czwartek, 19 lipca 2007

ROZMNAŻANIE LUMPÓW


Rządcieszy się, że dzięki becikowemu udało mu się podnieść wskaźnik urodzin wnaszym kraju. Nie wnikam, czy nie jest to przypadkiem odzwierciedleniemkoniunktury gospodarczej i kilku innych czynników. Załóżmy, że jest tak naprawdę.Czy jest się z czego cieszyć?

Becikowe,czyli jednorazowy zasiłek mniejszy niż jedna dobra pensja, jest na pewnoprzyjemnym prezentem dla młodych rodziców. Nie stanowi on jednak ani jednegoprocenta kosztów biologicznego utrzymania dziecka, że o dobrym wykształceniunie wspomnę. Każdy handlowiec wie, że taka obniżka cen, czylijednoprocentowa,  klientów mu nieprzyciągnie. Jeden procent rabatu nic nie daje, nie przemawia do wyobraźni. Ktowięc może się skusić na becikowe, mimo zerowej atrakcyjności takiej promocji?Odpowiedź zawiera się w sposobie zapisu.

Becikoweto nie 1% a 1000 zł. W sposobie zapisu odzwierciedla się wyjaśnienie. Becikowema zachęcić do posiadania dzieci ludzi, którzy nie umieją przeliczyć 1000 zł naprocenty. Jest atrakcyjnym zastrzykiem gotówki dla ludzi, którzy nie sięgająmyślą poza dzień dzisiejszy, a suma 1000 zł jest dla nich zawrotna, głównie zpowodu przeliczenia na tanie wina, jednym słowem dla lumpów. W środowiskachosób wykształconych takich ludzi, nie liczących i nie planujących,  generalnie się nie spotyka. Nie spotka sięich tym bardziej wśród ludzi biznesu. Nagminnie zaś ich widzimy pod sklepamimonopolowymi, w oszczanych bramach i w zarzyganych krzakach.

Oczywiste,że nawet najbogatsi biorą becikowe, gdy chcą mieć dziecko. Podobnie, gdy kupująsamochód za 100 czy 200 tys. złotych, też biorą gratisy, które są przewidzianew promocji. Na pewno jednak nie wybierają jednego auta spomiędzy wielu dlatego,że mikrofala w zestawie jest o 1000 zł droższa niż u konkurencji. O decyzjimoże zadecydować obniżka kilku-kilkunastoprocentowa, ale nie 1%. Nawiasemmówiąc, oni często negocjują ze sprzedawcą jaki bonus dostaną, co jestnajlepszym dowodem, że auto kupują dlatego, że chcą, a nie z powodu promocji.Chcą kupić, a jeszcze próbują jak najwięcej utargować dla siebie.

Czyjest więc z czego się cieszyć? Czy z dzieci urodzonych dzięki becikowemuwyrosną tytany umysłu albo rekiny biznesu? A może zgodnie z tym, coobserwujemy, czyli że z dziecka lumpa lump wyrasta, jest to po prostu sposób nawyprodukowanie następnych rzesz bezrobotnych i bezrozumnych?

Nasuwasię więc następne pytanie. Skoro becikowe powoduje wzrost przyrostu naturalnegow marginesie społecznym, bez szans na wykształcenie (darmowa edukacja w Polsceto już czysta fikcja), a więc bez szans na pracę, skoro w związku z powyższymspowoduje to tylko jeszcze większe problemy dla państwa, choćby z powoduzasiłków, to dlaczego ktoś miałby się z tego cieszyć?

Jeśliktoś nie jest zainteresowany prawdziwie silną i bogatą ojczyzną, jeśli jegodziałania są skierowane tylko i wyłącznie na posiadanie jak największej liczbywyborców, wiernych, niewolników (obojętnie jak to nazwać), to nie przeszkadzamu brak jakości, liczy się tylko ilość. Tu tkwi przyczyna uchwalenia becikowegoi radość z jego działania.

Jamam jednak nadzieję, że tak naprawdę becikowe niczego nie zmieniło, że wbrewtemu, co mówi rząd, nikogo nie zachęciło do posiadania dzieci i że obecnywzrost liczby urodzeń to po prostu efekt poprawy koniunktury gospodarczej iotwarcia granic. Wielu zarabia, a nawet żyje na zachodzie, ale rodzi tutaj, botaniej. Miejmy nadzieję...

wtorek, 12 czerwca 2007

TOLERANCJA I SENYSZYN



czyli o wartościach katolickich

    Posłanka SLD Joanna Senyszyn dostała niedawno paczkę. W środku był sznur i krótki list: "Szkoda, że Cię matka nie wyskrobała, to się powieś". Mąż posłanki chce zawiadomić prokuraturę - informuje portal gazeta.pl.
    - Joasia bez przerwy otrzymuje pogróżki, obraźliwe listy i wulgarne SMS-y. Przychodzą kilka razy w tygodniu. (...) - mówi mąż posłanki Bolesław Senyszyn, prawnik. (...)
Źródło: onet.pl Wiadomości 19.05.2007

    O człowieku mówią nie jego słowa, lecz czyny. O prawdziwej wartości ideologii świadczą nie tyrady jej agitatorów, ale czyny jej zwolenników. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by się domyślić, że próbujące zastraszyć posłankę SLD oszołomy są natchnione teoriami spod znaku krzyża, a nie sierpa i młota. To niestety nie świadczy dobrze o prawdziwych wartościach niesionych przez propagandę katolicką. Tezy o tolerancji i miłości katolików można między bajki włożyć. Są oni bowiem dobrzy, ale dla takich jak oni i myślących tak jak oni. Przekonał się o tym każdy, kto kiedykolwiek napisał coś przeciwko negatywnym cechom katolicyzmu.
    Jak tolerancyjni są katolicy wobec innych świadczą choćby pogardliwe epitety, jakimi obdarzają Świadków Jehowy. Powszechne w Polsce określenie „kocia wiara” według przeciętnego katolika wcale nie jest obraźliwe, choć dotyczy wyznania, które wielbi tego samego Boga i ma na pewno wyższe standardy moralne niż papiści. Ciekawe dlaczego katolicy tak się oburzyli, gdy Urban ich obrzędy nazwał gusłami? Wszak większość ludzi na ziemi nie wierzy w Boga chrześcijan, więc i ich obrzędy są dla nich tylko takim samym folklorem, jak dla przeciętnego katolika praktyki religijne wyznawców islamu.
    Mam wrażenie, że od czasów Kmicica niewiele się w Polsce zmieniło. Wtedy była „psia wiara”, „poganie” i „bezbożnicy” a teraz są „komuchy”, „koty”, „islamiści” i inne szufladki tworzone po to, by przypadkiem nie podzielić ludzi na dobrych i złych, na mądrych i głupich, według ich własnej, indywidualnej wartości. By nie zauważyć, że każdy jest inny i właśnie ta różnorodność jest najpiękniejszą i największą wartością, którą demokracja ma chronić. Tego właśnie przywódcy katoliccy w rodzaju Ojca Rydzyka obawiają się najbardziej, bo okazałoby się, że podział na dobrych i złych tak naprawdę nie pokrywa się, i nigdy się nie pokrywał, z podziałami wyznaniowymi, czy raczej szerzej – ze światopoglądowymi.
    Jak to się stało, że od pogróżek wobec Senyszyn przeszliśmy do takich rozważań? Ano dlatego, że coraz więcej jest dowodów na zastraszanie w Polsce ludzi, którzy mają poglądy odmienne od większości. Jeszcze fizycznie nie likwiduje się myślących inaczej. Jeszcze nie. Ale to, co spotyka panią Senyszyn jest wyraźnym sygnałem, że są ludzie, którzy tylko o tym marzą. Za komuny siedzieli cicho, bo za takie coś od razu ponieśliby zasłużoną karę. Teraz pozwalają sobie śmiało na groźby, które czynią z nich zwykłych przestępców. Niech no tylko poczują więcej bezkarności, a każdy kto skrytykuje Kościół Katolicki dostanie za swoje.
    Jeśli ktoś się nie zgadza, nich spróbuje napisać coś krytycznego, niekoniecznie nawet obraźliwego, pod adresem Kościoła. Jeśli tylko będzie miał wystarczająco dużo czytelników, zaraz będą wyzwiska, a potem nawet i groźby. To taka lekcja tolerancji, którą każdy może sobie darmo zafundować.
    Bardziej leniwym polecam lekturę blogów katolickich, sławiących Boga, gdzie twierdzi się, że tylko Chrystus jest całym światem. Praktycznie nie spotyka się tam obraźliwych komentarzy ze strony racjonalistów, ateistów, wyznawców islamu czy innych, którzy mają na to odmienny pogląd. Potem wystarczy porównać to do sytuacji Pani Senyszyn, której całą winą jest odwaga w głoszeniu własnych poglądów. Nie nawołuje ona do zamykania kościołów, nie mówi, że wiara katolicka jest zła, twierdzi tylko, że są ludzie, którzy myślą inaczej niż Jan Paweł II. To wystarcza, by w imię nauk Chrystusa grozić jej, poniżać ją i odsądzać od czci i rozumu.
    Tak nawiasem mówiąc, to w kwestii, która pani Senyszyn narobiła najwięcej wrogów, czyli aborcji, ma ona zwolennika choćby w osobie św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. Obaj twierdzili, że płód staje się człowiekiem dopiero w pewnym okresie swego rozwoju. Stając na stanowisku prezentowanym przez te dwa niekwestionowane autorytety katolickie należy tezy LPR, Jana Pawła II i Ojca Rydzyka, uznające zarodek ludzki za człowieka od chwili poczęcia, ocenić jako wyssane z palca. To oczywiście nie przeszkadza w niczym posyłać sznura osobom, które mają inny światopogląd.

JP II DOBRY NA WSZYSTKO


 I znowu mamy zamieszanie w folwarku J.O. Giertycha. Gombrowicz i Goethe zostali skreśleni z listy lektur. Oczywiście, wobec dość negatywnej reakcji na to pociągnięcie, J.O. Giertych wycofuje się chyłkiem, tłumacząc, że woli Sienkiewicza niż Gombrowicza, a wszystkich nie da się pomieścić w spisie lektur, kogoś trzeba skreślić, by kogoś dołożyć. To jednak zwykła zasłona dymna, bowiem prawdę podaje nam jak na tacy wcześniejsza wypowiedź rzeczniczki prasowej MEN, Anety Woźniak:
    - Nie chodzi o wprowadzanie ideologii do szkół. Stanowczo to dementuję - powiedziała rzeczniczka. Jak można przeczytać w uzasadnieniu na stronie internetowej MEN, w kanonie znalazły się utwory "o wielkim ładunku patriotyzmu, nacechowane głębokim humanizmem i wartościami chrześcijańskimi". Dlatego w projekcie rozporządzenia znalazły się: książka papieża Jana Pawła II "Pamięć i tożsamość", utwory Jana Dobraczyńskiego i ks. Jana Twardowskiego. (...)
    Źródło: Wiadomości onet.pl za PAP, ph /31.05.2007
    Widzimy więc, że nie chodzi o żadnego Sienkiewicza, tylko o JPII i jego ideologicznych kompanów.
    Katoprawica wyraźnie zmierza w kierunku państwa wyznaniowego polityką małych kroczków. Jak społeczeństwo się „burzy”, to wypierają się w żywe oczy i palą głupa jak sztubak przyłapany przez profesora. Wycofują się  o krok, a za chwilę znów robią swoje.
    Mało krzyży wiszących w każdej szkole i w każdej klasie, mało pomników Jana Pawła II i ulic Jana Pawła II. Trzeba jeszcze wprowadzić jego „dzieła” do kanonu lektur szkolnych.
    Cechą naszego narodu, a zwłaszcza najgłupszych jego przedstawicieli, jest tendencja, by być świętszym od papieża. Przypominam sobie zdjęcie widziane w internecie po ostatniej pielgrzymce JPII. Przedstawiało zdjęcie z wielkiego MPiK-u. Na półce z napisem FILOZOFIA były dzieła tylko jednego autora. Oczywiście JPII!!! Pojechałem, sprawdziłem, widziałem. Tak było! Szkoda tylko, że zagubiłem to zdjęcie...
    Kiedy czytamy o hitleryźmie, wielu dziwi się, jak porządni Niemcy mogli popierać nazizm i ślepo wierzyć Hitlerowi. To samo możemy obserwować w Polsce. Ślepe uwielbienie dla jednego człowieka i jednej idei. Nie jest ważne jaka to jest idea i jaki człowiek, w którego wierzymy. Ślepe przywiązanie do doktryny (wiary) i ślepa wiara w innego człowieka, to najgorsze wynalazki ludzkości. Czym to się może skończyć wiemy z historii. Hitler, Stalin, Rewolucja Francuska, Hiszpania Torquemady, Jugosławia, Ruanda i Burundia. Za każdym razem, gdy próbowano na siłę zaprowadzić na ziemi porządki w teorii zalecane przez wymyśloną uprzednio ideologię, kończyło się to katastrofą, morzem łez, krwi i śmierci. Niezależnie od tego, czy jesteśmy wierzącymi, ateistami czy wyznawcami jeszcze innego światopoglądu, nie pozwólmy, by na naszych oczach robiono z Polski państwo wyznaniowe.
    W praktyce sprawdzają się tylko społeczeństwa powstałe w drodze ewolucji, do których potem dorobiono ideologię zatwierdzającą stan faktyczny. Odwrotna droga zawsze prowadzi do nieszczęść.
    Pamiętajmy, że katolicyzm, podobnie jak wiele innych wyznań, pięknie się prezentuje, póki nie zwycięży. Tak samo było zresztą z komuną. Podobała się najbardziej na Zachodzie. Tym, którzy musieli w niej żyć odpowiadała zdecydowanie mniej. Tak jest zawsze.

ZACHŁANNY WATYKAN


Władze Stolicy Apostolskiej chcą przekształcić część swoich kamienic w hotele, kosztem ich obecnych mieszkańców
    Przez wieki Watykan stosował wobec mieszkańców Rzymu taryfę ulgową, oferując w wielu swoich nieruchomościach w centrum miasta tanie mieszkania do wynajęcia. Ale ostatnio Stolica Apostolska zażądała płacenia wyższych czynszów, grożąc eksmisją.
    Stowarzyszenie lokatorów, które zawiązało się w obliczu tak niechrześcijańskiego traktowania, twierdzi, że Watykan chce przekształcić zajmowanie przez nich lokale w hotele lub powierzchnie handlowe.
    65-letni przewodnik Franco Lattughi mówi, że podniesiono mu czynsz z równowartości 480 do 1400 funtów miesięcznie. – Kiedy dostałem to mieszkanie, przeszło właśnie na własność Kościoła i było w bardzo złym stanie. Wydałem wszystkie oszczędności – 200 milionów lirów (70 tys. funtów) – na jego remont. Zakładałem, że będę tu mógł mieszkać przez resztę życia za stały czynsz. Tak zapewniał Kościół.
    Wielu mieszkańców, których zmuszono w ten sposób do opuszczenia lokali, nie ma dokąd pójść. 50-letnia Zita Di Lucantonio przez całe życie zajmowała lokal na Piazza Farnese. Budynkiem zarządza zakon męski Santa Maria della Quercia dei Macellai, który próbuje wyeksmitować ją i jej rodzinę.    
    - Jesteśmy ostatnimi ludźmi mieszkającymi jeszcze w tym budynku. Pozostali ustąpili, ale ja mam córkę i starą, niepełnosprawną matkę – mówi lokatorka. – Nie jesteśmy bogaci, żyjemy z emerytury mojej mamy, ale zawsze płaciliśmy czynsz.
    Nakazy eksmisji wysłano także do pięciu innych dużych domów w centrum Rzymu. Starsi mieszkańcy palazzo przy Via Giulia, wszyscy powyżej siedemdziesiątki, zostali wyrzuceni, kiedy w budynku urządzono pięciogwiazdkowy hotel St George. Pokoje kosztują w nim 400 euro za noc. Wielu lokatorów mieszkało tu od zakończenia II wojny światowej.
    Watykan posiada jedną czwartą budynków w centrum Rzymu, a w zeszłym roku na Kościół katolicki przepisano w testamentach kolejnych 8000 nieruchomości. Wartość wszystkich posiadłości Watykanu szacuje się na około cztery miliardy funtów, ale jego rzymskie nieruchomości warte są oficjalnie tylko kilka milionów.
    Ceny nieruchomości w centrum stolicy Włoch wzrosły w ciągu ostatnich pięciu lat dwukrotnie, ale posiadłościom watykańskim nie zmieniano wyceny od 1929 roku. W oficjalnych księgach rachunkowych Stolicy Apostolskiej bazylika św. Piotra warta jest tylko... 65 pensów, ponieważ nie sposób jej sprzedać. Nie dziwi więc pokusa przekształcenia niektórych nieruchomości kościelnych w hotele.
    Budynki watykańskie są wyłączone z podatku miejskiego, nawet jeśli leżą poza granicami kościelnego państwa. W dodatku firmy prowadzone przez organizacje religijne dostają 50-procentową zniżkę na podatek od osób prawnych.
    W całych Włoszech jest 3300 hoteli prowadzonych przez organizacje religijne. Dysponują 200 tysiącami łóżek. Ich roczny obrót wynosi trzy miliardy funtów. W Rzymie barokowy budynek, zaprojektowany przez Francesco Borrominiego i należący do żeńskiego zakonu Najświętszej Maryi Panny od Siedmiu Boleści z Zatybrza, przerabiany jest na 62-pokojowy hotel.
    Kardynał Attilio Nicora, kierujący wydziałem nadzorującym nieruchomości i akcje Watykanu, od chwili objęcia urzędu w 2002 roku całkowicie przeobraził finanse świętej stolicy. W roku 2004/5 osiągnął zysk w wysokości 33 milionów funtów ze sprzedaży różnych budynków. Suma ta wystarczyła z nawiązką na pokrycie ogromnych strat poniesionych przez Radio Watykan i oficjalny dziennik "Osservatore Romano".
    Źródło: Wiadomości onet.pl 31.05.2007 za The Daily Telegraph Malcolm Moore 30.05.2007

    Opisane postępowanie bardziej przystoi pazernemu, bezdusznemu koncernowi ze świata mamony, kapitalizmu i imperializmu, niż organizacji, która uważa się za przewodnika dusz, drogowskaz moralności i wyrocznię w sprawach Boga.
    Każdy, kto nie jest ślepy wie, że Kościół nie ma nic wspólnego z Bogiem. Kler jest klasą społeczną żyjącą na koszt społeczeństwa, i to w dodatku żyjącą w dostatku i w grzechu, wbrew głoszonym ideom czystości i przedkładania dóbr wiecznych nad doczesne. Celibat wymyślono w celu ochrony majątków kościelnych przed podziałami spadkowymi a nie dla miłowania Boga. Nie ma już komuny, która zaczęłaby krzyczeć, że Kościół jest bezduszny, bezwzględny i pazerny, więc czarni zaczynają pokazywać co potrafią. W przeszłości papieże robili z Watykanu burdel i miejsce kaźni ich konkurentów do władzy. Za komuny się trochę hamowali, ale chyba znów wszystko wróci do normy. To dopiero pierwsze jaskółki nowego image katolicyzmu :-)
    A propos - były agent nie może być dyrektorem szkoły, a  były członek Hitlerjugend może być Głową Kościoła? Bardzo dziwne ;-)

ZAGADKI RZĄDOWEJ MATEMATYKI


Dziś w radio, czy też w telewizji, nie pamiętam już nawet, bo nie ma to znaczenia, nadawano kolejną audycję na temat zapaści w naszej służbie zdrowia. Omawiano nowe projekty naprawy, które są jedną wielką bzdurą. Dlaczego tak uważam? Bo nie można stworzyć zdrowej służby zdrowia bez zdrowego systemu ubezpieczeń społecznych, gdyż są one ze sobą nierozerwalnie powiązane. To z kolei nie możne powstać bez stworzenia wydolnego systemu emerytalnego, a ten nie może istnieć bez udanego budżetu. Jak wygląda zaś nasz budżet, to każdy wie. Nie ma na nic. Brak kasy na drogi, wojsko, policję, naukę i szkolnictwo, czyli na wszystko to, czego utrzymanie jest obowiązkiem państwa. Nie słyszałem tylko, by brak było pieniążków na utrzymanie polityków i administracji, że o armii urzędników ZUS-u i służb specjalnych nie wspomnę.
    Wspomniana audycja nie wzbudziła mojej uwagi, ale końcówka sprawiła, że coś zaiskrzyło w mej mózgownicy. Padło stwierdzenie, że w Niemczech czy Czechach przeznacza się na ochronę zdrowia dużo większy procent budżetu niż u nas.
    No właśnie! Bogatsze kraje wydają większą część budżetu na armię, szkolnictwo, służbę zdrowia, budowę dróg i tak dalej. Problem w tym, że każde państwo, biedne czy bogate, ma do rozdysponowania tyle samo, czyli 100% budżetu. Skoro na te biedne działy wydajemy mniej, to gdzie wydajemy więcej niż takie Niemcy? Jakoś nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek to usłyszał. Mamy mniejszy tort niż Niemcy, ale dzielimy go inaczej. Służba zdrowia dostaje mniejszy kawałek naszego tortu niż niemiecka ze swojego. To samo z edukacją i tak dalej. Z tego widać, że któryś kawałek będzie większy, niż jego odpowiednik u Niemców. Kto ma ten kawałek?
    Próby naprawy sytuacji służby zdrowia w ten sposób, by jeszcze mniej pieniędzy zabierała z budżetu, w sytuacji, gdy nakłady na nią są i tak procentowo mniejsze niż w innych krajach, wydaje się lekko mówiąc oszustwem. Logicznie rzecz biorąc należałoby zreformować tą dziedzinę, na którą procentowo więcej przeznaczamy niż inne kraje, aby uzyskane oszczędności przeznaczyć na wsparcie nie dofinansowanych działów, jak choćby edukacji czy służby zdrowia. Tylko jak się do tego zabrać, skoro nikt nie chce powiedzieć, który to dział naszego państwa ma się lepiej niż jego odpowiednik w sąsiednich krajach

czwartek, 24 maja 2007

KOMÓRKOWY ZAWRÓT GŁOWY


Co rusz w prasie i innych środkach masowego przekazu pojawiają się wieści o badaniach nad wpływem telefonów komórkowych na nasze zdrowie. Wyniki jednych przekonują nas, że nic nam ze strony tych cudów techniki za zeta nie grozi, a inne nieśmiało i niezdecydowanie ostrzegają, że wcale tak fajnie nie jest. Jak jest naprawdę? Dotąd myślałem, że zdrowy to ten wynalazek nie jest, ale nie ma co demonizować. Dotąd...

Wiedza i Życie publikuje serię artykułów prof. Hanny Męczyńskiej o ciekawych doświadczeniach z fizyki, które można wykonać w domu. Numer kwietniowy, a jakże, był poświęcony jajkom.

Weźmy surowe jajo kurze i połóżmy między dwiema komórkami. Potem nawiążmy między nimi połączenie – wskazana jakaś promocja typu 1 grosz za minutę ;-) Po godzinie możemy chwycić musztardę i zabrać się do konsumpcji – jajko ugotuje się już na twardo.

Jeśli po zjedzeniu jaja nie minie Wam zamiłowanie do komórek to dobrze. Mnie minęło po samej lekturze. Od tego czasu dzwonię tylko kiedy muszę, staram się trzymać komórkę jak najdalej od ciała i całkiem wyłączam ją na noc. Niby mózg nie jajo, ale licho wie :-)

wtorek, 22 maja 2007

HISTORIA I HISTORYCY


Ile jest historii? Na to z pozoru tylko banalne pytanie piękną odpowiedź daje Liz, bohaterka filmu „Ze slumsów na Harvard”: - Tyle, ilu jest ludzi.
         Inna jest historia moja, a inna jest Twoja drogi czytelniku. Inna jest historia Rosjan, a inna Polski, inna Francuzów, a inna Anglików.
         Każdy ma swoją historię, odmienną i niepowtarzalną. Rozbieżności między nimi narastają z różnych powodów. Wiedzą o tym śledczy, którzy przesłuchują świadków. Każdy świadek pamięta dane zdarzenie trochę inaczej. Gdy dwoje ludzi ogląda ten sam film, nigdy nie zapamiętają z niego dokładnie tego samego. Skoro rozbieżności powstają nawet wtedy, gdy nie trzeba niczego interpretować, a tylko sobie przypomnieć, skoro dwoje ludzi nie może dokładnie tak samo zapamiętać filmu, książki czy zdarzenia, to co dopiero, gdy chodzi o pamięć narodów?
         Politycy Pis i rządzącej koalicji wspieranej aktywnie przez Kościół Katolicki, podobnie jak wcześniej „komuna” wspierana przez braci zza Buga, usiłują wmówić nam, że istnieje jedna, prawdziwa wersja historii, i że oczywiście jedynie prawdziwa jest ta, którą oni głoszą. Do rozpaczy doprowadzają mnie aroganccy, przemądrzali historycy, domorośli, jak rządzący nami bliźniacy, czy też ci z tytułami, jak pracownicy IPN-u, którzy bez najmniejszego wahania, bez cienia wątpliwości, objawiają nam prawdę o świecie. Czy są tak głupi, czy tak zakłamani? Czy są zaślepieni czy wyrachowani?
         Druga wojna światowa, choć skończyła się już dawno, pełna jest jeszcze tajemnic i zagadek. Inne spojrzenie na nią mają historycy Rosyjscy, a inne Polscy, inne Anglicy, a inne Amerykanie. W dodatku ich poglądy ciągle się zmieniają w miarę jak ujawniane są nowe dowody, jak odtajniane są nowe dokumenty. Tymczasem, i jest to dla mnie wręcz niesamowite, historycy rządowej koalicji potrafią z całą pewnością orzekać o historii dużo nowszej niż ostatnia wielka wojna. Wyrokują kto był agentem, a kto nie, bez cienia najmniejszej wątpliwości, z nieomylnością godną Chrystusa. Nie mają mózgu czy sumienia? Czy nie słyszeli o fałszywych świadkach, fałszywych dokumentach i prowokacjach?
         W każdym sądzie, nawet najlepszym, w każdym kraju i w każdym ustroju, pomimo wieloinstancyjności i prawa do obrony, zdarzają się pomyłki sądowe. Skazuje się niewinnych ludzi pomimo najszczerszych chęci dotarcia do prawdy. Tymczasem panowie z PiSu i partii satelickich bez najmniejszych wątpliwości oceniają ludzi i historię. Od czasu, gdy dorwali się do władzy (bo trudno to inaczej określić) ani razu się nie pomylili! Bo oni się nigdy nie mylą!
         Najtragiczniejsze w naszej historii jest to, że wciąż nie możemy zmądrzeć i znormalnieć. Przed wojną Piłsudczycy szykanowali tych, którzy ośmielili się krytykować wodza. Po wojnie komuniści odsądzali od czci i wiary wszystkich, którzy nie byli z nimi. Przez chwilę powiało normalnością po Okrągłym Stole. Kradli? Dobrze. Korumpowali? Dobrze. Od tego jest policja, prokuratura, sąd i więzienie. Pokażcie mi kraj bez kradzieży, korupcji i tego wszystkiego, co Kaczyńscy zarzucają III RP. Ale za III RP było w miarę normalnie, w miarę spokojnie. Widocznie za długo. Teraz IV RP robi dokładnie to samo, co komuniści po wojnie. Innymi środkami, ale to samo. Każdy, kto myśli inaczej jest wrogiem. Nie wystarcza już epitetów by poniżać każdego, kto nie jest z nimi. Nie musi być przeciw. Wystarczy, że myśli samodzielnie. Jak można Hołdysowi (21.05.2007, 22:35, Warto rozmawiać - talk show) powiedzieć, że jest głupi (dosłownie, że niczego nie rozumie – słowa Jacka Kurskiego). Można, gdy się ma świadomość, że ma się monopol na prawdę. Głupie są sądy, głupie trybunały, głupi byli prezydenci i profesorowie. Rację mają zawsze tylko PiS i jego kumple.
         PiS twierdzi, że mając za sobą większość może robić co chce. Tylko, że demokracja to nie tylko rządy większości, a poszanowanie dla mniejszości, ich poglądów i zachowań, dla ich widzenia historii. Tego PiS nie rozumie, bo nie chce albo nie może. W kraju, w którym znacząca część społeczeństwa jest obrażana przez władzę, odsądzana od czci i rozumu, nie może być dobrze. Politycy używają języka, który jeszcze kilka lat temu był „na salonach” nie do pomyślenia, a kojarzył się raczej z towarzystwem spod budki z piwem. Ciekawe po co sięgną nasi wodzowie, gdy wyzwiska i afronty tak spowszednieją, że już nie będzie to na nikim robić wrażenia? Ja mam na historię Polski nieco odmienne spojrzenie i tak coś mi się wydaje, że bracia Kaczyńscy i ich rządy za lat wiele raczej nie będą postrzegani jako najpiękniejsze karty naszej historii. Nikt jeszcze nie zbudował sławy na opluwaniu wszystkiego dookoła. Jak na razie jedynym ich sukcesem jest to, że władzę zdobyli i że ją mają. Innych osiągnięć trudno się dopatrzeć. Gdzie te obiecywane reformy, gdzie tanie państwo? O tym się nawet nie mówi. Jest tylko dekomunizacja, deubekizacja i aborcja. Kiedyś mówiono, że Bóg to oceni. Tak długo czekać nie trzeba. Historia to oceni. Ale nie ta pisana przez opłacanych z PiSowskiej kasy historyków. Pisać ją będą ci, którzy przyjdą później i kto inny będzie im płacić. Pisać ją też będą historycy z innych krajów, a tym buzi nie da się łatwo zamknąć. Szkoda tylko, że póki co my tą historię musimy znosić.

Wasz Andrew

niedziela, 20 maja 2007

KUTZ I WIERZEJEWSKI


czyli co artysta miał na myśli

  

    - Pan zachował kindersztubę Hitlerjugend - powiedział w studio TVN24 znany reżyser i senator RP Kazimierz Kutz do posła Ligi Polskich Rodzin Wojciecha Wierzejskiego.
    - Gdybym był młodszy i kręcił film o III Rzeszy to wsadziłbym Pana w mundur Klossa - kontynuował Kutz.
Źródło: onet.pl Wiadomości 19.05.2007

    Nie bardzo rozumiem co pan Kutz chciał tą wypowiedzią wyrazić. Kindersztubę wynosi się z domu, więc nijak się to ma do Hitlerjugend. Czyżby wielki artysta i polityk nie znał znaczenia słów, których używa? Pomijając nawet tą niejasność, to i tak nie rozumiem, o co w tej wypowiedzi miało chodzić. O obrazę, czy też miał to być komplement? Od czasu, kiedy Watykanem rządzi człowiek z HJ, chyba można to potraktować i tak, i tak.
    Kloss dla mnie osobiście, a przypuszczam, że i dla wielu innych, jest postacią zdecydowanie pozytywną, choć wysługiwał się Stalinowi. Jeśli Kutz chciał dowalić Wierzejewskiemu, to mógł coś dosadniejszego wymyślić.
    Od senatora RP i znanego reżysera można chyba oczekiwać jasności wypowiedzi i wspomnianej kindersztuby? Pana Wierzejewskiego nie cierpię, ale tym razem jego oponent chyba tak się zagalopował, że aż sam się pogubił...
    Resumując, wypowiedź Kutza godna jest kuca i nie wiem po co o niej media się rozpisują. Tym bardziej nie rozumiem, o co wrzawa wśród sympatyków LPR. Na mój gust Kutz nie bardzo go obraził, raczej siebie 

sobota, 19 maja 2007

ROMANSE STATYSTYKI Z IDEOLOGIĄ


Połowa Polaków identyfikuje się z Kościołem

       Ponad połowa (55 proc.) Polaków identyfikuje się z Kościołem w wymiarze religijnym, o czym świadczy wybór samookreślenia: "Jestem wierzący i stosuję się do wskazań Kościoła" - wynika z sondażu Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS).
       (..) Jedynie nieliczni respondenci (6 proc.) zaliczają się do niezdecydowanych, obojętnych lub niewierzących.
       Według CBOS, po wyraźnym wzroście przywiązania do Kościoła i jego nauki, jaki zanotowaliśmy w czasie żałoby tuż po śmierci Jana Pawła II oraz rok po tym wydarzeniu, obecnie obserwujemy ponowne umacnianie religijności subiektywnej (wzrost deklaracji "wiary na swój własny sposób" z 32 proc. do 39 proc.).
       W ocenie CBOS, specyficzna dla polskiej religijności zawsze była również więź łącząca Polaków z papieżem Janem Pawłem II, wyrażana zarówno za jego życia, jak i po śmierci.
       W 2006 roku - podobnie jak w latach poprzednich - prawie trzy czwarte badanych (72 proc.) zaliczało się do grupy tych, którzy znają treść nauczania Jana Pawła II, a nieco więcej osób (78 proc.) deklarowało, że w życiu codziennym starają się kierować jego wskazówkami i naukami. (...)
       Źródło: Wiadomości.onet.pl za PAP, PL 15.05.2007

   
    Tutaj właśnie mamy przykład tego, jak służalczą nauką wobec polityki może być statystyka i jak łatwo można wypaczyć jej wyniki przez odpowiedni dobór pytań oraz komentarz do uzyskanych opracowań.
    Po pierwsze osób deklarujących stosowanie nauk JPII w życiu (78%) jest wg CBOSu więcej niż osób, które potwierdzają znajomość tych nauk (72%). Albo badania są nic nie warte, bo wynik trochę głupkowaty, albo polscy katolicy potrafią stosować w życiu nauki, o których nic nie wiedzą. Obie możliwości o tyle ciekawe co przerażające. Pierwsza świadczyłaby  o takich błędach w metodyce CBOSu, że wyniki są śmieszne. Druga świadczyłaby o kompletnej głupocie naszego narodu. Zakładając bowiem drugą możliwość nie mamy de facto tylko 6%, które stosują się do czegoś, czego nie znają, ale znacznie większy odsetek takich geniuszy. By wyliczyć ich ilość należałoby od liczby stosujących w życiu myśli JPII odjąć liczbę tych, którzy znają nauki JPII  ale ich nie stosują i dodać to do wspomnianych 6%. Przerażająca liczba bezmyślnych i  zadufanych w sobie wiernych.
    Po drugie dziwi mnie, że te statystyki nijak się mają do innych danych statystycznych, choćby ilości popełnianych przestępstw, narkomanii, alkoholizmu czy innych patologii. Jakoś nie widać by wpływ JPII, czy też katolicyzmu w ogóle, przekładał się na spadek któregokolwiek z tych negatywnych zjawisk. Co to za wyznawcy, którzy nawet dekalogu nie przestrzegają?
    Wspomnianego wyżej wpływu nie widać ani w liczbach ogólnych, ani w podziałach według wyznania. Skoro wpływ JPII i katolicyzmu ma sprawiać, że ludzie będą lepsi, to wśród ateistów i wszelkiego innego autoramentu innych komunistów demoralizacja powinna być większa. Tak jednak nie jest. Żadne statystyki tego nie potwierdzają. Zresztą kto był w Czechach ten wie, że choć to kraj w porównaniu do naszego prawie ateistyczny, to daleko mu do takiego zdemoralizowania, jakie panuje w naszym.
    JPII nawoływał do miłosierdzia, do przebaczenia win, do odpuszczenia i miłości. Do traktowania w ten sposób nie tylko swoich ale przede wszystkim tych innych, nawet niedoszłych naszych zabójców. Jakoś nie widzę wpływu tych myśli naszego papieża w wypowiedziach naszych wielkich bliźniaków, Giertychów czy Ojców Rydzyków. Wypowiedziach, których jedynym wspólnym mianownikiem jest zemsta, nienawiść i pogarda. Czy wyobrażacie sobie Jana Pawła II odzywającego się do żebraka „- Spieprzaj dziadu!”?
    Te rozważania nie dotyczą tylko JPII i katolicyzmu. Żadna upaństwowiona ideologia nie jest w stanie odmienić trwale serc ludzkich. Nie zdołał tego dokonać ani katolicyzm, ani żadna inna wiara, ani ideologie typu komunistycznego. Każdą ideologię (wiarę) można wykorzystać do sterowania plebsem, a jeśli się do tego nie nadaje (choćby Świadkowie Jehowy), nigdy nie stanie się ideologią popieraną przez władzę. Każda ideologia obiecuje, że poprawi człowieka i jego świat, ale żadnej się to nie udało. Trawestując słowa Karola Marksa – ideologia to opium dla mas.

SZKODLIWA ODMIANA WEGETARIANIZMU


"Świeże psie mięso w cenie - 2 zł za kilogram"

     Nie można dzielić zwierząt na te do kochania i te do jedzenia - apelowali członkowie stowarzyszenia Empatia i organizacji Viva, którzy zainaugurowali Tydzień Wegetarianizmu. Podczas happeningu młodzi ekolodzy w centrum Warszawy oferowali "świeże psie mięso w promocyjnej cenie - 2 zł za kilogram".
      - Dzisiejsza akcja jest po to, żeby ludzie zastanowili się nad tym, dlaczego jedne zwierzęta kochają, a inne zjadają. Jedyne co może to tłumaczyć, to przyzwyczajenie, ale to za mało, by usprawiedliwić rzeź zwierząt - powiedział Cezary Szymanek z Vivy. Dodał, że happening zorganizowano także, by walczyć z mitami na temat wegetarianizmu.
      Happening spotkał się z dużym zainteresowaniem przechodniów. Ludzie zatrzymywali się, by lepiej przyjrzeć się zawartości stoiska, a hasła typu: "mięso z boksera, świeżo zarżnięty jamnik" przyciągały ich uwagę i zachęcały do zapoznania się ze szczegółami "oferty".
     Tydzień Wegetarianizmu potrwa w Warszawie do niedzieli, 20 maja. W ramach akcji zaplanowano m.in. koncerty, wykłady, piknik oraz pokazy gotowania wegetariańskich potraw. W sobotę, 19 maja zainaugurowana zostanie działalność Klubu Wegetariańskich Krwiodawców - oddając krew, wegetarianie będą mieli okazję pokazać, że wbrew stereotypowi ich dieta nie powoduje problemów zdrowotnych.
     - Chcemy wykorzystać naszą popularność, by promować wegetarianizm - uzasadniały swój udział w akcji Natalia i Paulina Przybysz z zespołu Sistars. Przekonywały, ze warto nie jeść mięsa, żeby dłużej żyć, być zdrowszym i spokojniejszym.
     Źródło: wiadomości.onet.pl za PAP, PU 14 maja 2007-05-14

    To dobrze, że autor nie podpisał tego artykułu, bo chluby mu on nie przynosi. Nazwanie ekologami wegetariańskich oszołomów jest trochę niekompetentne. Ekolog, jak sama nazwa mówi, to uczony (a co najmniej naukowiec), który zajmuje się ekologią, czyli nauką badającą wzajemne oddziaływanie organizmów żywych i otaczającego je środowiska. Twórcy opisanego happeningu, przynajmniej sądząc z ich działań, nie mają wiele wspólnego z nauką, ani z troską o poprawę relacji człowiek-przyroda. W dzisiejszych czasach, w przytłaczającej większości przypadków, masowe wymieranie gatunków nie jest spowodowane tym, że ludzie je zjadają, tylko degradacją środowiska.
    Każdy ma prawo zajmować się pierdołami, ale nieładnie przywłaszczać sobie miano, na które się nie zasłużyło. Ci „ekolodzy” od garnków i kuchni sprawiają, że potem ludzie patrzą na prawdziwych ekologów jak na osobliwości z pogranicza wariatkowa i ekscentryzmu, czym wyrządzają poważnej sprawie, jaką jest ochrona środowiska, niepowetowaną szkodę.
    Inna sprawa, to infantylny delikatnie mówiąc poziom umysłowy organizatorów Tygodnia Wegetariańskiego. „Nie można dzielić zwierząt na te do kochania i te do jedzenia...”. Stosując tą logikę nasuwa się pytanie - A rośliny to można? Gdyby tylko o takie śmiesznostki chodziło, to pół biedy. Gorzej, że w swoim zaślepieniu działacze wegetariańscy pokazują swoje zadufanie, nietolerancję i brak wiedzy o świecie. Pokazują jako coś nagannego możliwość zjedzenia psa. W kulturze chińskiej, a jest to najliczniejsza narodowość na świecie, zjedzenie psa nie jest niczym nagannym. W Indiach, a za kilkanaście lat będzie to najludniejszy kraj na świecie, jedzenie różnych „niejadalnych” dla nas zwierząt też jest dobrze widziane. Jak można uważać się za pępek świata i wmawiać innym, że ich zwyczaje kulinarne są naganne? Gdyby ci wegetarianie mieli trochę kultury, to by zauważyli, że co innego promować swoją ulubioną kuchnię, swoje zwyczaje kulinarne, czy w ogóle swój światopogląd, poprzez ich popularyzację i podkreślanie ich zalet, a co innego atakować i piętnować publicznie jako naganne czyjeś zwyczaje czy przekonania i w ten sposób wywyższać swoje.
    Badania naukowe jak na razie nie dały jednoznacznej odpowiedzi, jaka dieta jest optymalna dla homo sapiens. Myślę, że w ogóle takiej nie ma. Na pewno inne wymagania dietetyczne ma człowiek w tropikach, a inne na Syberii, na pewno inaczej musi się odżywiać pracownik umysłowy, a inaczej drwal w puszczy. Tak czy inaczej, twierdzenia promowane w trakcie opisanej imprezy nie mają niczego wspólnego z tolerancją, nauką, uczciwością ani nawet ze zwykłym dobrym smakiem. Są za to przykładem coraz bardziej znanej w świecie „polskiej tolerancji”.
    Piękno jest w różnorodności. W tym, że każdy człowiek jest inny, że w co innego może wierzyć i co innego jeść. Nawoływanie do jakiejkolwiek urawniłowki, zwłaszcza poprzez atakowanie innych, zamiast przez promowanie swoich wartości, kojarzy mi się bardziej z komuną albo religijnym zaślepieniem, niż z demokracją i poszanowaniem odmienności. Powinniśmy się tego wystrzegać, bo przecież wolność to właśnie wielość możliwości i możliwość wyboru pomiędzy nimi. Gdzie jest tylko jedna opcja tam umiera wolność. Szkoda, że nie pamiętają o tym nasi rodacy, którzy deklarują umiłowanie wolności i demokracji.

IPN - PiS


IPN - PiS (Posłuszny i Spolegliwy)
     "Życie Warszawy" postanowiło sprawdzić, czy, podobniejak poseł Arkadiusz Mularczyk, dostanie z IPN oświadczenia lustracyjneosób publicznych w ciągu niecałej doby. Okazało się, że gazeta musi czekać na materiały co najmniej miesiąc.
     Źródło: wiadomości.onet.pl za IAR/PAP, MFi

   Podobne próby poczynili też inni dziennikarze, choćby z RMF FM. Raczej nie dostaną zamówionych teczek wcześniej niż po miesiącu. Trochę to kontrastuje z kilkugodzinnym załatwieniem takiego samego zamówienia złożonego przez PiS ;-)
    Nie jest to w sumie dziwne. Historycy z tytułami bardzo często są ulegli wobec władzy. Wszak nie są zawodem produkcyjnym i skoro władza ich utrzymuje, to nie mogą być zbyt uczciwi, odważni ani prawdomówni, jeśli nie chcą stracić papu. Matematycy, fizycy, czy inżynierowie posługują się tą samą nauką, niezależnie od wyznania, przynależności państwowej, czy innych zobowiązań. Historycy (ci na etatach), to taki ludek, który mówi co im władza każe. Dlatego co innego mówi historyk rosyjski, co innego żydowski czy brytyjski, a jeszcze co innego polski.
    Oczywiście są uczciwi historycy, odważni i niepokorni, ale łatwiej ich spotkać w podstawówce albo liceum, niż wśród profesorów lub doktorów.
    Jeśli ktoś nadal wierzy, że IPN nie chodzi na pasku PiS-u, to jego sprawa. Ja złudzeń nie mam już od dawna i sprawa ekspresowego obsłużenia Mularczyka wcale mnie nie zdziwiła. To co zarzucano "komuchom", czyli wywieranie wpływu na wszystko i wszystkich, PiS jak widać przyswoił i jeszcze rozwinął. PiS uważa, że wzrost poparcia dla niego po różnych, moralnie nagannych jego poczynaniach, rozgrzesza go z jego działań. Nie ma już czegoś takiego jak uczciwość czy moralność, a sumienie i honor zostały zastąpione przez wskaźniki badań poparcia. Zapomina tylko, że komuna póki rządziła, podobnie jak faszyści i wszelcy inni populiści, też miała wysokie poparcie w sondażach. Głupota tłumu jest wielka. Można go wodzić na pasku, a on poprze wszelkie niegodziwości, a nawet ewidentne podłości. Do czasu...

UCZULENIE NA ŚWIĘTEGO


Dlaczego wkurza mnie trąbienie o przemożnym wpływie Jana Pawła II i jego świętości na nasz naród?
    Bo po pierwsze zakłada, że nasz naród składa się tylko z katolików. Świadkowie Jehowy, ateiści i cała masa innych z definicji nie wierzy w świętych, a więc i w świętość JPII. Każdy kto powtarza, że świętość JPII jest faktem dla całego narodu, albo jest głupi, bo nie wie co mówi, albo uważa, że ludzie nie wyznający kultu świętych nie mogą być Polakami. Każdy ma prawo być głupkiem, ale czy osoby wypowiadające się publicznie mają prawo okazywać pogardę ludziom o innym światopoglądzie?
    Druga sprawa jest zdecydowanie poważniejsza. Do znudzenia trąbi się w środkach masowego przekazu, że JPII wywarł nieodparty wpływ moralny na nasz naród? Czyli na kogo? W czym się ten wpływ przejawia? Czy może spadła ilość kradzieży, gwałtów czy zabójstw? Może mniej jest pedofili albo aktów agresji w szkołach? Może desperaci z wieżyczek strażniczych rzadziej strzelają do niewinnych? Nie widać zmniejszenia pijaństwa pod jego wpływem, dziwki nie wstępują do zakonów, a alfonsi nie idą do uczciwej, ciężkiej pracy. Języki, myśli i działania polityków powodują coraz większe obiekcje w społeczeństwie. Młodzi księża wołają o zniesienie celibatu. Lekarze mordują pacjentów. Kierowcy jeżdżą po pijaku, a nawet po trzeźwemu jeżdżą jak po pijaku. Co więc się zmieniło? Czy młodzież jest mniej zdemoralizowana? Czy za komuny wprowadzono ochroniarzy w szkołach i program „Zero tolernacji”? Czy przed pontyfikatem JPII były w szkołach nagminne sceny molestowania, samobójstwa i narkomania? Dziwne, że statystyki nie odzwierciedlają ŻADNEGO wpływu moralnego JPII na polski naród.
    Wpływ JPII widać za to aż nadto w polityce. Zasłaniają się nim politycy, którzy bez wsparcia jego autorytetu uznani by zostali za co najmniej mocno oszołomionych. Nie bez kozery o nieodpartym wpływie moralnym JPII słyszymy głównie w powiązaniu z aborcją, nienarodzonymi dziećmi, teorią ewolucji i innymi podobnymi problemami. Jakoś nie słychać o nim, gdy mowa o zabijaniu bliźniego swego, o kradzieżach, o gwałtach i kłamstwach. Nie widać pokory u polityków, którzy najczęściej przywołują jego imię. Czy JPII powiedziałby do kogoś „Spieprzaj dziadu!”? Niektórzy już widzą początek naszej europejskiej cywilizacji w chrześcijaństwie, zapominając o takich drobiazgach, jak choćby starożytna Grecja. Nie wspomnę już nawet o tym, że Europa nie jest pępkiem świata a chrześcijaństwo nie jest największą religią na świecie.
    Kopernik, największy syn naszej ziemi, do końca życia bał się opublikować swe dzieło, bo obawiał się gniewu nieomylnego bądź co bądź papieża. Papieża, który swą interpretację Pisma przedkładał ponad rozum. Teraz rozumni ludzie, nierzadko gorliwi katolicy, coraz częściej odkładają rozum na półkę, bo kłóci się ze świętymi myślami JPII. Oby JPII nie stał się legitymizacją do działań, które potomni ocenią tak, jak dziś się ocenia wytępienie Indian, stosy inkwizycji czy inne podobne wyczyny naszej cywilizacji dokonywane w imieniu Jezusa. Oby, bo mam coraz większe obawy, że tak właśnie będzie. Jesteśmy na najlepszej drodze do państwa wyznaniowego. Jeszcze czas, by z tej drogi zawrócić, ale czasu jest coraz mniej, bo daleko już nią zaszliśmy. Mamy już religię w szkołach. Jutro oceny z religii będą wliczane do średniej. Już grzebiemy przy prawie i konstytucji pod kątem zgodności z doktryną religijną, nie chrześcijańską, nie katolicką nawet, a PiSowsko-LPRowską. Nawet gdyby ta opcja miała większość w narodzie, co jest mocno dyskusyjne, nawet gdyby tak było, to czy to daje prawo do takich działań? Muzułmańskie państwa wyznaniowe oceniamy negatywnie. a przecież tam prawo jest zgodne z wiarą, przekonaniami i systemem wartości większości ich społeczeństwa. Zastanówmy się póki czas, czy chcemy czegoś takiego u siebie. Czy miejscem do wielbienia Boga jest ława sejmowa, ławka szkolna, czy może raczej kościół, kaplica i własny dom.

VIA BALTICA - podpisz protest


Witam
Nie jestem żadnym przyrodnikiem, ani tym bardziej zielonym oszołomem. Zwykle nie bawię się w żadne łańcuszki, ani akcje pomocy, typu "prześlij tan mail do 10 osób, a Jarek chory na rozdwojenie jaźni dostanie 10 centów', ale teraz chyba czas coś zrobić. Jeśli chcecie w przyszłości żyć w normalnym kraju, gdzie ocalały jeszcze resztki zdrowej przyrody, jeśli nie chcecie pozostawić swym dzieciom, i sobie na starość, kraju pełnego śmieci, zatrutych jezior i wspomnień dawnej piękności, to poświęćcie chwilę czasu i podpiszcie te dwie petycje, a zwłaszcza pierwszą z nich. Nasi decydenci ignoranci, nie patrząc dalej niż czubek własnego nosa, przeszli nie tylko samych siebie, ale pod względem arogancji zapędzili w kozi róg nawet karykatury dawnych carskich urzędników. Nie bacząc na protesty i prawo, kierując się interesem wąskiej grupy osób, chcą zniszczyć największe skarby polskiej przyrody. Skarby tak wielkie, że nie godził się ich niszczyć nawet car ani fuhrer. Jest to ważne tym bardziej dlatego, że jeśli niczego w tej sprawie nie zrobimy, to dewastacja naszego polskiego środowiska ruszy na całego.

http://www.darzbor.v24.pl/vb/index.php

http://puszcza-bialowieska.darz-bor.info/apel

DROGOWCY DEBILE


Dziś wybrałem się na wycieczkę do zamku Homole (na wzgórzu Gomole). Jadąc od strony Dusznik szosą nr 8 na Kudowę (E67) miałem zamiar zaparkować gdzieś na parkingu i pieszo odbić niebieskim szlakiem od szosy wprost na zamek.
    Kiedy minąłem Duszniki i dojechałem do pierwszego parkingu po prawej stronie szosy coś mnie tknęło. Znając geniusz naszych decydentów pomyślałem złośliwie:
    - Pewnie następny parking będzie za daleko, więc zatrzymam się tutaj i nie dam się zrobić w balona.
    Jak pomyślałem tak też zrobiłem. Zajechałem na parking. Nawiasem mówiąc dziwiło mnie, że parking robi się tuż za wyjazdem z Dusznik, ale sądząc po ilości zaparkowanych tam maszyn budowlanych, akurat ta lokalizacja pasowała drogowcom modernizującym trasę, więc potrzeby przyszłych użytkowników nie miały znaczenia. W każdym razie pozostawiłem autko na parkingu, pod okiem ciecia (pracownik ochrony – dobrze, że nie manager do spraw bezpieczeństwa) i poszedłem piechotką.
    Pierwszy zgrzyt, bo nie miałem jak się wydostać z parkingu. Wzdłuż szosy była nowo postawiona barierka i wyłożony betonem rów. Jak iść wzdłuż takiej drogi? Chyba rowem, bo krawędzią asfaltu nie można (barierka uniemożliwia usunięcie się z asfaltu przed pędzącym samochodem. Za rowem też nie można, bo urwisko. Kuriozum – w turystycznym hrabstwie Sudetów, jak brzmi dumna nazwa Kotliny, nie przewiduje się czegoś takiego jak ruch pieszych. Ba – nie przewiduje się w ogóle, że ktoś pieszo będzie chciał wyjść z parkingu!
    Wykorzystując suchą porę poszedłem betonowym dnem rowu wzdłuż szosy aż do pierwszego zjazdu w prawo. Stamtąd idąc prostopadle do szosy doszedłem do czerwonego szlaku i urokliwą ścieżką oraz polnymi drogami poszedłem na zamek „od tyłu”.
    Wycieczka była udana, humor mi się całkiem poprawił, aż do czasu powrotu.
    Z mapy wynikało, że niebieski szlak idąc od zamku przecina prostopadle szosę i idzie dalej do Lewina drogą na południe od szosy. Postanowiłem zejść z Gomoli szlakiem niebieskim i wrócić do auta poboczem drogi.
    Jak doszedłem do asfaltu szlag mnie mało nie trafił. Okazało się, że szlak niebieski nie tylko nie dochodzi do szosy, ale idzie jakiś czas wzdłuż niej. Tylko, że drogowcy tego nie widzą!!!
    W miejscach wejścia szlaku na drogę nie zrobiono nawet przerwy w barierkach! Na szosie nie ma żadnych oznaczeń! Na odcinku, gdzie szlak biegnie drogą, nie ma w ogóle możliwości poruszania się poboczem! Przy krawędzi asfaltu jest metalowa barierka, a za nią zaczyna się od razu wybetonowany rów!!! Tak w regionie, który podobno nastawia się na turystykę, dba się o tych, co ją uprawiają. „Turystyczne hrabstwo Sudetów” – koń by się uśmiał.
    Drogowcy w swoim zaślepieniu postawili barierkę nawet w miejscu, gdzie miał być kolejny zjazd dla ich maszyn budowlanych :-) Nie silili się nawet, by ją rozebrać. Jakaś maszyna chyba ją po prostu rozwaliła, bo leżała obok zjazdu na ziemi.
    Wkurzony na maksa wróciłem do samochodu i jadąc do domu rozmyślałem nad debilnością drogowców. Parkingi stawiają tam, gdzie nie są potrzebne ale nie stawiają tam, gdzie by się przydały (choćby zejścia z trasy na szlaki turystyczne). Przypomniało mi się skrzyżowanie w moim mieście, które pruto trzy razy, bo napierw zapomniano o zjeździe na pobliski parking, potem sobie przypomniano, że do sygnalizacji, którą już postawiono, zapomniano położyć kabli, a potem jeszcze coś kładli, nie wiem nawet co. Każdy zna podobne przypadki z własnego otoczenia.
    Czy drogowcy to naprawdę debile, którzy nie szanują nikogo ani niczego, swojej własnej pracy nie pomijając? Chyba nie, bo ci sami ludzie, kiedy wyjeżdżają do pracy na zachód, potrafią pracować dobrze i z głową. To samo zresztą dotyczy innych budowlańców, a raczej w ogóle wszelkich zawodów z lekarzami włącznie. Żeby było lepiej, w momencie, gdy wracają do kraju znów stają się debilami. Fachowcy, którzy za euro pracowali czysto nie są wstanie niczego zrobić bez robienia szkód i bałaganu dookoła, lekarze, którzy za euro leczyli jak trzeba, zaczynają przepisywać lekarstwa na grypę wmawiając pacjentom, że to przeziębienie, i tak dalej.
    Najprościej prześledzić to na sprawie rzucania śmieci w lasach i w ogóle gdzie popadnie. Dotyczy to i naszych rodaków, i zagranicznych turystów. Gdy są gdzieś na zachodzie, to śmiecą raczej sporadycznie. Po przyjeździe do kraju walą śmieci wszędzie. Na szlaku, na drodze, na parkingu przy kościele, pod posesją sąsiada. Wszędzie.
    Co jest w tym kraju takiego, że ludzie kretynieją, gdy tylko przekroczą jego granice? Co jest takiego, że wyjazd z niego ich leczy, przynajmniej niektórych?
    Podobno jesteśmy narodem wybranym. Jesteśmy krajem, którego królową i opiekunką jest Matka Boska, który przesiąknięty jest duchem Jana Pawła II. Jest mesjaszem narodów, ma wartości, których brak zgniłemu zachodowi. Czy to się wiąże z tamtym?

POLOWANIE NA CZAROWNICE




Co jakiś czas miedia donoszą o kolejnej tragedii z udziałem dużych psów i znów zaczyna się polowanie na czarownice, odsądzanie od czci i wiary wszelkich „ras obronnych” i ich właścicieli. Społeczeństwo już dawno podzieliło się na obrońców dużych psów (najczęściej ludzi, którzy mają lub mieli podobne czworonogi), a takich jest w naszym kraju naprawdę sporo, oraz na tych, którzy wołają, że trzeba zakazać hodowli tych ludożerców a właścicieli kierować na badania psychiatryczne.

Przysłuchując się tej dyskusji prowadzonej w prasie, radio, telewizji i internecie zastanawiam się o co tutaj tak naprawdę chodzi? Nie ma żadnych wątpliwości, że każde ze zdarzeń, w którym pies pogryzie czy zagryzie człowieka to tragedia. Jednak czy to jest wina psa? Przecież każdy wie, że winien jest właściciel czy opiekun. W kraju w którym tysiące ludzi giną w wypadkach drogowych a rannych jest całe mnóstwo, nikt nie proponuje zakazu posiadania prywatnych samochodów, udzielania zezwoleń na zakup samochodu, czy kierowania kandydatów na badania psychiatryczne.

Przy liczbie ofiar wypadków samochodowych sięgającej dziesiątków tys. zabitych rocznie i ponad drugie tyle rannych przypadki zagryzienia przez psy to zdarzenia naprawdę incydentalne. Skąd więc tak gwałtowne dyskusje nad problemem dużych psów i tak ekstremistyczne postawy jej uczestników, a konkretnie przeciwników dużych psów?

Pies to zwierzę o nazwie gatunkowej Canis familiaris czyli pies domowy. Jest to więc, jak sama nazwa wskazuje, przyjaciel człowieka i (w przeciwieństwie do wilka) jego naturalnym środowiskiem jest właśnie otoczenie człowieka: jego obejście lub dom. Kiedy ktoś zadaje publicznie pytanie: „Po co trzymać takie bydlaki w domu?” wystawia sobie świadectwo ignoranta. Po to właśnie ten gatunek i wszystkie jego rasy powstały, a raczej zostały przez człowieka stworzone. Od człowieka też tylko zależy, czy pies, nawet ten największy i najgroźniejszy, będzie zagrożeniem dla innych, czy też wręcz przeciwnie – gwarancją bezpieczeństwa. Pies jest jedynym gatunkiem poza człowiekiem, którego przedstawiciel otrzymał z rąk prezydenta USA Order Kongresu za zasługi w ratowaniu żołnierzy amerykańskich. Nie muszę chyba dodawać, że był to pies jak najbardziej obronny, podobnie jak psy używane dzisiaj przez policję i inne służby. Niezliczone są zasługi psów w obronie ludzi, w ratowaniu ofiar katastrof, w terapii wielu schorzeń. Co sprawia, że nagle o tym zapominamy, i wielu ludzi publicznie krzywdzi te zwierzęta, i domaga się szykanowania ich właścicieli?

Jakiś czas temu widziałem jak matka z dzieckiem, widząc nadchodzącego z przeciwka mężczyznę z rottweilerem, zeszła z chodnika na jezdnię wpychając dziecko wprost pod pędzący samochód. Na szczęście kierowca wykazał się refleksem i miał gdzie odbić, więc do wypadku nie doszło. Nasunęło mi się jednak pytanie: dlaczego część ludzi panicznie boi się dużych psów, a ludzi bojących się samochodów można odszukać chyba tylko wśród pacjentów szpitali psychiatrycznych? Skoro szansa na śmierć czy rany w wypadku drogowym jest tysiąc razy większa niż na bycie zagryzionym przez psa,  to przecież logicznie rzecz biorąc, strach przed samochodami powinien być też tysiąc razy większy.

Na pewno należy uważać przy kontakcie z dużym, nieznanym nam psem, ale myślę, że dużych psów panicznie boją się głównie ludzie, którzy nic o nich nie wiedzą oraz nie zadają sobie trudu, by w życiu zmusić się do myślenia i kierować się zdrowym rozsądkiem. To ta sama grupa ludzi, która na widok zaskrońca czy padalca na leśnej ścieżce woła: Zabijmy w końcu te wszystkie żmije! To ten sam typ ludzi, który na wieść, że tygrys zabił człowieka, montują wyprawę, by wystrzelać wszystkie tygrysy w okolicy. Demokracja to rządy większości ale niestety czasami i rządy głupców. To smutne, że demokratyczne społeczeństwo tak łatwo może być rządzone przez krzykliwych demagogów a z trudem słucha opinii wyważonych i uzasadnionych.

Kolejni ministrowie MSWiA, którzy co rusz zadziwiają nas genialnymi pomysłami, proponują, by wprowadzać zezwolenia, badać właścicieli, itp. Ja się pytam: po co i za czyje pieniądze? Przecież obecne przepisy są wystarczające by karać nierozsądnych właścicieli i zapobiegać podobnym do ostatnich tragediom. Czy jednak ktokolwiek z nas poza nielicznymi szczęśliwcami widział dzielnicowego w swej dzielnicy reagującego na bezpańskie psy? Wnioski o wykroczenie za takie przewinienia można na palcach policzyć. Ministerstwo chyba chce pokryć bezczynność i nieudolność własnego resortu dołączając się do polowania na czarownice. Jest też druga strona medalu: kto za to zapłaci. Przecież to nie minister zapłaci za te zezwolenia i szkolenia, które się proponuje, ale my wszyscy – podatnicy. I ci, co maja psy i ci, co się ich boją. Przypomina mi to sprawę z bronią. W Niemczech nie mogą zrozumieć, dlaczego w Polsce wydaje się zezwolenia na broń z bocznym zapłonem (popularny kbks), która ma mniejszą moc rażenia niż profesjonalna proca. Taki system zezwoleń to przecież etaty dla biurokratów, magazyny i archiwa, fundusze na szkolenia i egzaminy. To wszystko kosztuje, i to sporo. A po co? Gdy ktoś chce zastrzelić sąsiada kupi (legalnie czy też nie) broń palną a nie będzie się bawił w zakup broni z bocznym zapłonem, która do mordowania raczej się nie nadaje, a ma kształt i wymiary podobne do tej „prawdziwej”. A może o to chodzi, by tworzyć jak najwięcej etatów i biurokratycznych procedur, nowe ciepłe posadki, i by dalej nie miał kto łapać bezdomnych psiaków?





Innym powodem tej wielkiej awantury o psy jest być może to, że większość z nas sama w duszy czuje się współodpowiedzialna. Ilu z tych, którzy narzekają na bezpańskie psiaki na podwórku w swym blokowisku, dzwoniło do odpowiednich służb i żądało interwencji? Takie osoby można na palcach policzyć. Ile osób spośród tych, którzy wołają o zakaz posiadania psów, próbowało zebrać się wraz z sąsiadami i poprzez zmianę statutu swej Spółdzielni Mieszkaniowej (lub wspólnoty) zakazać trzymania psiaków w swych blokowiskach? W wielu krajach Europy jest tak, że są osiedla, gdzie psów nie wolno trzymać i tam ich nie ma, a w innych psiakoluby mają większość i tam jest odwrotnie. Kto chce mieszka w osiedlu bez psów, a komu się nie podoba, wynosi się ze swym czworonogiem gdzie indziej. Łatwiej jednak narzekać i wołać, by władza zakazała trzymania psów wszystkim, nawet tym co mają 10 ha ogrodzonej działki, niż zrobić coś samemu.

Myślę, że jeśli wszyscy będą reagować na widok pijanego faceta z rottweilerem, na widok psa wałęsającego się bezpańsko, lub na widok dziecka bez opieki i nękać odpowiednie służby, by robiły to, co do nich należy, to będzie się nam żyć bezpieczniej i może unikniemy podobnych tragedii w przyszłości, czego sobie i Państwu życzę.

POLACY NIE GĘSI


"...Niemcy mają wobec nas "złe sumienie"..."
premier Jarosław Kaczyński w dzisiejszym "Dzienniku"

Ze szkolnych lat zapamiętałem maksymę  mistrza Reja - "Niech narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają.". Wydawało mi się w moim malutkim rozumku, że każdy, kto się czuje Polakiem i patriotą, powinien dbać o jakość swoich wypowiedzi, szanując język przodków. Podobnie ludzie wykształceni, z tytułami, powinni wyrażać się maksymalnie poprawnie, by ich wypowiedzi były czytelne, zrozumiałe i jednoznaczne, by niechlujstwo ich języka i braki w słownictwie nie spłycały ich pełnych mądrości wypowiedzi.

Premier Kaczyński, który chce uchodzić za patriotę, Superpolaka i człowieka wykształconego, który w dodatku jest jedną z osób reprezentujących cały naród, po raz kolejny dał przykład... no właśnie, czego?

Porównując Kaczyńskiego i Leppera widzimy jak drugi z nich, człowiek z gminu, jeszcze kilka lat temu zwykły cham, żeby użyć staropolskiego określenia, przemienił się oto w człowieka elokwentnego, charyzmatycznego, momentami, przynajmniej z pozoru, wyglądającego na wykształconego, kulturalnego i w świecie obytego. Prawda, że co kilka minut słoma mu z butów wyłazi, ale postęp jest niesamowity. Podobnie było z Wałęsą. Zaczynał jak kmiot, który nie potrafił dłuższego zdania sklecić, a doszedł do rzadkiej u naszych polityków umiejętności gładkiego wypowiadania wyważonych, przynajmniej z pozoru głębokich i celnych myśli. Na tym tle nasz obecny premier wypada dziwnie. Robiąc magisterkę, potem doktorat i habilitację, chyba nie używał podobnych konstrukcji językowych jak ta dzisiejsza - "...Niemcy mają wobec nas "złe sumienie...""

Jaka jest przyczyna takiego stanu rzeczy? Czyżby premier się cofał? To by jeszcze nie było najgorsze. Choroby wieku starczego to przyszłość bogatego społeczeństwa. Mam nadzieję. Najbardziej obawiam się tego, że taki bełkot może być obrazem galimatiasu w głowie albo, co nie daj Boże, spadająca kultura jego języka odzwierciedla prawdziwy, wewnętrzny stosunek premiera do rodaków, patriotyzmu i ojczyzny.

Swoją drogą, skoro doktor habilitowany, premier i zawodowy polityk, szef partii i autorytet ideologiczny znacznej części społeczeństwa, wysławia się w ten sposób, to czego można oczekiwać od szarego człowieka?

BIEDNI NAUCZYCIELE


Kiedyś mi się obiło o uszy powiedzenie: „Dlaczego biedny? – bo głupi, dlaczego głupi? – bo biedny”.
    To tylko z pozoru bezsensowne zdanie ma w sobie głębie, które widać choćby po przyłożeniu go do sytuacji nauczycieli polskich.
    Polska kadra pedagogiczna nie daje sobie rady w szkołach. Mnożą się pomysły rozwiązania problemu. Ochroniarze w szkołach, mundurki, kontrole, lotne patrole (Trójki Giertycha), testy antynarkotykowe, kamery, totalna inwigilacja i terror. Ostatnio nawet uruchomiono ogólnopolski telefon zaufania dla nauczycieli (wiadomości.onet.pl za PAP, PL /14.05.2007), który ma być pomocą dla tych, którzy nie potrafią zapanować nad powierzoną ich opiece młodzieżą. Pomysły coraz głupsze, coraz mniej mające wspólnego z demokracją i zdrowym rozsądkiem, no i oczywiście coraz mniej skuteczne. Giertych i jego podwładni zapominają, że szkoła to nie ma być więzienie, gdzie wszyscy chodzą w takich samych pasiakach.
    Mundurki są spotykane w szkolnictwie wielu demokratycznych krajów, ale prawie zawsze w szkołach prywatnych lub innych, do których wstąpienie jest zaszczytem, nobilitacją, a przynajmniej deklaracją akceptacji obowiązującego regulaminu. W takiej szkole mundurek jest rodzajem umowy – chcesz do nas, to załóż mundurek. Inny wydźwięk ma mundurek w szkole publicznej, obowiązkowej, a więc innymi słowy przymusowej. Tutaj nabiera on więziennego wydźwięku, zwłaszcza w połączeniu z innymi pomysłami obecnej ekipy. Zapominają oni, że tłamszenie indywidualności powoduje odczłowieczenie, że celem szkoły powinno być wydobycie indywidualnych zdolności i ich rozwinięcie, a nie ich zduszenie w zarodku. No chyba, że Giertychowi chodzi o przerobienie szkół na wzór szkolnictwa średniowiecznego. „Nie myśl, nie pytaj, tylko chwal Pana i bądź posłuszny”. Totalna urawniłowka ubiorów i umysłów. Jeśli to jest celem, to obecne działania „poprawiania” szkolnictwa są zrozumiałe.
    Żadna z proponowanych metod  nie przyniesie pozytywnych rezultatów. Dlaczego? Bo głupi nauczyciel nigdy nie będzie miał autorytetu u młodzieży. Szkoda, że nikt nie ma odwagi by powiedzieć, że podstawowym problemem polskiego nauczycielstwa jest niekompetencja. Nauczyciele nie mają ani umiejętności pedagogicznych, ani merytorycznych. Wyjątki, które odstają od tego wzorca, cieszą się uznaniem młodzieży i nie mają problemów aż takich problemów jak ich niedorobieni koledzy.
    W wojsku oficera czy podoficera, który nie może sobie dać rady z podwładnymi, odsuwa się od służby liniowej albo w ogóle wywala z armii, bo po co ktoś, kto nie potrafi wykonywać swojej pracy. W szkolnictwie rozczulają się nad nieudacznikiem. Organizują mu pomoc, telefony zaufania, ochroniarzy do pomocy, itd. Dlaczego? Bo jakby wywalili nieuków i sieroty, to by nie miał kto pracować.
    Od lat zawód nauczyciela jest coraz mniej atrakcyjny finansowo (i nie tylko). Coraz gorsi ludzie idą do tej roboty. Kiedy patrzy się na ich świadectwa ze szkół podstawowych i średnich, to widać często mierne oceny. No i mamy nauczycieli informatyki, którzy szukają wirusa w systemie, gdy im dzieci monitory z sieci powyłączają. Mamy pedagogów, którzy nie potrafią przeprowadzić lekcji, gdy im uczniowie konspekty pochowają. Tylko wszyscy z wyjątkiem dzieci udają, że tego nie widzą.
    Gdy ja chodziłem do szkół również zdarzali się nauczyciele z przypadku. Niedouczeni, tępi, spolegliwi wobec władzy i gotowi zrobić każde świństwo i każdą głupotę pochwalić, byle zasłużyć na premię. Byli też jednak i tacy, na których lekcje szło się z przyjemnością, choć u nich właśnie o dobrą ocenę było najtrudniej. Na lekcjach jednych nauczycieli dochodziło do podobnych scen jak teraz, łącznie z totalnym olewaniem nauczyciela. Te same klasy, które jednych nauczycieli doprowadzały do szału i rozpaczy, u innych siedziały jak trusie, a raczej jak dojrzała, żądna wiedzy młodzież. Tylko, że za moich czasów tych lepszych pedagogów było więcej i młodzież nie zdążyła się rozhulać. Po lekcji z nieudacznikiem przypadała lekcja z prawdziwym pedagogiem i następowało wyhamowanie. Jednak warunkiem takiego działania systemu jest przewaga fachowców nad miernotami, a tego warunku obecne szkolnictwo niestety nie spełnia. W szkole, gdzie większość nauczycieli nie jest żadnym autorytetem, uczniowie z lekcji na lekcję są coraz bardziej rozbawieni, znudzeni i krnąbrni, aż do momentu, gdy nic nie jest w stanie tego opanować.
    Prawdziwy nauczyciel to bardzo specyficzne powołanie, bo musi łączyć w sobie wiele różnych predyspozycji. Wiedzę musi łączyć ze zdolnością do jej przekazania, co wcale nie jest takie częste. Nierzadko świetnie widać to u uniwersyteckie kadry profesorskiej, która ma wiedzę równie wielką jak problemy z jej przekazaniem. Nauczyciel, zwłaszcza w szkole podstawowej (i gimnazjum), a więc powszechnej i przymusowej, musi być także ekspertem w sprawowaniu kontroli nad tłumem. Musi umieć zapanować nad klasą, w której mogą się zdarzyć osoby w ogóle nie zainteresowane nauką. Do tego nie wystarczy wiedza o nauczanym przedmiocie ani teoria pedagogiki. Trzeba mieć do tego dryg, którego nie zastąpią żadne szkolenia z teorii. Brak któregokolwiek z tych podstawowych wyznaczników powoduje zawodową nieprzydatność nauczyciela. Brak wiedzy sprawi, że dzieci go wyśmieją. Brak zdolności dydaktycznych, że go nie zrozumieją a brak zdolności przywódczych, że go nie usłuchają. Tylko, że takich ludzi z powołaniem i odpowiednimi zdolnościami jest coraz mniej, bo co ma ich do szkolnictwa przyciągać?
    Choć spotkałem w czasie swej edukacji wielu tępych i niedorobionych nauczycieli (dzięki Bogu głównie z „niepoważnych” przedmiotów), to miałem wielkie szczęście i od drugiej połowy podstawówki po koniec liceum trafiałem na wspaniałych pedagogów, zarówno z przedmiotów ścisłych jak i humanistycznych. Gdy obserwuję własne dzieci, dzieci znajomych i wypowiedzi innej młodzieży, to im współczuję. Dzisiejszy nauczyciel zwykle nie dorasta do pięt tym z moich lat szkolnych.
    Może miałem wyjątkowe szczęście. Może w innych szkołach nie było kiedyś tak dobrze. Nie zmienia to jednak faktu, że dopóki praca w szkole nie stanie się bardziej atrakcyjna, póty poziom kadry nauczycielskiej się nie podniesie. Bez tego nie pomogą żadne mundurki, kamery ani regulaminy. Nawet zakucie uczniów w kajdanki.
    Osobnym aspektem jest odwaga cywilna i odpowiedzialność za prawdę. Prawdy o Katyniu i wielu innych aspektach historii dowiedziałem się już w podstawówce, za „komuny”, od komunistycznych nauczycieli. Teraz rzadko spotyka się nauczycieli, którzy mają odwagę wyrazić na lekcji swoje zdanie jeśli jest ono sprzeczne z teoriami lansowanymi przez władzę. Inna sprawa, że wtedy władza była z Moskwy a teraz z Watykanu.
    Osobną sprawą jest to, że „za komuny” szkoła miała ułatwione zadanie, bo więcej uczyła a mniej wychowywała. Generalnie rzecz biorąc rodzina lepiej spełniała swe społeczne funkcje w aspekcie wychowania młodego pokolenia przez co szkoła miała łatwiejsze zadanie niż teraz. Upadek podstawowej funkcji rodziny, jaką jest wychowanie dzieci, to w kraju katolickim, rządzonym przez katoprawicę, bardzo ciekawy objaw. To jednak temat z całkiem innej beczki...