akcja, ale brak tradycji długofalowego działania. Jest to spójne z psychika więźnia, który wszystko ocenia przez pryzmat dnia dzisiejszego, a nie przyszłości. Nawet te akcje, które trwają wiele lat, same w sobie są jednorazowe i nieobywatelskie – dajemy pieniądze Owsiakowi, by przez resztę roku zajmować się już tylko sobą i naszym dzisiaj. O tym, jak je spożytkowano, dowiadujemy się, o ile w ogóle, z jego oświadczeń publikowanych przy okazji zbiórki w następnym roku. Chętnie oddajemy innym prawo do działania i decydowania.

Wracając do tematu, zatarcie kary nie może być interpretowane jako zapomnienie o fakcie, jakby nie miał miejsca. Gdy się słucha niektórych teoretyków, aż śmiech bierze. Gdyby przyjąć ich logikę, w książkach historycznych nie wolno pisać, iż ten a ten zabił tego a tego, kiedy z mocy prawa nastąpi zatarcie kary. Bzdura! Zatarcie kary to fikcja prawna skuteczna w ściśle określony sposób, ale nie wymazanie faktów! Skoro nawet elity zaczynają myśleć tylko w kategoriach przepisów i procedur, w dodatku nie znając ich zbyt dobrze, i zapominają o takich narzędziach jak własne przekonanie, moralność i zdrowy rozsądek, to czego oczekiwać od reszty społeczeństwa. Wszak nawet papież Jan Paweł II zauważał, iż motłoch sam nie potrafi się rządzić i przestrzegał przed zmianą polskiej demokracji w ochlokrację, co niestety dzieje się na naszych oczach. A sprawa dzieciobójczyni, nauczycielki i katechetki w jednym, kolejnym tego objawem.

Ktoś nie wykazał się zdrowym rozsądkiem, odwagą i prawością, nie okazał się po prostu porządnym człowiekiem, a pozostali, zamiast to wprost powiedzieć, usiłują go usprawiedliwiać i tworzyć nowe elementy procedur, które będą dupochronami dla kolejnych pokoleń urzędników znajomków bez kompetencji i bez moralności.

Za Kopernika można sobie było kupić godność kościelną, za cara można było sobie kupić etat w urzędzie. Gdy patrzę na to, jak się teraz obsadza stanowiska, mam wrażenie, iż tamte rozwiązania w porównaniu do naszych nie były takie złe. Przynajmniej wszystko było jasne


Wasz Andrew


* Wg oficjalnych informacji na stronie Kurii Diecezjalnej w Zielonej Górze