środa, 31 października 2012

Lolita



Vladimir Nabokov

Lolita

przełożył z angielskiego i rosyjskiego Robert Stiller
Seria Współczesna Proza Światowa
Państwowy Instytut Wydawniczy 1991

O Lolicie Vladimira Nabokova napisano już tyle, że podobną ilością zarówno pochwał, jak i ostrej krytyki, można by obdzielić książki nie z kilku półek, ale być może regałów bibliotecznych. Jedni uważają ją za arcydzieło, a inni wręcz za pornografię i autora mają za zboczeńca. Wszystko wynika z tego, iż wielu nie przeczytało jej do końca, a równie wielu nie było w stanie jej pojąć. Nie ma się o co obrażać, wszak dobry koniak nie każdy doceni; większość woli tanią wódkę. Lolita to powieść cebula. By ją naprawdę docenić, trzeba ją chyba przeczytać kilka razy, docierając do kolejnych warstw i odkrywając głębie, których w niej nie brak. Opowieść o skonsumowanej miłości podstarzałego mężczyzny do nastolatki jest bowiem tylko pretekstem do przemyśleń na bardzo drażliwy, niejednoznaczny i w wielu aspektach dyskusyjny temat pedofilii. Ale nie tylko pedofilii, gdyż to również rozważania o wolnej woli, o genezie miłości i wielu innych fundamentalnych dylematach. Lolita jest zarazem polem do niesamowitej, wielopoziomowej zabawy słowem i stylem, wyobraźnią i skojarzeniami, co udało się tylko dzięki absolutnemu mistrzostwu warsztatu pisarskiego, lecz jednocześnie stawia bardzo wysokie wymagania czytelnikowi, podobnie jak warstwa moralna, światopoglądowa i filozoficzna. Mało kto zauważa wyraźnie negatywną ocenę następstw miłości pedofilskiej, destrukcyjnej dla obu podmiotów takiego związku, zawartą w końcówce powieści. Nie jest Lolita lekturą na jeden wieczór. Wciąga, ale nie tak, jak mecz futbolowy, a raczej jak rozgrywka w brydża lub w szachy na poziomie mistrzowskim. Wymaga absolutnego zaangażowania i, niestety, nie jest dla każdego. To niepoprawne politycznie, ale trzeba to uczciwie podkreślić. Im mniejsze wyrobienie czytelnika, im bardziej zamknięty jego umysł, tym trudniej mu będzie obcować z mistrzostwem i wirtuozerią Nabokova. Jeśli jednak damy tej książce wszystko, czego będzie od nas wymagać, jeśli nie poskąpimy jej czasu, serca i myśli, okaże się ucztą jak żadna inna.

Polecam szczególnie to właśnie wydanie, gdyż Lolita stawia wysokie wymagania również tłumaczowi. Nie wiem czy inne przekłady wypadły równie dobrze, a ten sprawdziłem, więc polecam


Wasz Andrew

wtorek, 30 października 2012

Chimeryczny lokator



Roland Topor

Chimeryczny lokator

tytuł oryginału: Le locataire chimerique

Roland Topor jest jednym z tych nielicznych, których styl można rozpoznać bez trudu, choćby wydawca ukrył nazwisko autora. Chimeryczny lokator to głośna powieść, na kanwie której Roman Polański nakręcił Lokatora. Trelkovsky, szary paryski urzędnik, znajduje się pod presją, gdyż właśnie stracił mieszkanie i aby zdobyć nowe, musiał zaangażować wszystkie swe oszczędności. W dodatku udaje mu się to tylko dlatego, iż poprzednia lokatorka popełniła samobójstwo. Wkrótce okazuje się jednak, że życie w kamienicy, w której chciał uwić nowe gniazdko, nie będzie takie, jak się spodziewał. Napięcie narasta, nie tylko w umyśle głównego bohatera, ale i czytelnika, który siedząc w głowie Trelkovskiego doświadcza postępującego rozpadu osobowości i odmiennych stanów świadomości. Przejmująca atmosfera niesamowitości, makabreski i balansowania na granicy obłędu to znak firmowy Topora. Za tym wszystkim zaś ukryte drugie dno, do którego można dotrzeć tylko, jeśli będziemy czytać naprawdę uważnie. Jeśli lubicie takie klimaty, jest to książka dla Was, a jeśli nie jesteście smakoszami tego kanonu, to i tak warto po Chimerycznego lokatora sięgnąć, gdyż jest to proza najwyższej klasy, a zakończenie jest rzeczywiście przysłowiowym końcem, który wieńczy dzieło.

Tym, którzy z Toporem nie mieli dotąd do czynienia, polecałbym jednak najpierw sięgnąć po niezrównany zbiorek opowiadań Cztery róże dla Lucienne, gdzie więcej jest, również charakterystycznego dla Topora, czarnego humoru, a opowiadanka jako krótkie formy są łatwiejsze do posmakowania nowej, niepowtarzalnej maniery. Poza tym mam wrażenie, że w opowiadaniach Topor wypada lepiej niż w powieści


Wasz Andrew

poniedziałek, 29 października 2012

Świat diabła



Wiktor Jerofiejew

oryg. Виктор Владимирович Ерофеев

Świat diabła

Geografia sensu życia

oryg. Свет дьявола. География смысла жизни
tłumaczenie: Michał B. Jagiełło
Czytelnik 2009

Już dawno nie miałem w ręku żadnego wydania świeżej rosyjskiej prozy, więc z ciekawością sięgnąłem po Świat diabła Wiktora Jerofiejewa. Ten tomik krótkich form reklamowany jest jako owoc wędrówek niestrudzonego globtrotera zawierający błyskotliwe analizy polityczne i społeczne oparte na wnikliwych obserwacjach poczynionych podczas licznych wojaży, a wszystko to ma być okraszone humorem często podszytym ironią i sarkazmem.

Lektura nie okazała się wielką katuszą, ale nazwanie jej przyjemnością byłoby znaczącym przekłamaniem. Styl nie najwyższego lotu, w dodatku nierówny, nie wciąga, ale na szczęście teksty są krótkie. Gdyby z podobną „klasą” napisano powieść, niewielu byłoby w stanie dotrwać do jej końca.

Muszę przyznać, że bardzo sobie cenię książki, z których mogę się dowiedzieć, jak żyją ludzie w miejscach, gdzie raczej nigdy sam się nie pojawię; jak myślą, jak czują, czym różnią się od nas, a w czym są podobni, no i oczywiście – co myślą o nas, Polakach. Niestety tutaj również na Jerofiejewie się zawiodłem.

Jeśli uważacie, że można poznać kraj z okna taksówki lub limuzyny, ewentualnie z okien hotelowych apartamentów, w dodatku z reguły luksusowych, to być może jest to książka dla Was. Po przeczytaniu Świata diabła autor jawi mi się jako rodzaj dzisiejszego pieczeniarza. Bywa wśród najbogatszych, ale nie do końca jako jeden z nich, a raczej dlatego, iż jako człowiek medialny jest zapraszany przez różnych przedstawicieli elit, którzy mają potrzebę ogrzać się w blasku obieżyświata-celebryty, a w zamian fundują mu wikt i opierunek. Niestety Jerofiejew nie wychodzi poza swój świat snoba, pozera i nawet w pewnym sensie prostaka. Bardzo się na tej książce zawiodłem, gdyż jego zmysł obserwacji nawet się nie umywa choćby do naszego rodzimego Cejrowskiego, żeby daleko nie sięgać. Teksty Jerofiejewa w większości bardziej przypominają notki z działu plotek o celebrytach podrzędnego czasopisma dla gospodyń lub oszołomionych małolatów, niż materiały pretendujące do miana obserwacji i analiz z życia różnych narodów i społeczeństw. Osobnym tematem jest wiarygodność autora, mającego się za człowieka wykształconego. Jeśli ktoś pisze, iż w 1924 rosyjski car coś tam robił, to nic już nie da się powiedzieć na jego obronę, gdyż w tym czasie jedyne, co car mógł robić, to gnić.

Obrazy wielu nacji, które możemy uzyskać ze Świata diabła nie tylko są w większości płytkie i wręcz infantylne, ale wręcz fałszywe, jak choćby migawki z RPA czy Japonii. W tym świetle podtytuł tomiku (Geografia sensu życia), brzmi wręcz kuriozalnie. Mimo wszystko w książce tej uważny czytelnik zauważy kilka prawdziwych złotych myśli, jak choćby podsumowanie dorobku filozofii Wschodu* czy prawdziwa perełka – rozdział Mechanicy, w którym pięknie ujął jedną z zasadniczych różnic między mentalnością ludzi zamieszkujących na wschód od Odry i tych żyjących na zachód od niej. Szkoda tylko, że tych diamencików jest niewiele i choć błyszczą, nie są w stanie zmienić obrazu miałkości, w której toną.

Reasumując, muszę z żalem stwierdzić i przestrzec, że większość czytelników z pewnością się na tej lekturze zawiedzie, o ile w ogóle będzie w stanie dobrnąć do jej końca. Nie żeby była to pozycja całkiem bezwartościowa. Wiedza o takim sposobie życia i patrzenia na świat, jaki prezentuje Jerofiejew, też może być interesująca, ale jedynie dla wąskiego grona wyrobionych odbiorców. Nie będzie to jednak ani rozrywka wysokich lotów, ani wielkie przeżycie, ani coś, co spowoduje zmianę w naszym widzeniu rzeczywistości. Wszystkim innym proponuję więc raczej poszukanie sobie innej książki; jest przecież w czym wybierać, i wśród wartości, i w rozrywce

Wasz Andrew


*Gdyby mądrość Wschodu znała prawdę, w Chinach nie byłoby „rewolucji kulturalnej”

wtorek, 9 października 2012

Raj



Raj

(oryg. Paradiset)

Liza Marklund

tłumaczenie: Kamila Knockenhauer
seria: Annika Bengtzon tom 2, Czarna Seria
Wydawnictwo Czarna Owca 2010

Mam wrażenie, że od dłuższego już czasu szukałem czegoś, co dorównałoby Millennium Stiega Larssona, gdyż nie ukrywam, iż jestem miłośnikiem szwedzkiej szkoły kryminału społecznego. Nie żebym był fanem tego kanonu, gdyż nie cierpię żadnych oznak fanatyzmu u siebie i u innych, niemniej ta właśnie odmiana gatunku jest jedną z tych, które darzę szczególną sympatią.

Sięgając po Raj nie bardzo wiedziałem, czego się spodziewać, gdyż miało być to moje pierwsze spotkanie z prozą Lizy Marklund. Już dawno przestałem dowierzać recenzjom przytaczanym na okładkach, więc zacząłem czytać pełen nadziei i jednocześnie świadom, iż być może lektura znów skończy się większym lub mniejszym zawodem.

W czasie huraganu w sztokholmskim porcie dochodzi do podwójnego zabójstwa. Aida, która ma coś wspólnego z tym zdarzeniem, spotyka początkującą dziennikarkę gazety Kvällspressen Annikę Bengtzon. Ta dowiedziawszy się, iż Aidzie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, postanawia jej pomóc i kontaktuje ją z fundacją Raj, o której istnieniu niedawno się dowiedziała, a która ma pomagać w „znikaniu” ludziom zagrożonym przemocą, którym państwo nie jest w stanie zapewnić wystarczającej ochrony. Jednocześnie Annika rozpoczyna dziennikarskie śledztwo w celu sprawdzenia wiarygodności tajemniczej fundacji. Jak nietrudno się domyślić, połączenie spotkania z Aidą i Rajem, to mieszanka wybuchowa.

Nie zaczynajcie lektury Raju, jeśli nie macie wolnego czasu. Trudno się od niej oderwać, a że jest to tomisko słusznej objętości, więc można się spóźnić do pracy, szkoły, czy zawalić inne terminy. Styl jest idealnie zgrany z gatunkiem i przypomina nieodżałowanego Larssona, podobnie jak rozbudowane tło problematyki społecznej, które głęboko wrasta w fabułę, akcję i charaktery głównych postaci. Sfera społeczna jest na miarę kultowego, wspomnianego już Millennium. Co dziwne w przypadku autora płci pięknej, tym razem w pozytywnym znaczeniu tego słowa, to fakt, iż realia, czyli broń, rany i inne atrybuty gatunku, na których niejednokrotnie wykładają się nawet znani i uznani powieściopisarze, tchnie takim realizmem, że prawie czuje się woń prochu i krwi, gdy pada strzał z przyłożenia*.

Klimat powieści jest miejscami wręcz ponury. Nie mroczny, ale właśnie ponury, tym bardziej, iż na warstwę kryminalną nakładają się osobiste tragedie głównej bohaterki. Mamy jednak dla równowagi to, co damy kochają najbardziej, czyli wiarę w prawo, przyzwoitość i oczywiście wielką miłość. Może nie taką, jaką sobie zwykle większość czytelniczek wyobraża, ale chyba to dobrze.

Wielu recenzentów zarzuca Lizie Marklund, iż jej główna bohaterka jest nieznośna i „dziwna”, a nawet przez tą właśnie odmienność od powieściowej sztampy „nierealna”. To właśnie najlepszy przykład na to, że recenzent swoją opinią ocenia nie tylko dzieło, ale zarazem daje świadectwo o sobie samym. Jeśli dla kogoś w ocenie powieści najważniejsze jest, iż główny bohater jest dla osoby recenzującej „irytujący”, to… Takie inteligentne niedomówienie, że użyję zwrotu ze znanego skeczu**. Wiadomo, że większość ludzi zmyślając boi się zrobić coś, co odstaje od normy. Sami są przeciętni i nie są nawet w stanie zauważyć, iż w świecie, który zdominowany jest przez przeciętność, istnieją również i ekstrema. W każdej dziedzinie. Bazują na tym między innymi programy do wykrywania fałszerstw w bazach danych, gdyż zbyt przewidywalne dane mogą świadczyć o manipulacji na zbiorach informacji. Tylko wirtuozi mają odwagę w kłamstwie wyjść poza wartości uznawane za przeciętne i realne, więc tylko oni mogą bezkarnie fałszować statystyki***. Tym bardziej więc należy się Lizie uznanie za to, iż stworzyła swe główne postacie jako osoby oględnie rzecz ujmując nietuzinkowe, a może właśnie przez to bardziej realne.

Dla mnie osobiście jest wielką zaletą prozy Lizy Marklund, iż nie boi się pokazać, jak potężnie wydarzenia wpływają na osoby, których dotyczą. Również zdarzenia z życia prywatnego, które są w stanie zakłócić jej życie zawodowe, a nawet postawić o krok od samobójstwa. Są też w Raju postacie, które nie widzą niczego poza swoimi planami realizowanymi bez względu na wszystko. Im kto wrażliwszy, tym bardziej przeżywa, im kto płytszy i bardziej skoncentrowany na sobie, tym mniej dylematów. Samo życie. A tym, którzy uważają, iż „nie po to sięgam po kryminały/thrillery, żeby sobie poczytać o nieszczęśliwej miłości i pokopanych związkach emocjonalnych”****, powiem po raz kolejny, że kuriozalnym mi się wydaje krytykowane powieści za to, iż nie ma w niej tego, czego się spodziewaliśmy ze względu na nadaną jej przez innych przynależność do danego gatunku. Czy wartość dzieła zmieni się od tego, że ktoś nazwie je kryminałem, sensacją, thrillerem, czy jeszcze czym innym? Czy ocena powieści zmieni się, jeśli zamiast z półki „kryminał/thriller” weźmiemy ją z tej z napisem „szwedzki kryminał społeczny”? Ja uważam, że właśnie takie powieści jak Raj sprawiły, iż literatura wrzucana do wielkiego wora z napisem „kryminał” przez coraz większą część krytyków przestaje być uważana za prozę drugiego gatunku, a szwedzki kryminał coraz częściej jest doceniany w świecie, w przeciwieństwie do większości naszych pisarzy z tego kręgu tematycznego.

Mam wrażenie, iż my Polacy, nie tylko pisarze, w większości zatrzymaliśmy się na złudzeniu, że można być bogatym w biednym kraju, szczęśliwym wśród morza biedy i nieszczęścia. Szwedzi propagują intensywnie pogląd odwrotny, ku któremu i ja się skłaniam. Twierdzą, że za wyjątkiem egoistów i prostaków nie sięgających percepcją poza kraniec własnego nosa, nie można być prawdziwie szczęśliwym, gdy ktoś obok przeżywa dramat. Ja dodałbym jeszcze, że w kraju pełnym patologii nawet najbogatszy i najbardziej ustawiony nie jest pewien dnia ani godziny, ale to już temat na osobne rozważania.

Wracając do naszej powieści, wspomniałem już, iż jest ona miejscami wręcz ponura. Ale tylko miejscami. Fabuły nie będę oczywiście zdradzał, lecz muszę podkreślić, iż zakończenie jest niezwykle realistyczne i wyważone. Pozornie pesymistyczne, gdyż przyrównujące walkę z przestępczością i innymi patologiami do pracy śmieciarzy, którzy co dzień mają do uprzątnięcia nowe hałdy odpadów powstające permanentnie na miejsce tych już wywiezionych. Jednak pomyślmy, jak wyglądałyby miasta i cały kraj, gdyby nie ich codzienny syzyfowy trud, a wtedy walkę ze złem zobaczymy w nieco innym świetle.

Reasumując: Raj to po prostu jedna z najlepszych powieści w szwedzkim kanonie kryminału społecznego. Z tego wprost wynika, iż nie jest to rzecz dla fanów powieści skupionych tylko i wyłącznie na warstwie kryminalnej. Z drugiej strony rzecz biorąc, tło społeczne i osobiste przeżycia bohaterki mają w niej taką rangę, iż z czystym sumieniem mogę gorąco polecić tą powieść Lizy Marklund wszystkim, którzy lubią dobrą, mocną prozę i nie przejmują się tym, do jakiego gatunku ją zaliczyć. Pozycja bezwzględnie warta poznania, o czym z przekonaniem Was zapewniam


Wasz Andrew



* Pisarka przyznaje, iż konsultowała się między innymi z klasykiem powieści szpiegowskiej Janem Guillou, ale to wcale nie zmniejsza jej zasług.
** Wężykiem z kabaretu Dudek
*** Nie dotyczy to oczywiście Polski. GUS w wielu dziedzinach ma dane tak oderwane od rzeczywistości i tak zmanipulowane, że taki program od razu by zgłupiał.
**** cytat z opinii użytkownika murietka w zamieszczonej w serwisie lubimyczytać.pl

poniedziałek, 8 października 2012

Broniąc przestępcy



W serwisie LubimyCzytać.pl pojawił, się ciekawy konkurs. Zadaniem uczestników jest wcielenie się w rolę adwokata osoby, która stworzyła piramidę finansową oraz oszukała ludzi na kilkadziesiąt milionów złotych i napisanie krótkiego tekstu mowy końcowej w jej obronie.

Ponieważ temat jednoznacznie się kojarzy, pozwoliłem sobie napisać tekst nieco przewrotny:

Prawdą jest, iż mój klient obiecywał ludziom wielkie zyski. Nie będę tutaj powtarzał argumentów, jakie przytaczaliśmy na jego niewinność w trakcie przewodu, jak fakt, iż w momencie uruchamiania działalności miał zamiar, by się z umów wywiązać. Nie będę powtarzał, że mój klient znalazł się na ławie oskarżonych tylko dlatego, iż współdziałał z synem premiera i poprzez godzenie w mojego klienta usiłuje się wygrywać cele polityczne. Dowodem choćby oskarżyciele posiłkowi, którzy utracili jeszcze większe sumy w innych podobnych funduszach, i którzy w żadnej innej sprawie pomocy się nie doczekali. Skoncentruję się na tym, czego dotąd nie mówiliśmy, a co zostanie podniesione przed Trybunałem w Strassburgu, jeśli w Polsce nie uzyskamy sprawiedliwości. Jakie prawo moralne do sądzenia mojego klienta ma państwo, które krzywdzi kolejne pokolenia swych obywateli? Po wojnie zagrabiono majątki ziemskie i nieruchomości miejskie, których do dzisiaj, poza nielicznymi przypadkami, nie zwrócono. Potem oszukano ludzi na książeczkach mieszkaniowych. Poodbierano emerytury, co jest łamaniem kardynalnej zasady ochrony praw nabytych i niedziałania prawa wstecz. Kolejne pokolenia harowały licząc na obiecaną przez Państwo emeryturę należną w określonym wieku, darmową opiekę zdrowotną i inne świadczenia, a teraz im się mówi, że nie ma na to pieniędzy. Jest to łamanie kardynalnej zasady pacta sum servanda. ZUS w samej nazwie jest kłamliwy, gdyż ubezpieczenie polega na tym, że płacimy składkę i wymagamy określonych świadczeń nie zastanawiając się nad tym, czy ubezpieczyciel ma pieniądze. Jeśli przeznaczył je na coś innego, to właśnie takie działanie jest przestępstwem, gdyż wiedząc, że ze składek ma finansować obiecane świadczenie, zebrane środki przekazał gdzie indziej, czyli zdefraudował. Nawet jeśli mój klient świadomie by się dopuścił popełnienia zarzucanych mu czynów, co oczywiście nie miało miejsca, to czy sąd reprezentujący takie państwo ma prawo go sądzić?! Wnoszę o uniewinnienie!


Wasz Andrew

czwartek, 4 października 2012

ŚMIECI

(kliknij fotkę aby ją powiększyć)


To zdjęcie nie jest szczególnie znane. Nie znajdziecie go w albumach klasyków fotografii wojennej, nie rości też sobie pretensji do szczególnych warunków artystycznych. A jednak…

Jeśli powiększycie je na cały ekran, aby nic Was nie rozpraszało, jeśli wpatrzycie się w nie przez chwilę wystarczająco długą, poczujecie…

Co na nim widać? Śmieci! Wszędzie śmieci; truchła ludzi i maszyn. Śmieci wojny. Poczucie totalnego, zbrodniczego marnotrawstwa, straty ogromnej i bezsensownej. Te szmaty, walające się między kupami złomu, jeszcze przed chwilą były pięknymi, młodymi ludzkimi istotami. Głupimi istotami, które uwierzyły obleśnym, starym kreaturom, dla których liczy się tylko pieniądz i władza. Uwierzyły, że najważniejszy jest Bóg, Honor i Ojczyzna, a potem poszły zamieniać w śmieci inne ludzkie istoty.

Takie oblicze wojny powinno się częściej pokazywać zamiast artystycznych zdjęć przepełnionych emocjami, zamiast rozpaczy, chwały i okrucieństwa. Bo wojna to fabryka, która tak jak każda inna fabryka, rządzona jest przez tych, którzy nie kierują się uczuciami, a tylko liczą pieniądze. Bo wojna, jak każda fabryka, jednym przynosi pieniądze, a innym śmieci.

Gdyby wojnę częściej pokazywano w ten sposób, być może mniej byłoby chętnych, w imię cudzych interesów ukrytych pod szczytnymi hasłami, na traktowanie innych ludzi jak śmieci i ryzykowanie, że sami też zamienią się w takie śmietnisko. W śmieciach nie ma niczego bohaterskiego, pięknego czy wzniosłego, a ci, którzy najgłośniej nawołują do wojny, zwykle sami trzymają się od niej z daleka. Bohaterstwo to życie uczciwe, z poszanowaniem innego człowieka, a nie zamienianie ludzi w śmieci.

A każda wojna przerabia ludzi na śmieci.


Wasz Andrew

refleksja wywołana konkursem Okiem fotografa w serwisie LubimyCzytac.pl

środa, 3 października 2012

Kamieniowanie


Żydzi mają ukamienować Magdalenę. Nagle przed tłum wychodzi Jezus i wskazując na dziewczynę mówi:
- Jesli ktoś z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień!
Nagle gdzieś z tłumu wylatuje cegłówka i sru, Madzię w łeb... Na to zrezygnowany Jezus odwraca się w kierunku, skąd nadleciał pocisk i mówi:
- Mama, weź mnie nie wk...aj!

wtorek, 2 października 2012

Dobre żony



Dostrzegam mądrość naszych muzułmańskich sióstr, które dokładają wszelkich starań, żeby dogodzić swoim mężom, aby ci nie szukali zaspokojenia swych potrzeb poza domem. W społeczności chrześcijańskiej, w której tak trudno jest uzyskać rozwód, kobiety starają się dużo mniej. Nie dbają o siebie i zaniedbują seksualne aspekty małżeństwa.”

z książki Khul-khaal. Bransolety Egipcjanek - Nayra Atiya