wtorek, 31 grudnia 2013

Nowy 2014 Rok

Wszystkim, którzy tu zawitali, życzę by nadchodzący Nowy Rok 2014 nie był gorszy niż jego poprzednik. No i szampańskiej zabawy oczywiście :)



wtorek, 24 grudnia 2013

Święta, Święta

Wszystkim, którzy w tym roku byli dobrzy, życzę Wesołych, Zdrowych, Rodzinnych Świąt



i miejmy nadzieję, że do tych, którzy źle czynili, Mikołaj też trafi


poniedziałek, 23 grudnia 2013

Ostrzeżenie

świąteczno-imprezowe




Śniadanie na kacu jest jak przeszczep, 
może się nie przyjąć. 

niedziela, 22 grudnia 2013

Powiększone frytki



Przychodzi koleś do fast foodu i zamawia zestaw.
- Czy chce Pan powiększone frytki? - pyta sprzedawczyni.
- Powiększone frytki?! To można tak?
- Oczywiście - odpowiada z politowaniem babeczka.
- Rewelacja, to ja poproszę te powiększone frytki.
Po chwili koleś dostaje zestaw z frytkami. Podnosi jedną z nich, ogląda pod światło badawczym wzrokiem i oznajmia z kamienną twarzą:
- Przepraszam ja zamawiałem powiększone frytki...
- No tak, to są powiększone...
- Nie, ta frytka jest normalna...
- No tak, bo powiększone, to chodzi o to, że one nie są większe, tylko ma Pan ich więcej...
- Proszę Pani, czy jakby chciała sobie Pani cycki powiększyć, to by sobie Pani dorobiła trzeciego?

Foto by Bryan Allison from Las Vegas, NV. This file is licensed under the Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic license.

sobota, 21 grudnia 2013

Sowa jarzębata

Niedawno gościła w Polsce Sowa jarzębata (Surnia ulula). Jest to gatunek średniego ptaka drapieżnego z rodziny puszczykowatych (Strigidae), jedyny przedstawiciel rodzaju Surnia. Zalatuje do nas wyjątkowo sporadycznie. Jako zakochany bez pamięci w sowim rodzaju wrzucam poniżej filmiki upamiętniające to zdarzenie, choć sam nie miałem szczęścia na spotkanie z tym cudem:

piątek, 20 grudnia 2013

Kowboj i lesbijka






Wchodzi kowboj do baru, patrzy - na krześle siedzi przepiękna, seksowna kobieta.
-Cześć. Kim jesteś? - pyta kowboj.
-Lesbijką. 
-Co to znaczy?
-Jak się budzę myślę o seksie z kobietą, jak jem śniadanie myślę o seksie z kobietą, jak idę do pracy myślę o seksie z kobietą, jak jem obiad myślę o seksie z kobietą, jak wracam do domu myślę o seksie z kobietą, jak zasypiam myślę o seksie z kobietą. A Ty, kim jesteś?
-Jak tu przyszedłem, to myślałem, że jestem kowbojem, ale teraz wiem, że jestem lesbijką.

czwartek, 19 grudnia 2013

Dobre i darmowe



Do napisania tego postu zainspirowała mnie informacja, która ukazała się w serwisie lubimyczytać.pl. Biblioteka Brytyjska opublikowała ponad milion ilustracji z książek pochodzących z XVII, XVIII i XIX wieku na Flickr, udostępniając je w domenie publicznej. Od razu sobie przypomniałem, jak często miałem problem ze znalezieniem obrazka na bloga i jak marzył mi się dostęp do jakiegoś dużego zbioru darmowych, legalnych grafik. Potem naszła mnie refleksja, że pewnie wiele osób ma takie problemy i się o tej kopalni obrazków nie dowie, gdyż zniknie ona w internecie, jak i wiele innych pożytecznych rzeczy, które toną bez śladu w tym oceanie bezwartościowego informacyjnego szumu. Dalsze przemyślenia biegły w tym kierunku, że my, Polacy, jesteśmy szczególnie pokrzywdzeni, gdyż mało kto z rodaków udostępnia bezpłatnie swe zdjęcia czy rysunki. Nie mówię już tylko o domenie publicznej – nawet ograniczone prawa autorskie są rzadkością. Ba; niektórzy nawet obrazki, których nikt nie chciałby sobie skopiować, przekreślają jeszcze „znakiem wodnym”. Postanowiłem więc stworzyć taką moją mini listę z linkami do dobrych darmowych zasobów graficznych (tylko domena publiczna, bez ograniczonych praw autorskich) i literackich. By post nie zaginął umieszczę go w zakładce „inne ważne” i będę systematycznie poszerzał. Jeśli znajdziecie coś ciekawego, dajcie znać.

(G)rafika i (K)siążki

środa, 18 grudnia 2013

O starości



Dzięki (…) badaniom wiemy, że ograniczenia dostępności czasu zmieniają wartość, jaką przypisujemy celom emocjonalnym. Mając ograniczoną wizję przyszłości, osoby starsze częściej będą preferowały bliskich im partnerów towarzyskich zaspokajających ich potrzeby emocjonalne. W momencie jednak, kiedy osoba taka uzyska rozszerzone możliwości czasowe, jej priorytety stają się bardziej podobne do tych, jakie mają osoby młode.

Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu

wtorek, 17 grudnia 2013

O czasie i dobrym życiu



Przesłanie wynikające z dzieła (...) jest takie, że czas nie jest po prostu związany ze zdrowiem umysłowym i psychicznym, lecz że każde życie - zdrowe lub chore, normalne lub anormalne – stanowi wyścig a zarazem walkę z czasem. Jeżeli ścigamy się z czasem nie jako samotny biegacz, lecz jako część zespołu, społeczna obecność innych u naszego boku może sprawić, że będziemy mogli biec szybciej i dłużej.

Dobrze spędzone życie stanowi najlepsze antidotum na tę fatalną prawdę. Bądź aktywny, zamiast tylko biernie martwić się o wszystko. Odkryj magię chwili, radość ze sprawiania, że inni się uśmiechają. (…) A przede wszystkim zachwyć się tym, że tysiące lat ewolucji oraz twoje wyjątkowe doświadczenia złączyły się, tworząc symfonię, którą jesteś TY

Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Gomorra 2



czyli Formacja trójkąta

Mariusz Zielke

seria/cykl wydawniczy: Czarna Seriawydawnictwo: Czarna Owca 2013

Powieściowy debiut Mariusza Zielke, którym był Wyrok, okazał się dla mnie wielkim zaskoczeniem i zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jego styl od razu skojarzył mi się z nieodżałowanym mistrzem szwedzkiego kryminału społecznego Stiegiem Larssonem i nadal uważam, że jest to jedna z najlepszych polskich powieści kryminalnych. Po Formację trójkąta sięgałem więc po równi z nadzieją, co obawą. Z nadzieją, że Zielke utrzyma poziom, z obawą, że nie podoła.


Formacja trójkąta rozpoczyna się od tajemniczego zabójstwa prezesa warszawskiej giełdy. Za namową starszego kolegi po fachu Bartek Milik, początkujący dziennikarzyna marzący o wyrobieniu sobie nazwiska, próbuje ugryźć temat; odkryć prawdę o przyczynach i sprawcach tej śmierci, by zdobyć temat na jedynkę, czyli reportaż, który ukaże się na pierwszej stronie gazety i ustawi go zawodowo. Jak nietrudno się domyślić, sprawa okaże się trudniejsza niż mogłoby się wydawać. Na szczęście głównego bohatera w jego misji wesprą doświadczony policjant i piękna agentka ABW.

Tradycyjnie fabuły, nawet w przybliżeniu, nie będę ujawniał, gdyż jej skomplikowanie jest jednym z wielkich atutów powieści. Czytelnik nie ma najmniejszych szans, by przed czasem odkryć kto i dlaczego, choć niby pierwszą sceną, która książkę rozpoczyna, jest właśnie wspomniane morderstwo. Już jednak z samego zestawienia kluczowych postaci można domniemywać, iż od klasycznego kryminału w wersji dziennikarskiej, z jakim mieliśmy do czynienia w Wyroku, autor przeszedł do sensacji. I jest to przewidywanie bardzo celne: będziemy mieli i niespodziewane zwroty akcji, i trup ścielący się gęsto, i pościgi w amerykańskim stylu, i seks. Z tego też powodu nie ma co się rozwodzić nad głębią postaci pierwszo i drugoplanowych, gdyż niczego takiego się nie doszukamy. Nawet wiodąca trójca – dziennikarz, glina i agentka – zarysowana jest wyraziście, ale dość płytko. W pewnym sensie komiksowo nawet. Oczywiście w kanonie znanym z Wyroku, nie wspominając o Millennium Larssona, na pewno by to raziło, ale w konwencji meandrującej ku manierze Ludluma ujdzie. Czy ta ewolucja w kierunku akcji i momentów wyszła prozie Mariusza Zielke na dobre? Mam mieszane uczucia. Z jednej strony sprawia, iż pomimo tła społecznego, które nadal pozostało bardzo istotnym elementem, powieść jest niezwykle wciągająca i czyta się ją jednym tchem. Warstwa sensacyjna w ogólnych zarysach, podobnie jak tło społeczne, została poprowadzona z maestrią. Z drugiej jednak… Ten seks…

Nie tylko ja porównuję Zielke do Larssona. Jednak oceniając ich w sferze opisu stosunków damsko - męskich, odnoszę wrażenie, iż jest między nimi różnica klas. Na niekorzyść naszego rodaka niestety. Główny bohater szwedzkiego mistrza potrafi zobaczyć piękno w kobiecie niezależnie od jej wieku i zbieżności z lansowanym aktualnie modelem urody. Każdą ocenia indywidualnie, niczym dzieło sztuki, a nie hamburgera z fastfooda. W Formacji trójkąta pożądanie ze strony mężczyzn i super seks są zarezerwowane tylko dla „pięknych” kobiet. Inne zresztą w tej powieści nie występują, a w dodatku ta uroda jest pod jeden strychulec, jakby autor kierował się własnymi, nieco wąsko ukierunkowanymi marzeniami, i nie zauważył, że różne są kanony kobiecej urody nie tylko jednocześnie funkcjonujące w określonym społeczeństwie, ale nawet zmieniające się w ciągu życia jednej osoby w miarę upływu czasu i zdobywanych doświadczeń. A same opisy konsumpcji tych gwałtownych namiętności… Trochę za bardzo, jak dla mnie, zalatują sztampą z pornusa. W konwencji sensacji z masowej produkcji, nastawionej tylko i wyłącznie na bicie rekordów sprzedaży, może by i uszły, ale w połączeniu ze wspomnianymi aspiracjami społecznymi i z klasą poprzedniej powieści autora - trochę rażą. Inny target czytelniczy. Mam tylko nadzieję, że był to celowy zabieg obliczony na zwiększenie poczytności, z którego następnym razem Zielke się wycofa, a nie rys charakterystyczny autora, gdyż na dłuższą metę raczej oceny jego twórczości nie podniesie.

Podobnie jak z seksem, jest i z zabójstwami. Główny czarny charakter prezentuje modus operandi nie do końca przystający do jego profesji, a w ogóle sprzeczny z zawodowstwem. Czy znacie rzeźnika, który tak lubi zabijać zwierzęta, że gdy już zajeżdża do gospodarza na umówioną robotę, a okazuje się, że krowa sama zdechła, to mu zabija inną, jako zamiennik, w dodatku gratis, bo tak go to kręci? Jak można myśleć, że zawodowy zabójca różni się czymś od rzeźnika poza gatunkiem, na którym swój zawód praktykuje? To tak jak ze specjalistami od tortur – ci, którzy zbyt lubią swój zawód, nie mogą być zawodowcami, gdyż nadto przedkładają przyjemność nad efekty, a te ostatnie są decydujące dla ich mocodawców. Sadysta może być na usługach mafii lub innych podobnych klientów, ale tylko do czasu, aż przegnie i nie będzie można na nim polegać. Na dłuższą metę prawdziwy profesjonalista musi być równie wiarygodny co dobry lekarz lub prawnik i w tym świetle czarny charakter z Formacji trójkąta jest kolejnym sporym dysonansem. Niestety nie ostatnim. Zbyt zalatuje mi to ścieżką, którą wybrał Bret Easton Ellis w American Psycho. Niektórzy się zachwycają, lecz dla mnie to zwykłe pisanie pod publiczkę, w dodatku pod jej najciemniejsze instynkty.

Jeśli już jesteśmy przy czarnym charakterze, to wypada wspomnieć o konkretnych, żenujących wręcz wpadkach. Z jednej strony czytamy, iż morderca pozwala sobie na stosunek z ofiarą bez użycia prezerwatywy (raczej nie do pomyślenia u zawodowca, nawet i z zabezpieczeniem, gdyż zawsze jakieś ślady się pozostawi), a jednocześnie na innej stronie dowiadujemy się, że polskie służby dysponują wynikami badań DNA po kilku godzinach (dosłownie) od momentu zgonu, czyli po odjęciu czasu na czynności na miejscu zdarzenia, transport materiału dowodowego, itd. po sekundach? Takie rzeczy, to tylko w Erze. Następny lapsus, to komputery. System XP nazywany jest staruteńkim, co pozwala jako tako określić ramy czasowe, a jednocześnie 4 mega RAM są oceniane jako znośne. To tak, jakby jednocześnie napisać, że FN Five-seven to dość stary model i jednocześnie rzucić uwagę, że Colt Dragoon to całkiem przyzwoita broń. To różne epoki!

Na szczęście nie jest tych błędów dużo, choć do pewnych rzeczy jeszcze można się przyczepić, jak na przykład do strzelania w głowę biegnącego faceta z glocka z pięćdziesięciu metrów. Drobne, całkiem niepotrzebne mankamenty, zwracające jednak uwagę czytelnika i podważające wiarygodność całości. A szkoda, gdyż choć fabuła fikcyjna, to realia układów przestępczych, czyli głównie biznesowo – politycznych, są oddane aż nadto wiernie, podobnie jak relacje władza -media czy służby -reszta świata. Nadto, gdyż ukazują rzeczywistość znaną czytelnikom Gomorry z realiów neapolitańskich i prawdę, że rzeczywiście groźna przestępczość to nie złodzieje i gangsterzy lecz biznesmeni. Nadto, gdyż pokazują, że chyba u nas jest teraz jeszcze gorzej. Ale widać, że autor wie o czym pisze. Fikcja wolnych mediów i ich kontrolnej roli wobec innych elementów systemu władzy, fikcja niezależności sądów, uczciwości policji i skuteczności służb. Powieść ewidentnie nawiązuje do znanych i głośnych wydarzeń ostatnich lat, jak choćby tajemnicze zgony i samobójstwa znanych osób, czy afery, którymi interesowano się tylko przez chwilę, bez żadnych konsekwencji dla kogokolwiek. Nie każdy czytelnik to przełknie, gdyż nieświadomy znaczy szczęśliwy, a kto chce być ze szczęścia odarty. A ponury, beznadziejny obraz polskiej rzeczywistości politycznej odmalowanej w powieściach Mariusza Zielke odbiera niestety również nadzieję na przyszłość. Łatwiej się czyta, gdy zła rzeczywistość nas nie dotyczy. Jakaś Afryka, jakieś Stany. Ale Polska? Tym, którzy myślą, że autor maluje zbyt czarnymi barwami, proponuję poszukanie odpowiedzi na kilka pytań. Czy jest drugi kraj w Europie, w którym w czasie pokoju bezkarnie zabito szefa policji? Czy jest drugi kraj w Europie, w którym po zabójstwie byłego premiera domniemani sprawcy w trakcie procesu, po długoletnim przebywaniu w areszcie, zamiast kary otrzymują odszkodowania? Takie pytania można mnożyć, a ile jest takich, których nawet nie potrafimy postawić, choć powinniśmy nie tylko umieć, ale i znać odpowiedzi?

Mam wrażenie, że pisarz postąpił tak jak Lem, który pisał w konwencji SF o rzeczach, których cenzura nie puściłaby napisanych wprost. Mariusz Zielke w formie sensacji przedstawił nam po raz drugi swoją ocenę Polski, której nie mógłby opublikować inaczej, jak w formie fikcji literackiej. Tak więc nowa jego powieść, poza kilkoma drobnymi błędami, poza moim zdaniem niepotrzebnie wprowadzonymi nowościami, jest znów jedną z najlepszych polskich produkcji w swym gatunku. Nie aż tak perfekcyjną, jak Wyrok, ale może przez to, przez te błędy właśnie, stanie się bardziej atrakcyjna i znajdzie więcej czytelników. Choć z drugiej strony rzecz biorac, aż tak boleśnie prawdziwa ocena stanu naszej rzeczywistości, a co za tym idzie i przyszłości, nie rokuje jej zbyt dobrze. Żydzi też w większości nie wierzyli, że Hitler może być aż tak zły. Większość zawsze woli się oszukiwać do ostatniej chwili i nic nie robić. I nie chce o tym czytać. Ale ja mimo wszystko polecam Wam Formację trójkąta zdecydowanie i gorąco, gdyż warto, choć jak już wspomniałem, Wyrok był w moim odczuciu znacznie lepszy. Nie jako kryminał społeczny, ale jako społeczna sensacja, nowa powieść Mariusza Zielke jest naprawdę warta przeczytania. Może nie każdy ją wysoko oceni, ale chyba każdy przeczyta z zapartym tchem. A o to w tym kanonie chodzi


Wasz Andrew

niedziela, 15 grudnia 2013

O stresie



Otóż my, ludzie, ewoluowaliśmy, ucząc się unikać zagrożeń tak, jak robi to zebra. Powinniśmy więc przez większość dnia relaksować się, goniąc jak szaleni tylko wtedy, gdy pojawia się zagrożenie. Lecz zamiast okresowych fizycznych zagrożeń, takich jak drapieżniki, jako ludzie spotykamy się z ciągłymi zagrożeniami psychologicznymi (…). Mimo zmiany rodzaju zagrożeń, z jakimi się spotykamy, nasze biologiczne reakcje pozostają bez zmian. W przeciwieństwie do krótkich, fizycznych zagrożeń, zagrożenia psychologiczne trafiają nas w najgłębszych zakątkach naszych mózgów. Nieważne, jak bardzo byśmy chcieli się ich pozbyć, by móc koncentrować się na jedzeniu trawy, nie przestają nas dręczyć.

Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu

sobota, 14 grudnia 2013

O kasynach



Koncentrując się na teraźniejszości, dokonujemy innych wyborów niż wtedy, kiedy koncentrujemy się na przyszłości. W żadnej gałęzi przemysłu prawda ta nie jest lepiej wykorzystywana niż w przemyśle hazardowym. W chwili, gdy przekraczasz próg kasyna w Las Vegas, wkraczasz do pozbawionego czasu świata teraźniejszego hedonizmu, w którym przyszłość nie istnieje. Temperatura, oświetlenie czy poziom natężenia dźwięku, przez 24 godziny na dobę pozostają takie same. Nie ma zegarów, a kelnerzy nigdy nie wzywają na ostatniego drinka.

Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu

piątek, 13 grudnia 2013

Rzeka czasu


W swoich książkach, przy okazji terapii PTSD (i nie tylko), Zimbardo często wspomina o tym filmiku jako wartościowym elemencie kuracji. Zdecydowanie polecam, nawet jeśli wszystko wszystko u Was O.K. Idealnie pomaga się odprężyć, na przykład po stresującym dniu pracy.

Przy okazji - jeśli ktoś trafi na wersję PL, proszę o info.

czwartek, 12 grudnia 2013

O teraźniejszości



Przy zachowaniu pewnego umiaru teraźniejszość może być cudownym miejscem do życia, lecz w nadmiarze pozbawi cię zdolności do uczenia się z przeszłości oraz planowania na przyszłość.

Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu

środa, 11 grudnia 2013

O fizykach i czasie




Dla nas, zatwardziałych fizyków, różnica między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością jest iluzją, chociaż bardzo rzeczywistą.


Albert Einstein


przytoczone przez Philipa Zimbardo i Johna Boyda w Paradoksie czasu

wtorek, 10 grudnia 2013

O tolerancji inaczej



Większość ludzi jest zgodna co do porządku oraz prędkości upływania czasu. To porozumienie rodzi pokusę, by uznawać ludzi posiadających inne nastawienie do czasu za dziwnych, nienormalnych lub wręcz szalonych. Musimy jednak zachować ostrożność, by nie pomylić konwencjonalnego konsensusu z głęboko ukrytą prawdą. W źródłach czasu gnieżdżą się bowiem zagadki, na które nawet najbardziej błyskotliwi spośród nas nie znaleźli jak dotąd pełnej odpowiedzi.

Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu

poniedziałek, 9 grudnia 2013

O zaletach życia chwilą



Zwiększenie orientacji na teraźniejszość występuje niezależnie od tego, czy strach jest naturalny, czy też wywołany przez nas samych. (…) Strach i ekscytacja zwiększają nasze wyczulenie na teraźniejszość, wyostrzają instynkty oraz pomagają nam przeżyć.

Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu

niedziela, 8 grudnia 2013

O kosztach poprawności politycznej



Współpraca Rosekinda z NASA wykazała, że drzemki w kokpicie mogą wydatnie poprawić wydajność pilotów. Krótkie 20-minutowe drzemki mogą zwiększyć czujność o 50% oraz wydajność o 34%. Jednakże, w swojej biurokratycznej mądrości, Federalna Agencja Lotnicza (FAA) nie pozwala, by jeden z dwóch pilotów, znajdujących się w kokpicie podczas lotu, spał, z obawy, że opinia publiczna mogłaby negatywnie zareagować na to, że piloci śpią na służbie. Nauka jasno pokazuje jednak, że planowana drzemka jednego pilota jest o wiele bezpieczniejsza niż dwaj skrajnie wycieńczeni piloci lądujący samolotem lub też dwaj piloci zasypiający spontanicznie. Niekontrolowany sen w kokpicie rzeczywiście się zdarza i tego właśnie FAA oraz opinia publiczna powinny się obawiać. W pewnym przerażającym przypadku lot ze Wschodniego Wybrzeża do Los Angeles ciągnął się setki mil za Lot Angeles, nad otwarte morze, zanim jeden z dwóch śpiących pilotów się nie obudził.

Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu

sobota, 7 grudnia 2013

O warunkach



Wytworzenie perspektywy postrzegania czasu zorientowanej na przyszłość wymaga stabilnych warunków politycznych, ekonomicznych oraz rodzinnych. Ludzie muszą wierzyć, że ich dzisiejsze działania będą prowadziły do przewidywalnych, a zarazem pożądanych korzyści w przyszłości. Bez stabilności środowiska niemożliwe jest robienie trafnych przewidywań.



Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu

piątek, 6 grudnia 2013

Koniec wiary



Dajcie ludziom rozbieżne, niemożliwe do pogodzenia oraz nieweryfikowalne wyobrażenia na temat tego, co stanie się po śmierci, a następnie zmuście ich by żyli, wspólnie korzystając z ograniczonych zasobów. Efekt takiego działania możemy właśnie obserwować: niekończący się cykl mordowania i zawieszania broni. Jeżeli historia zna jakąś prawdę kategoryczną, to będzie nią to, że niedostateczne upodobanie do dowodów zawsze wyzwala w nas najgorsze cechy. Dodaj do tego diabolicznego zegara broń masowej destrukcji, a otrzymasz receptę na upadek cywilizacji.

The End of Faith (Koniec wiary) Sam Harris - filozof z uniwersytetu Staforda

przytoczone przez Philipa Zimbardo i Johna Boyda w Paradoksie czasu

czwartek, 5 grudnia 2013

O wolnej woli i osądzaniu



… podświadomie czuł raczej litość niż nienawiść. Zastanawiał się, co on na jej miejscu zdołałby ugrać znaczonymi kartami, które dostała od nieprzychylnego krupiera losu.

Gorączka kości Val McDermid


środa, 4 grudnia 2013

Animowany Zimbardo

Tajemne moce czasu


Dziś prześwietny wykładzik profesora Zimbardo zachęcający do zainteresowania się jego Teorią Czasu i psychologią społeczną. Animki są podłożone w tak oszałamiającym tempie, gdyż taki niesamowity jest właśnie styl wypowiedzi Profesora. Jeśli ktoś trafi na wersję z polskim lektorem, proszę o info w komentarzu lub na maila.


wtorek, 3 grudnia 2013

O psychice



Z tego, co nauczyłam się od ciebie o analizie psychologicznej, wynika, że ludzi kształtują zdarzenia w ich życiu i to, jak na nie reagują.


Gorączka kości Val McDermid

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Zimbardo i dwa miecze*



Philip G. Zimbardo, Richard M. Sword, Rosemary K.M. Sword

Siła czasu

tytuł oryginału: The Time Cure: overcoming PTSD with the New Psychology of Time Perspective Therapy
tłumaczenie: Anna Cybulko
redakcja naukowa Maria Materska
seria/cykl wydawniczy: Biblioteka psychologii współczesnej
Wydawnictwo Naukowe PWN 2013

Philip George Zimbardo urodzony 23 marca 1933, professor emeritus Stanford University, jest prawdziwym guru psychologii społecznej. Na szczęście coraz większa część jego dorobku staje się dostępna również dla nieangielskojęzycznych Polaków.

Pierwszym moim spotkaniem z Zimbardo i jego pracami była lektura książki pod wiele mówiącym tytułem Efekt Lucyfera; Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło. Był to również mój pierwszy, poza jakimiś strzępkami wiedzy, kontakt z psychologią społeczną. Lektura fascynująca chyba dla każdego, nie tylko dla psychologów. Wszak walka dobra ze złem to temat stary jak świat. Zauroczony i wiedzą, i stylem godnym literatury pięknej, sięgnąłem następnie po Paradoks czasu i Nieśmiałość. Każda kolejna lektura okazywała się jakby uzupełnieniem i jednocześnie rozwinięciem poprzedniej, w związku z czym niezwłocznie zabrałem się i za Siłę czasu.

Na ogół jestem przeciwny zmienianiu oryginalnego tytułu w trakcie tłumaczenia, co często przemienia się w radosną twórczość polskich marketingowców niekoniecznie dobrze robiącą samym dziełom. Tym razem może i dobrze się stało, gdyż nasz rodzimy tytuł, w przeciwieństwie do oryginału, nie informuje, iż książka traktuje o leczeniu zespołu stresu pourazowego (PTSD**), to zaś kojarzy nam się głównie z uczestnikami wojen lub wielkich katastrof. Ilu zaś potencjalnych czytelników może być tym zainteresowanych? A przecież zdecydowana większość PTSD to nie przypadki wojenne i ofiary kataklizmów, ale zwykłe, codzienne sprawy, jak molestowanie seksualne czy zgwałcenia, patologie stosunków przełożony – podwładny i innych stosunków zależności, wypadki drogowe, zwykła śmierć członka rodziny, stresy szkolne i dziesiątki innych powodów. Z tego już widać, iż każdy ma swój interes w poznaniu tej książki, nawet jeśli nie jest zainteresowany poznaniem fascynującej zagadki, jaką jest działanie umysłu i przemiany osobowości człowieka.

Rozpoczynając lekturę Siły czasu miałem nadzieję, iż poza tematyką leczenia PTSD, która już sama w sobie jest dla mnie wystarczająco ciekawa, znajdę w tej pozycji, podobnie jak i w innych firmowanych nazwiskiem Zimbardo, wiele wartościowych informacji wykraczających poza główny temat. Tak też się stało.

Richard i Rosemary Sword są małżeństwem mieszkającym na Maui i zajmującym się od lat osobami cierpiącymi na najbardziej drastyczne odmiany PTSD, głównie weteranami armii USA ze wszystkich wojen, od II Wojny Światowej poczynając, a na tych obecnych kończąc. Nie byli zadowoleni z wyników swej pracy, aż do czasu, gdy spotkali się z profesorem Zimbardo i jego terapią równoważeniem perspektyw czasu (TPT***), która stanowiła przełom w stosunku do okresu, gdy korzystali tylko z tradycyjnych metod, takich jak terapia poznawczo – behawioralna (CBT****) czy debriefing. Doświadczenia kliniczne i badania Swordów we współpracy z Philipem Zimbardo zaowocowały między innymi powstaniem tej książki.

Jednym z kluczowych elementów TPT jest zmiana traktowania PTSD z choroby, na uraz. By wyobrazić sobie różnicę pomyślcie, że ma macie chorobę kolana albo nie chorobę, lecz uraz kolana. Różnica wyraźna, a jeśli zamiast kolana wstawimy umysł, decydująca. Chory nie jest już chorym psychicznie, nie myśli o sobie, że jest wariatem, a po prostu doznał urazu, który daje określone dolegliwości, a wszystko to z kolei da się leczyć. Osobiście znam osoby po różnych urazach i rozumiem, dlaczego większość z nich nie wierzy w skuteczność tradycyjnych terapii psychologicznych i psychiatrycznych do tego stopnia, że do nich nie sięga, albo wręcz stwierdza, że po nich czuło się jeszcze gorzej. Oczywiście, dla niektórych, niestety nielicznych, są pomocne, ale dla innych są wręcz szkodliwe. Nawet jeśli poskutkują pozytywnie, efekt bywa nietrwały, a skutki uboczne (farmakologia) znaczące. Ja też nie miałbym najmniejszej ochoty raz po raz przeżywać złych momentów z przeszłości, co jest osią tradycyjnej szkoły. Nowa terapia jest całkowicie inna. W dodatku jej warstwa teoretyczna jest banalnie wręcz prosta, nawet oczywista. Łatwa do zrozumienia i zaakceptowania, co jest ewidentnym kontrastem wobec dawnych metod. Jest to zresztą ogólna różnica między nową i starą szkołą psychologii. Ta pierwsza jest łatwa do zaakceptowania nawet dla umysłów ścisłych, które wzbraniają się użyć słowa nauka wobec tradycyjnej psychiatrii i psychologii jawiących się jako coś z pogranicza nauki, sztuki i szamaństwa.

Z tego, co już przeczytaliście, wynika, iż Siła czasu jest wartościową lekturą dla każdego, gdyż każdy z nas może, a większość pewnie ma, osobiście lub w rodzinie albo wśród znajomych, problemy z mniej lub bardziej nasilonym PTSD spowodowanym różnymi przyczynami. Często problemy nieuświadomione, gdyż z PTSD wiążą się takie objawy jak depresja, lęki a i do nieśmiałości można stosować podobną teorię, co do PTSD (szerzej o przyczynach i radzeniu sobie z nieśmiałością w Nieśmiałości). Siła czasu nie jest jednak tylko wykładem o terapii i, podobnie jak wszystkie książki Zimbardo, o fascynującym zwierzęciu społecznym zwanym homo sapiens, choć już to wystarczyłoby, bym polecał ją absolutnie i zdecydowanie.

Kolejność moich lektur od Zimbardo jest najzupełniej przypadkowa, ale wydaje mi się dość trafiona i warto zapoznawać się z nimi w taki właśnie sposób, chyba że ktoś akurat ma potrzebę zacząć choćby od Siły czasu. Jak zawsze u Zimbardo, którego znakiem firmowym jest intrygująca, powieściowa wręcz narracja, lektura poza głównym tematem, czyli leczeniem PTSD, i szerszym tłem, które jest kolejną cegiełką do ogólnego obrazu funkcjonowania człowieka w czasie w i społeczeństwie, zapewnia nam dużo więcej.

Podobnie jak w poprzednich książkach, tak i w tej, poza głównym nurtem znajdujemy mnóstwo niezwykle interesujących ciekawostek, które więcej nam mówią o innych krajach i innych społeczeństwach niż najbardziej nawet udane reportaże. Reportaż nigdy nie jest wierny. Nie da się opowiedzieć uczciwie o sobie ani o innych. Obraz zawsze jest przefiltrowany przez naszą percepcję i zniekształcony przez nasz sposób myślenia, a filtry ingerują tym mocniej, im bliżej głównego tematu. Najczystsze są wątki poza tematem, ale tych w reportażach nie ma. Tymczasem w książkach Zimbardo, podobnie jak w dobrej literaturze pięknej, zawsze znajdujemy mnóstwo perełek i diamencików – drobnych konkretów; przytoczonych przy okazji ciekawostek i szczegółów, o których nie dowiedzielibyśmy się w inny sposób, gdyż albo są ukrywane, albo zapomniane, albo z wielu innych powodów toną w informacyjnym szumie. Choćby szokujące informacje o tym, iż w niektórych latach nowego wieku liczba samobójstw w armii USA przewyższyła już straty bojowe(sic!).

W tej książce dodatkowo mamy przytoczone historie życia pacjentów kliniki Swordów. Każda z nich jest interesująca, ale niektóre są wręcz porażające. Inne dają do myślenia na temat stereotypów. Na przykład opieka socjalna w Stanach. U nas się mówi, iż jest dużo mniejsza niż w Europie. I czytamy o zwykłym policjancie, nie żadnej szyszce, który, po dziesięciu latach pracy zaledwie, idzie na cztery lata(sic!) na zwolnienie lekarskie z powodu PTSD. U nas w najlepszym wypadku pół roku zwolnienia, komisja lekarska i kop na rentę, a potem uzdrowienie przez lekarza orzecznika. Albo zbrodnie wojenne. Jedwabne dzieli Polaków jakby to było nie wiadomo co, żołnierze z Nangar Khel byli sądzeni za zbrodnie wojenne (całe szczęście, że skończyło się na uniewinnieniu), a tu członek czarnych beretów bez żadnej żenady wspomina, jak wspólnie z kumplami mordował w Wietnamie całe wioski nie oszczędzając kobiet, dzieci, a nawet zwierząt. Albo powtarzający się motyw przewijający się w kilku historiach choroby, z którego wynika, iż pracownika niskiego szczebla w wieku średnim stać na zdobycie całkowicie nowego zawodu i ukończenie wymagających tego szkół lub fakt, że w języku sycylijskim nie ma w ogóle czasu przyszłego (sic!). Ciekawostki, ale zbierając je można stworzyć sobie jedyny prawdziwy obraz obcych krajów, który nie jest uśrednioną, przepuszczoną przez filtr odszumiający pocztówką, ale zbiorem szczegółów, a w nich zawsze chowa się diabeł.

Reasumując – wszystkich zachęcam do lektury Siły czasu i pozostałych dzieł Zimbardo oraz jego kolegów. Zwłaszcza, że z różnych względów na pewno wiele środowisk w Polsce będzie dawało opór zawartych w nich koncepcjom. Poza wiedzą i nowym spojrzeniem na liczne aspekty rzeczywistości ,przyniosą Wam one pewnie i nowe spojrzenie na Wasze własne życie, problemy oraz ich przezwyciężanie, pozwolą pełniej przeżywać szczęście i dawać je innym, a o to przecież chodzi


Wasz Andrew


* sword ang. miecz
** PostTraumatic Stress Disorder
*** Time Perspective Therapy
**** Cognitive Behavioral Therapy

niedziela, 1 grudnia 2013

O zdarzeniach znaczących i cudownych



Jeśli więc wasi pacjenci przedstawiają wam któreś z wielu uzasadnień swoich działań, opierając się na przypisaniu znaczenia przypadkowym zdarzeniom, pamiętajcie, że przypadek nie niesie z sobą przesłania. Po prostu się zdarza. Zaakceptujcie to i olejcie.

Gorączka kości Val McDermid

sobota, 30 listopada 2013

10 kilometrów na godzinę mniej

czyli robienie ludzi w balona




Od jakiegoś już czasu telewizja i radio katują nas „reklamą społeczną” mającą zachęcić ludzi do przestrzegania ograniczenia prędkości na terenie zabudowanym do 50 km/h. Główną postacią reklamy jest „ekspert”, który przekonuje, iż analizował setki wypadków, w trakcie których samochód potrącił pieszego i z których wynika, iż jeśli samochód jedzie z prędkością 60 km/h, to wypadek może być śmiertelny, a jeśli z prędkością 50 km/h, to obrażenia pieszego ograniczają się do stłuczeń. W miarę jak, wbrew swej woli zresztą, coraz większą ilość razy oglądam ten filmik, a przynajmniej jego pierwsze sekundy, wzrasta we mnie gniew i zaciekawienie. Gniew na to, że w kraju, w którym podobno nie ma pieniędzy na podstawowe dla społeczeństwa rzeczy, których brak jest niewyobrażalny nawet dla innych dawnych demoludów, wyrzuca się pieniądze na takie przedsięwzięcia, a znając ceny reklam w telewizji, są to pieniądze potężne. Wyrzuca, gdyż reklama taka jest z zasady nieskuteczna, a w dodatku jest głupa i kłamliwa.

Pamiętam, iż przed wielu, wielu laty, mój tata miał w biblioteczce książeczkę pod wymownym tytułem Prędkość bezpieczna 60 km/h. Nie czytałem jej, ale domyślam się, iż podobni temu z reklamy „eksperci” udowadniali w niej, iż właśnie ta prędkość jest granicą między życiem a śmiercią, gdyż wtedy właśnie do 60 km/h była ograniczona prędkość w terenie zabudowanym. Widać tu wyraźną służalczość „ekspertów” wobec władz i obowiązujących w danym momencie przepisów. Myślę, iż równie łatwo byłoby udowodnić, iż przy spotkaniu z samochodem jadącym 40 km/h szanse pieszego na przeżycie są jeszcze większe niż przy 50, i tak dalej, aż do oczywistego wniosku, że najlepiej jeśli samochód stoi, choć nawet wtedy pieszy może go nie zauważyć i doznać obrażeń uderzając w stojący mu nad drodze pojazd. Nawiasem mówiąc, sam byłem świadkiem dwóch przypadków, gdy idący, nie biegnący, pieszy uderzył w słup, którego nie zauważył, i doznał obrażeń głowy wymagających hospitalizacji, więc może ten ostatni motyw, czyli prędkość bezpieczna 0 km/h, też nie daje całkowitej pewności. Problem bowiem polega nie na tym, że w Polsce ludzie nie są przekonani do zasadności ograniczenia prędkości do 50 km/h w terenie zabudowanym, gdyż w Niemczech nasi rodacy, już kilka metrów od przejścia granicznego, nagle zaczynają tego ograniczenia przestrzegać, i to bez żadnej reklamy i lasu przydrożnych radarów. Po prostu olewamy prawo. W Polsce.

Przestrzeganie przepisów to jeden problem. W naszym kraju zdecydowana większość ludzi uważa, że prawo ich nie dotyczy. Jeśli nie wierzycie, spróbujcie przejechać trasę Rawa Mazowiecka – Łódź z maksymalną dozwoloną prędkością. Choć najeżona radarami, nawet jeśli nie będziecie ani na chwilę zwalniać, zapewni wam niezapomniane wrażenia. Wyprzedzi was pewnie setka samochodów. Niektórzy może nawet będą na Was trąbić, nerwowo siedzieć Wam na zderzaku nim Was wyprzedzą, a nawet zajeżdżać Wam po wyprzedzeniu drogę i zmuszać do hamowania czy wyczyniać inne chamskie i niebezpieczne kretyństwa. Oczywiście jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest całkowita irracjonalność oznakowania dróg w Polsce, ale jest to tylko jedna i wcale nie najważniejsza przyczyna. Nauka łamania prawa, zarówno pisanego jak i moralnego, zaczyna się już od najmłodszych lat, choćby poprzez powszechne przyzwolenie na oszukiwania w szkole czy w religii, bo czym innym jest ściąganie lub spowiedź bez zamiaru poprawy.

Truizmem byłoby przypominanie, że to nie jazda z taką, a nie inną magiczną prędkością gwarantuje bezpieczeństwo, ale dostosowywanie stylu jazdy do warunków na drodze i przewidywanie możliwych zagrożeń. Co ciekawe, jak pokazały badania przeprowadzone przez niemieckich specjalistów w Szczecinie, winnymi szokującej dla sąsiadów zza Odry liczby poważnych wypadków na polskich przejściach dla pieszych są po równo piesi i kierujący pojazdami. Jak to obrazowo skomentowano – kierowcy jeżdżą jak debile, a piesi łażą jak ślepi. I chyba nie ma w tym ni cienia przesady. Sam wielokrotnie widziałem pieszych, nawet kobiety z małymi dziećmi w wózkach, wchodzące na pasy w ten sposób, by ostentacyjnie pokazać, iż nie patrzą na samochody, bo są na pasach. Przyczyny takich patologicznych zachowań to chyba jednak temat na osobne, długie rozważania, a może nawet poważne badania. Jest jednak jak jest.

Przy okazji ciekawy aspekt naszego prawa o ruchu drogowym:
  • Jazda z prędkością utrudniającą ruch innym kierującym art. 19 ust. 2 pkt 1. – dwa punkty karne i 50-200 zł
  • Przekroczenie dozwolonej prędkości o 11 do 20 km/h - art. 20 lub art. 31 ust. 1 pkt 1 albo § 27, § 31 lub § 81 ust. 1 i 2 [1] - dwa punkty karne i 50-100 zł

Biorąc pod uwagę, iż wysokość kary, jaka jest przewidziana za dany czyn, jest odzwierciedleniem zagrożenia, jakie według ustawodawcy czyn wywołuje, widać wyraźnie, iż jadąc trasą Rawa – Łódź, żeby już się trzymać jednego przykładu, dwukrotnie większe zagrożenie powodujemy jadąc zgodnie z przepisami o dopuszczalnej prędkości, ale jednocześnie ewidentnie utrudniając ruch „znakomitej” większości uczestników ruchu, niż przekraczając magiczną prędkość 50 km/h nawet nie o „zabójcze” 10 km/h, ale nawet o 200% tej reklamowanej wartości. O co więc tu naprawdę chodzi? Czy Ustawodawca sam wie o co mu chodzi?

Inna sprawa to fakt, że dla kierowcy TIR-a, który zarabia 5 tysięcy miesięcznie, mandat wysokości 100 czy 200 zł to… takie inteligentne niedomówienie. W niektórych krajach za przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 30 km/h zabiera się prawo jazdy. Takie coś odstrasza dużo skuteczniej niż mandat, zwłaszcza ludzi, którym prawko jest niezbędne z powodów zawodowych. U nas jakoś nie ma woli politycznej, by to wprowadzić. Niektórzy politycy wręcz chwalą się tym, iż łamią przepisy, a skoro im wolno, to czemu nie Kowalskiemu. I tak od lat.

Genialność naszego prawodawcy jest powszechnie znana. Książki można o tym pisać. Przejdźmy więc do sprawy ważniejszej. Do tego, kto bzdury w telewizji emituje i na tym zarabia. I kto, pewnie w ramach swej „misji”, obok tej reklamy puszcza spoty, z których jasno wynika, że jeśli kupimy ten a ten model samochodu (oczywiście nazwy są coraz to inne), to możemy jeździć jak rajdowiec, nawet po mieście, bo zatrzymamy się zawsze na czas, dzięki genialnym hamulcom i cudownym systemom, których nazw nawet nie chce mi się przypominać. Ba, gdy przychodzi czas zimowy pojawiają się moje ulubione reklamy; opon zimowych, gdzie udowadnia się, że dzięki nim można się na drodze zachowywać jeszcze bardziej nieodpowiedzialnie niż w lecie. Wiele z nich korzysta nawet z motywu zatrzymywania się tuż przed pieszym. Większość ludzi to osobniki nienadzwyczajnie inteligentne. Nic więc dziwnego, że jeśli już się zrujnują na super furę z super tym i super tamtym, a w dodatku kupią super opony, to oczekują skuteczności z reklam, pod wpływem których tego zakupu dokonali i do tych właśnie reklam przywiązują wagę, a nie do nudnego gościa z reklamy „społecznej”.

Różne aspekty bzdurności tego spotu można by pewnie jeszcze trochę pociągnąć. Prawdziwy problem nie w tym, że infantylność naszej reklamy jest wielowymiarowa. Nawet gdyby nakręcono mądry, przekonujący film, do którego nie można się przyczepić, nic by to nie dało. Tu tkwi sęk. Jak uczy psychologia społeczna, reklamy tego typu trafiają tylko do ludzi, którzy myślą przyszłościowo. Nie mają więc w Polsce racji bytu. Gdyby nasze społeczeństwo nie było uwięzione w czasie teraźniejszym z domieszką negatywnej przeszłości, to przewidywałoby skutki i zachowywało się na drodze podobnie jak „normalne”. Tak jednak nie jest. Większość z nas, niczym więźniowie, żyje chwilą obecną, i choć przyczyny tego są tematem na całą książkę, to skutek jest taki, iż podobne reklamy nas nie dotkną, gdyż mówią o następstwach, o przyszłości. Porównajmy reklamy cudownych samochodów, opon i innych rzeczy – dotyczą czasu teraźniejszego – mam to auto – jestem lepszy. One nie używają czasu przyszłego. Mamy więc kwadraturę koła – reklama społeczna mówiąca o przyszłych skutkach może dotrzeć tylko do przyszłościowców, ale przyszłościowcom nie jest potrzebna, gdyż oni przewidują możliwe następstwa swych działań, a nawet działań innych, w tym nieodpowiedzialnych teraźniejszych.

Jedyne reklamy społeczne, które tak naprawdę mają sens, przynajmniej w pierwszym momencie ich rozpowszechniania, to reklamy informacyjne; niosące wiedzę, która z pewnych względów dotąd się nie upowszechniła. Potem jednak wiedza dociera do adresatów i dalsze ich kontynuowanie nie ma sensu. Chyba jednak nikt nie zaryzykuje tezy, że społeczeństwo polskie jest tak głupie, iż nie wie, że nadmierna prędkość zabija? Po co więc ta reklama?

Raz w telewizji widziałem symulator przeciążenia podczas wypadku. To po prostu fotel samochodowy przymocowany do wózka poruszającego na szynach po równi pochyłej. Delikwenta mającego poznać skutki wypadku sadza się na fotelu i przypina pasami bezpieczeństwa, po czym zwalnia wózek, który napędzany tylko siłą grawitacji rozpoczyna zjazd. W końcowym momencie ruchu delikwent ze swym fotelem ma prędkość 30 km/h i wtedy zatrzymują się w miejscu. Efekt szarpnięcia pasami, jak opisują ci, którzy to przeżyli, jest niezapomniany. I na pewno bardziej pozytywnie wpływa na przyszłe zachowania na drodze, niż podobne do opisanej reklamy. Można by coś takiego przewidzieć w trakcie szkolenia kierowców. Niestety takich symulatorów jest w Polsce niewiele, choć na pewno sprawiają, iż ci, którzy z nich skorzystali, będą jeździć ostrożniej. Brak pieniędzy. A na reklamy są. Nie będę już nawet wspominał o obowiązku jazdy na światłach, z którego urzędnicy się nie wycofali, choć nie przełożyło się to zwiększenie bezpieczeństwa, a na pewno przełożyło negatywnie na ekologię i finanse. Kraj Zulu Gula. A to tylko kolejny odcinek. Nowe codziennie. Nie u mnie. W realu.


Wasz Andrew

piątek, 29 listopada 2013

O zaufaniu



…zaufanie jest jak dziewictwo; można je stracić tylko raz.

Syreni śpiew Val McDermid



czwartek, 28 listopada 2013

O komputerowej obróbce danych



…pewne powiedzonko utkwiło mu w pamięci: „Włóż śmiecie, wyjmiesz śmiecie”.

Syreni śpiew Val McDermid

środa, 27 listopada 2013

Wojownicy z Pendżabu

Dziś jeszcze jeden film z Mam talent. Zwrócił moją uwagę już dawno temu, więc skoro puściłem i inne, to i ten pokazuję. Dla mnie niesamowity i też daje do myślenia. Na wiele tematów. Warriors of Goja:

wtorek, 26 listopada 2013

Bezdomny, który skradł Mam talent"

Znów muszę zrobić wyjątek od generalnej zasady nieumieszczania na blogu filmików z YouTube. Trafiłem na wyjątkowy temat. Warto obejrzeć od początku do końca i przeczytać całą historię życia tego zwycięzcy. Daje do myślenia. W wielu aspektach. No i można zawsze puścić młodym zbuntowanym, którzy uważają, że im źle...

poniedziałek, 25 listopada 2013

O czytelnikach (kryminałów i kryminałków)



Co się zaś tyczy […] tłuszczy czytającej gazety, to łatwo byle czym schlebić jej gustom, byle było to dostatecznie krwawe. Atoli umysł o pewnej wrażliwości wymaga czegoś więcej.

Syreni śpiew Val McDermid

niedziela, 24 listopada 2013

O PRL i RP



Bo w imię czego mam być solidarny z jakąś tam Polską? Z Peerelem mogłem być. Dał pracę, dach nad głową i miliony dziewczyn, które nie zaglądały ci w kieszeń, bo wszyscy mieli z grubsza po równo.

Dobry powód, by zabijać Artur Baniewicz

sobota, 23 listopada 2013

O ślubnym kobiercu



Większość facetów żeni się z kurwami. Myślisz, że po co dziewczynie ślub? Żeby ją miał kto dymać? (…) Dla forsy, frajerze. Żona sprzedaje się ryczałtem, kurwa na akord. To cała różnica.

Dobry powód, by zabijać Artur Baniewicz

piątek, 22 listopada 2013

O nowym patriotyzmie



Właśnie to mnie w tej nowej Polsce wkurwia: że dobry Polak to taki, co pół życia ma siedzieć za granicą, znać angielski i płakać po WTC. Że o wolności, suwerenności i takich tam najgłośniej krzyczą faceci z prostym przepisem na życie: załapać się do roboty płatnej w euro, mieć podwójne obywatelstwo i dzieci na Harvardzie.

Dobry powód, by zabijać Artur Baniewicz

czwartek, 21 listopada 2013

Fascynujący początek




Val McDermid

Syreni śpiew

tytuł oryginału: The Mermaids Singing
tłumaczenie: Kamil Lesiew
seria/cykl wydawniczy: Tony Hill / Carol Jordan*
wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2011

Choć w kolejce czeka nowy Zimbardo i listopadowa lektura mojego DKK**, przypadkowo napotkania i przeczytana szósta odsłona cyklu powieściowego o profilerze Tonym Hillu i policjantce Carol Jordan pióra szkockiej pisarki Val McDermid, czyli Gorączka kości, tak mi się spodobała, że postanowiłem chwycić wpierw za książkę, która tę serię otwiera. Decyzja ta przyszła mi tym łatwiej, iż Gorączkę wręcz połknąłem, więc miałem nadzieję, iż i ta lektura też nie zabierze mi zbyt wiele czasu.

W fikcyjnym mieście Bradfield w Yorkshire w północno-wschodniej Anglii dochodzi do brutalnych zabójstw. Jak to w kryminale. Ofiarami są mężczyźni, co już rzadziej spotykane. Policja początkowo nie dopuszcza do siebie myśli, iż za wszystkie morderstwa odpowiada ten sam sprawca. Pikanterii dodaje sprawie fakt, iż zwłoki są znajdowane w dzielnicach czerwonych latarni, w dodatku w rejonach zdominowanych przez homoseksualistów obu płci, co sprawia, że gdy media dowiadują się o istnieniu seryjnego mordercy, dają mu ksywkę Homobójcy, co jeszcze podsyca medialną, a co za tym idzie i społeczną gorączkę.

Zbrodnie zbiegają się w czasie z momentem, w którym władze dochodzą do wniosku, iż należy wzorem USA wspomóc piony zwalczające najcięższe rodzaje przestępstw psychologami specjalizującym się w tworzeniu profili psychologicznych sprawców. To powoduje, iż w śledztwo zostaje włączony Tony Hill, wybitny specjalista od mrocznych umysłów. Z tego, co wcześniej napisałem, nietrudno się domyślić, iż w ramach postępowania zmierzającego do wykrycia seryjnego zabójcy zetknie się on z piękną, no bo jakżeby inaczej, policjantką Carol Jordan, i że nie będzie to tylko służbowa znajomość. Szczegółów tego wątku oczywiście nie zdradzę, podobnie jak schematu fabuły, która jest jednym z wielu atutów powieści.

Podoba mi się styl tej szkockiej pisarki. Pomimo tematyki i mrocznego nastroju lekki, sprawiający, iż jej książki dosłownie mnie wciągają. Akcja jest wartka, urozmaicona niespodziewanymi zwrotami, o zmiennym tempie; nie brak i długich fragmentów, gdzie pozornie nic się nie dzieje. I tu ciekawa cecha prozy McDermid. Te fałszywe zatrzymania wcale nie są mniej intrygujące. Parafrazując słowa profesora Starowicza o seksie, można powiedzieć, że najważniejsze dzieje się w głowie. A właściwie w głowach; bohaterów i czytelnika. W przeciwieństwie do wielu innych autorów Val McDermid pięknie łączy akcję, refleksję i opisy. Wydaje się, iż nie ma żadnych niechcianych dysonansów między nimi. Czasami nawet, gdy w konkretach nic się nie dzieje, wtedy właśnie odnosimy wrażenie, iż przeznaczenia pędzą na złamanie karku. To niezwykle rzadka umiejętność, ale by ją docenić trzeba mieć albo wyobraźnię, albo przeżyć kiedyś choć jeden taki moment.

Mocną stroną książki jest niepowtarzalny klimat; tej części Wielkiej Brytanii, pracy w policji, pracy w mediach, środowiska gejów i lesbijek. Wszystkie te koloryty pisarka oddaje z wielkim wyczuciem, zarazem podkreślając ich odmienność i to, jak zlewają się, oczywiście wraz z jeszcze innymi, w jeden system naczyń połączonych zwany społeczeństwem. Postacie wydają mi się, wbrew zdaniom niektórych krytyków, odmalowane plastycznie i dość dogłębnie, raczej nawet ze wskazaniem na psychikę, niż zewnętrzność. Interakcje nietypowych osobowości, a w szczególności związek wiodącej pary głównych postaci, bardzo nietuzinkowych, jest odmalowany z urzekającą wrażliwością. Pięknie jest ukazana waga jaką, zwłaszcza w takich znajomościach, odgrywa początek. Czas, gdy dwie skomplikowane natury próbują się poznać, a te ich spotkania przypominają pierwszy kontakt dwóch jeży.

Jednym z wiodących wątków jest temat środowiska homoseksualnego na Wyspach i jego stosunku do reszty społeczeństwa oraz vice versa, ale nie brak i innych elementów tła społecznego, jak wewnętrzne stosunki w policji, układy policji i władzy czy seksizm. Oczywiście nie są one aż tak wyeksponowane, jak w szwedzkim kanonie kryminału społecznego, ale jednak wyraźnie widoczne. Wszystko, choć idealnie wplecione w inne aspekty powieści, podporządkowane jest wiodącej zagadce kryminalnej. Złote pytania kryminalistyki; co, gdzie, kiedy, jak, czym, dlaczego, kto? One to napędzają czytelnika, powieść i jej główne postaci. Za wyjątkiem mordercy i ofiar oczywiście. Mamy więc, wbrew niektórym ocenom, do czynienia z klasycznym kryminałem z silnym dodatkiem warstwy psychologicznej. Wbrew części recenzentów nie widzę tu podobieństwa do seriali typu CSI, które są beznadziejne już choćby tylko z tego powodu, iż zafiksowały się na wybranej metodzie rozwiązywania zagadek kryminalnych. Niestety, niektórzy naukowcy i śledczy też wpadają w tę infantylną pułapkę, co w życiu i w rzeczywistym świecie miewa skutki wręcz tragiczne. McDermid unika tego potrzasku i wyraźnie ukazuje, iż tylko racjonalne korzystanie z wszystkich dostępnych środków, od zbierania i interpretowania śladów materialnych, przez umiejętne korzystanie ze źródeł osobowych, po osiągnięcia nauk ścisłych (choćby matematyka) i psychologii daje możliwość ujęcia również co bardziej inteligentnych przestępców. Smakosze i znawcy gatunku znajdą wiele perełek w przebiegu procesu wykrywczego w Syrenim śpiewie, choć trzeba przyznać, że powieść wciąga całościowo i trudniej wychwycić ewentualnie błędy, jeśli takie istnieją. Ja ich nie zauważyłem.

Nie jest to książka, która by mogła aspirować do literackiego Nobla, to oczywiste. Jednak jako kryminał jest świetna. Z drugiej strony rzecz rozpatrując, pewne jej wielkie atuty są zarazem poważnymi wadami. Skomplikowana zasadzka głównej osi fabuły, która wywiedzie w pole chyba każdego czytelnika, i wynikające z niej niespodziane zakończenie, sprawiają, iż to lektura chyba nieco jednorazowa. Również ciekawostki, których w książce sporo, pewnikiem nie będą już zaletą, gdybyśmy chcieli sięgnąć po tę lekturę po raz drugi. Jako jednorazowa, krwawa i interesująca perełka kryminału, stanowi świetną propozycję dla wszystkich szukających dobrej rozrywki, choć na pewno nie śmiechu.

Syreni śpiew w części recenzji, pomimo ogólnej przychylnej oceny, spotyka się z pewnymi zarzutami. Ich różnorodność wynika chyba z tego, że autorzy krytykują najczęściej to, co nie odpowiada ich z góry założonym oczekiwaniom. Nie można w kryminale szukać tego, czego w podręczniku psychiatrii lub psychologii, romansie, sensacji i thrillerze, i to w dodatku jednocześnie. Najbardziej zaś ubawiła mnie opinia, której fragment zacytuję, litościwie pomijając nazwisko krytyka:

Jedynym grzeszkiem szkockiej autorki jest stereotypowość w ukazaniu środowiska homoseksualnego. W powieści ze świecą możemy szukać neutralnie ukazanego geja – wydaje się, że pisarka zbierając materiały do książki nie zagłębiła środowiska mniejszości seksualnej, ale bazowała na powszechnych, rozpropagowanych, stereotypowych opiniach, przesiąkniętych wrogością i niechęcią.

Chciałbym zobaczyć minę tej recenzentki, gdy się w końcu dowie, że autorka jest od wieków zadeklarowaną i praktykującą lesbijką. Wiem, że nie jest w dobrym tonie ukazywać błędy kolegów po piórze, ale czasami trzeba wybrać właśnie taką drogę; drogę mniejszego zła. Ta wpadka idealnie pokazuje najczęściej popełniany przez krytyków błąd – zamiast smakować każde nowe dzieło niczym nieznaną orientalną potrawę i odkrywać szukając nowego piękna, szuka się znanych smaków, które kiedyś się polubiło, lub, co jeszcze gorsze, takich smaków się wymaga. Właśnie po to, by pokazać, czym grozi takie podejście, skorzystałem z fragmentu cudzej recenzji.

Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić do lektury Syreniego śpiewu nie tylko miłośników kryminałów, ale wszystkich szukających dobrej, dającej do myślenia lektury, będącej jednak przede wszystkim mocną, ale jednak rozrywką, i mieć nadzieję, że druga część perypetii sympatycznej pary głównych bohaterów będzie równie udana, co pierwsza.


Wasz Andrew


* seria Tony Hill & Carol Jordan


  1. 1995 - The Mermaids Singing (wyd. pol. pt. Syreni śpiew, przekł. Magdalena Jędrzejak, Otwock 2005, II wyd. Warszawa 2011)
  2. 1997 - The Wire in the Blood (wyd. pol. pt. Krwawiąca blizna, przekł. Magdalena Jędrzejak, Otwock 2005, II wyd. Warszawa 2011)
  3. 2002 - The Last Temptation (wyd. pol. pt. Ostatnie kuszenie, przekł. Maciejka Mazan, Warszawa 2012)
  4. 2004 - The Torment of Others (wyd. pol. pt. Żądza krwi, przekł. Tomasz Wilusz, Warszawa 2012)
  5. 2007 - Beneath the Bleeding (wyd. pol. pt. Trujący ogród, przekł. Katarzyna Kasterka, Warszawa 2013)
  6. 2009 - The Fever of the Bone (wyd. pol. pt. Gorączka kości, przekł. Kamil Lesiew, Warszawa 2010)
  7. 2011 - The Retribution (wyd. pol. pt. Odpłata, przekł. Jan Hensel, Warszawa 2013)
  8. 2013 - Cross and Burn
** Dyskusyjny Klub Książki