poniedziałek, 31 sierpnia 2009

TA TO MA ZDROWIE



Marzena Kipiel-Sztuka, gwiazda serialu "Świat według Kiepskich", była rano tak pijana, że nie wpuszczono jej do samolotu na lotnisku w Szczecinie -podaje gazeta.pl. Najpierw była krótka wymiana zdań z kapitanem, potem przyjechała policja. Halinka Kiepska miała prawie 3,5 promila.
     ...Aktorka przekonywała, że nie wypiła dziś wiele. Ale biorąc pod uwagę,że była 9 rano, pani Marzena musiała więc wypić "trochę więcej"wczoraj. Kapitan postanowił wezwać policję. Ta ustaliła, że aktorka ma aż 3,37 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
Źródło: wiadomości.onet.pl 8 maja 2007

    Ma zdrowie nasza gwiazda. Skoro 3 promile z okładem to dla niej "mało", to ile to jest dla niej "dużo"?
    Rzetelność naszych pismaków poraża. 3,37 to dla nich "prawie 3,5". Ciekawe, gdzie korki z matematyki brali? Mnie uczono, że 3,37 po zaokrągleniu to albo 3,4, albo 3, czyli prawie 3,4 lub ponad 3. Nijak mi 3,5 nie wychodzi. Może za trzeźwy jestem na taką matematykę?

sobota, 29 sierpnia 2009

WIEDZA, ŻYCIE I AROGANCJA



Przez lata byłem wiernym czytelnikiem Wiedzy i Życia. Była wszechstronna i nie ograniczała się do rozważań mocno teoretycznych, jak przykładowo miesięcznik Problemy, czy zdecydowanie praktycznych, jak choćby Młody Technik. WiŻ gwarantowała stały dopływ najnowszych informacji zarówno z nauki teoretycznej jak i z czysto praktycznych jej zastosowań. Mieszała kierunki; obok psychologii konstrukcje lotnicze, obok matematyki literatura. Czytając kolejne numery od deski do deski wgłębiałem się w dziedziny, o których w życiu bym nie pomyślał, iż mogą być interesujące. A jednak. Z równym zainteresowaniem czytałem o nowych faktach, nowych odkryciach, niezależnie od tego, czego dotyczyły. Szczęście jednak nigdy nie trwa wiecznie.

Zmieniały się czasy, zmieniała wiedza, życie i, oczywiście, zmieniała również „Wiedza i Życie”. Był nawet moment, gdy po przemianach ustrojowych Wiedzy groziła całkowita likwidacja. Na szczęcie ten drastyczny moment udało się przeżyć i wydawało się, iż wszystko jest wspaniale. Kryzys nadszedł w momencie, gdy miało być jeszcze lepiej. Po przejęciu WiŻ przez wydawnictwo Prószyński Media Spółka z o.o. w tekstach zaczęły pojawiać się coraz liczniejsze drukarskie, i nie tylko, chochliki. To jednak jest chyba bolączką większości dzisiejszych polskich wydawnictw. Książki, gazety i wszystko, co słowem drukowanem zapisane, okraszone jest błędami wszelkiej maści, ortograficznych nie wyłączając. Tutaj w wyraźniej opozycji są wydania starsze, choćby te z epoki socjalizmu, gdzie błąd ortograficzny w poważniejszej pozycji był naprawdę rzadkością. Można nad tym ubolewać, że kiedyś człowiek oczytany poprzez patrzenie poprawiał swój styl, gramatykę i ortografię, a teraz przeciwnie – widząc byki w prawie każdej książce i gazecie zaczyna mieć wątpliwości w najbardziej oczywistych sprawach. Można nad tym ubolewać ale zmienić się tego nie da – to temat na osobną rozprawkę o wpływie komputerów na cywilizację, o wprowadzaniu jej w epokę bylejakości i badziewia. Można nad tym przejść do porządku gdyby nie towarzyszyły temu większe błędy prowadzące do poważnych problemów z przyswojeniem tekstów przez wielu czytelników.

Dzisiejsza szata graficzna Wiedzy i Życia jest wspaniała. Jest niczym paradny mundur. Wspaniałą czyni postać ale o wygodzie i praktyczności mowy żadnej nie ma. Dziwna mania pisania kolorowym drukiem na kolorowym tle o zmiennym deseniu (nawet na zdjęciach) prowadzi do sporych trudności z czytaniem tekstu. Wystarczy minimalna wada wzroku, by te problemy stały się naprawdę poważne. W oświetleniu niewiele nawet odbiegającym od dla lektury idealnego, nawet sokole oko ma problemy z czytaniem niektórych partii tekstu. Najlepszym chyba rozwiązaniem jest druk czarny na białym tle. Jeśli jednak ktoś się upiera na inne kolory tła i czcionki, to tego tak karkołomne jak zdjęcia w tle, to mógłby skorzystać z jednego z wielu programów symulującego różne wady wzroku. Pozwalają one zobaczyć wymyślne koncepcje graficzne cudzym okiem i sprawdzić, czy inni też zdołają przeczytać to, co dla nas jest czytelne. Redakcja WiŻ na takie sugestie nawet nie odpowiada pokazując wyraźnie jak zależy jej na zadowoleniu czytelnika. Tak doszliśmy do problemu największego – pychy i arogancji.

Kilka razy skusiłem się na prenumeratę WiŻ i za każdym razem były problemy. A to nie otrzymałem zamówionych numerów, a to mój przelew zaginął, a to nie otrzymałem gratisów, które były integralną częścią umowy zakupu prenumeraty. Wkurzało mnie to ale wszelkie moje skargi były traktowane tak jak prośby o bardziej czytelny układ graficzny tekstów; zero reakcji. Owszem, zapłacone numery w końcu otrzymywałem, ale po straconym czasie, pieniądzach na telefon, o nerwach nie wspominając. Teraz mam teczkę u znajomego sprzedawcy i nie mam żadnych problemów. Mam na czas wszystkie numery, nie muszę się denerwować i, co najważniejsze, mam coś, czego nie ma żaden prenumerator: mam wszystkie numery specjalne.

To dla mnie chore, że ktoś, kto wykupił prenumeratę, by nie musieć latać po kioskach i polować na kolejne numery, nie otrzymuje numerów specjalnych. De facto i tak musi biegać po mieści za kolejnymi numerami. Ponieważ prenumerata lubi się opóźniać (kolejny kwiatek) więc ma nawet gorzej, bo nieraz o z kolejnego numeru dowiaduje się o numerze specjalnym, którego już nigdzie nie ma. Oczywiście może go sobie zamówić. Jeśli znów chce się wkurzać, czekać i płacić za wysyłkę.

Wiedza i Życie daje mi wiedzę (poprzez lekturę) i uczy życia (poprzez to, jak traktuje czytelników). Jest pięknym obrazem tego, jak wygląda polski kapitalizm, w którym normalne mechanizmy nie działają. Nikomu nie zależy na klientach, na wysokości sprzedaży, tylko na pokazaniu ważności własnej osoby.

Pomimo tych naprawdę doprowadzających do pasji mankamentów mam nadzieję, iż Wiedza i Życie nie zniknie nigdy z rynku wydawniczego i wszystkim ją polecam. Byle nie w prenumeracie ;-)

piątek, 28 sierpnia 2009

KTO NAPRAWDĘ ROZPOCZĄŁ IIWŚ?



Co pewien czas odżywa temat odpowiedzialności za wybuch II Wojny Światowej. W Polsce chyba najczęściej, choć i w innych państwach, zwłaszcza z nami sąsiadujących, też się to zdarza. Może się od nas zarażają?

To oczywiście taka krotochwila, ale jest w niej też część prawdy. Dyskusje w innych państwach są zwykle próbą podważenia tych prawd objawionych, na których straży stoją nieomylni historycy spod znaku mesjasza narodów, czyli Orła Białego. Dlaczego? Ano dlatego, że ani ci panowie zbyt wiarygodni nie są, ani też i ich wersja historii, podawana przez Polskę jako prawda jedyna i ostateczna, nie jest do końca prawdziwa.

Temat historyków potraktuję skrótowo. Wystarczy spojrzeć co robili za PRL-u. Ci sami ludzie, którzy wtedy zdobywali tytuły naukowe jako piewcy odwiecznego sojuszu z ZSRR, teraz w Rosji widzą wszelkie zło. Każdy może sprawdzić biografie owych profesorów i na tym ten aspekt wolałbym zamknąć by przejść do meritum.

Ile jest historii? Ile jest prawd? Na to pytanie pięknie odpowiedziała bohaterka filmu Ze slumsów na Harvard. Tyle jest historii ilu ludzi. Każdy z nas inaczej widzi pewne zdarzenia, inaczej je ocenia i interpretuje. Nie inaczej jest z wersjami historii uznawanymi za obowiązujące przez poszczególne państwa, partie i inne ugrupowania społ. - polit.. Ważne jest by zdawać sobie z tego sprawę, by zamiast zajmować miejsce pod jednym ze sztandarów i pluć na inne widzieć prawdy i fałsze w każdej z tych bajek jakimi są oficjalne stanowiska siłą rzeczy stanowiące wypadkową wielu sprzecznych uogólnień, niedomówień, nadinterpretacji i świadomych przeinaczeń. Ważne jest by rozmawiać o faktach, ich przyczynach i następstwach oraz powiązaniach między nimi a nie o winie i karze, o Bogu, Honorze czy Ojczyźnie.

Kto więc w końcu zaczął tą wojnę?

Odpocznijmy na chwilę od historii, wzniosłych ideałów i międzypaństwowych relacji. Przenieśmy się do półświatka i wyobraźmy sobie taką sytuację:
W podłej dzielnicy mieszka chłopaczek nazwiskiem Nazi, który choć niedawno został dotkliwie pobity przez chłopców z podwórka, wciąż marzy o zostaniu bossem i już nawet ćwiczy pozy i przemówienia odpowiednie do tej pozycji. Dowiaduje się o nim inny cwaniaczek o imieniu Bolsz, który ma już za sobą duże doświadczenie w walce o przetrwanie i zdążył stanąć na czele dość wpływowego gangu. On też marzy o totalnej dominacji w dzielnicy, ale choć jest to wiadome wszystkim jego zaufanym żołnierzom, to wobec obcych prezentuje on umiłowanie prawa, demokracji i pozuje na Matkę Teresę. Bolsz nie jest lubiany przez hersztów innych band i wie, że mogą się oni zjednoczyć między sobą i dać mu łupnia. Niedawno taką lekcję dał mu Polo i jego kolesie. Bolsz wpada więc na genialny pomysł i zaczyna po cichu wspierać Naziego. Bolsz planuje pozwolić Naziemu na podbój znacznej części terytorium by później wystąpić jako wyzwoliciel i obrońca uciśnionych, zarżnąć Naziego i jego kumpli, przejąć zdobyte przez niego biznesy i ostatecznie podbić cały rejon. Inne chłopaki nie do końca orientują się w tej grze. Na przykład Polo, którego plac leży pomiędzy Bolszem a Nazim, przyłącza się do Naziego w początkowej fazie rozgrywki i wspolnie z Nazim łupi Czecha, z którym miał kiedyś zatargi. Czech jest mądry i poddaje się bez walki. Chce po prostu przetrwać a wie, iż wygrać nie może. Potem przychodzi kolej dać łomot Polowi. Nazi daje mu wycisk ale pazerny Bolsz nie stoi już całkiem z boku i zabiera część schedy po Polu pod pretekstem ochrony interesów swoich chłopaków, którzy mieszkali w kącie podwórka Pola podbijanego właśnie przez Nagiego. Potem Nazi atakuje kolejne bandy z rejonu: Franka i innych cieniaków i daje im wycisk w pięknym stylu. Niestety pod pewnym względem okazuje się cwańszy niż Bolsz myślał. W momencie gdy Bolsz już się szykuje, by wystąpić w roli zbawiciela dzielnicy ciemiężonej przez Nagiego, ten atakuje go zdradziecko. Zaczyna się walka tytanów. Ostatecznie zwycięża Bolsz, który przy okazji przejmuje połowę rejonu, w tym biznesy Pola. Jego władztwo też jednak nie trwa wiecznie, gdyż nie ma wiecznych imperiów…

Niczego Wam to nie przypomina? Polska krzyczy, że Niemcy i Rosja zdradziecko ją napadły ale skrzętnie pomija fakt, że wcześniej do spółki z Hitlerem zajęła Czechosłowację. Czemu II Wojnę Światową liczyć od Westerplatte a nie od zajęcia Czechosłowacji? Czy chwałę nam przynosi to, że wytraciliśmy w tej wojnie kwiat narodu? Na wojnie zawsze giną głównie uczciwi, honorowi i prawi a bogacą się szuje i ludzkie hieny, dla których hasła Bóg, Honor i Ojczyzna są najważniejsze, gdyż pomagają im innych wysyłać na śmierć w imię swoich interesów. Może więc prawdziwymi głupcami są Polacy śmiejący się z Czechów i Słowaków. Tamci w obliczu nieuchronnej klęski woleli się poddać, dzięki czemu wielu porządnych ludzi ocaliło życie. U nich geny uczciwości i normalności przetrwały a u nas wyginęły na polach bitew, w hitlerowskich obozach i ruskich Gułach, o Powstaniu Warszawskim już nawet nie wspominając. Rozmnożyły się u nas za to geny krętaczy, zdrajców, kapusiów, złodziei i innych cwaniaczków sprawiając, że „cwaniactwo” będące tylko inną nazwą na korupcję, zakłamanie, złodziejstwo i wszelką odmianę oszustwa i patologii jest naszą główną cechą narodową. Kto ma rację i co jest ważniejsze? Jak oceniać i wartościować?

W oficjalnych wersjach historii pomija się wiele aspektów. Przecież tak naprawdę II Wojna Światowa to nie była wojna pomiędzy Niemcami i Rosją a wojna pomiędzy starą Europą z jednej strony, faszyzmem z drugiej a bolszewizmem z trzeciej. Jej wybuch był nieunikniony już w momencie powstania pierwszego państwa komunistycznego. Faszyzm przyplątał się akurat w takim momencie, w jakim był potrzebny. Polska nie była ani celem ani ofiarą większą niż Czechosłowacja, Belgia, czy jakiekolwiek państwo, które utraciło niepodległość tej dziejowej zawieruchy. Sami sobie jesteśmy winni, że historia tak się z nami obeszła. Mogliśmy poddać się bez walki, tak jak Czechosłowacja, mogliśmy przystąpić do jednego z wielkich i pobić z nim drugiego, mogliśmy… Woleliśmy bić się w wojnie, której wygrać nie było można i w której nie można było niczego wygrać. Nie można jej było zapobiec ale można było zminimalizować straty. My zamiast starać się jak najmniej stracić traciliśmy wszystko.

„Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna i tą rzeczą jest honor." – powiedział Józef Beck dnia 5 maja 1939. Wydał miliony Polaków na śmierć a we wrześniu uciekł z Polski jak tchórz. Tak samo jak przywódcy Powstania Warszawskiego i wielu innych wołających o Honorze, Bogu i Ojczyźnie. Na morzu kapitan ponosi konsekwencje swych błędów i schodzi z pokładu ostatni ale w Polsce nigdy tak nie było. Ci co innych na wojnę wysyłają sami starają się jej uniknąć. Ja uważam, iż nie ma cenniejszej rzeczy niż pokój i dlatego myślę, że Polska, tak samo jak Niemcy i Rosja, jest winna wybuchowi II Wojny Światowej. To, że zabrała tylko kawałek Czechosłowacji wynikało z jej niemocy a nie z braku apetytu czy agresywności. Jeszcze we wrześniu 1939 polska Liga Morska i Kolonialna liczyła prawie milion członków, zbierała pieniądze na własny batalion i
postulowała polską ekspansję kolonialną w Afryce (np. uzyskanie Madagaskaru od Francji i oderwanie Mozambiku od Portugalii). Wrzesień 1939 to nie była napaść na nieuzbrojonego sąsiada tylko porachunki gangsterskie jak to się mówi w dzisiejszych mediach.

Ale kto w końcu pierwszy zaczął? Ja się skłaniam ku tezie, że Stalin, który zresztą był tylko, twórczym i wirtuozerskim ale jednak, kontynuatorem myśli Lenina. Doktryna bolszewicka wymuszała od momentu powstania państwa sowieckiego dążenie do wojny światowej. To, że pierwsze strzały padły na Westerplatte jest bzdurą, bo wcale tam nie padły a poza tym, co jest naprawdę ważne, wszystkie decyzje podjęto dużo wcześniej. Jak się to odbyło to temat na całą książkę więc jeśli Was to interesuje, w książkach sami poszukajcie odpowiedzi. Nie prawd, ale odpowiedzi. I nie zapomnijcie postawić pytań…