poniedziałek, 30 września 2013

Wieczór w Bizancjum



Irwin Shaw

Wieczór w Bizancjum

tytuł oryginału: Evening in Byzantium
tłumaczenie: Cecylia Wojewoda
wydawnictwo: Książnica, Katowice 1993




Irwin Shaw, właściwie Irwin Gilbert Shamforoff (1913 - 1984) – amerykański dramatopisarz, scenarzysta i autor powieści, jest jednym z bardziej znanych piór Ameryki. Trzeba naprawdę szukać dość długo, i to wśród ludzi stroniących od dobrej literatury, by spotkać kogoś, komu nie obiły się o uszy takie tytuły jak Młode lwy (Young Lions, 1948), Pogoda dla bogaczy (Rich Man, Poor Man, 1970) czy Lucy Crown 1956. Wszystkie czytałem na tyle dawno, iż nie pamiętam z nich niczego konkretnego poza jednym; wspomnieniem świetnego, klimatycznego stylu, plastyki opisów i przekonujących postaci, czyli po prostu wspaniałej lektury. Sięgając po Wieczór w Bizancjum oczekiwałem więc prawdziwej uczty czytelniczej, choć były te nadzieje niedookreślone, niesprecyzowane.

Bohater naszej powieści, Jesse Craig, producent filmowy, przyjeżdża na festiwal do Cannes. Po okresie sukcesów ostatnie kilka lat spędził na bocznym torze, wycofany i odcięty od gwałtownego pulsu branży. Jego przyjazd rodzi oczywiste spekulacje – czy szykuje się do spektakularnego powrotu? Zaczyna się kręcić wokół niego młoda dziennikarka i starzy znajomi. Poznaje też nowych. Z czym naprawdę przyjechał i co z tego wyniknie, zdradzać oczywiście nie będę.

Od pierwszych stron Shaw urzeka czytelnika spokojną, uroczą narracją. Wydarzenia bieżące stają się pretekstem do retrospekcji i choć towarzyszyć będziemy głównemu bohaterowi niezbyt długo, zdążymy poznać praktycznie całe jego dotychczasowe życie. Niestety, na sam koniec pojawia się, przynajmniej w moim wydaniu, zauważalna ilość błędów, co jest naprawdę denerwującym dysonansem. Nie wiem, czyja to wina, tłumacza czy autora, ale wygląda to tak, jakby ktoś nagle zaczął się spieszyć i zamiast pięknym końcem zwieńczyć dzieło, dolepił na chybcika trochę dziadostwa.

Gdybym miał na siłę zaszufladkować Wieczór w Bizancjum, na siłę, gdyż nie lubię przylepiać etykietek, powiedziałbym, że jest powieścią obyczajową osadzoną w realiach światka przemysłu filmowego, najprawdopodobniej w latach siedemdziesiątych. Miłośnicy gatunku na pewno odnajdą tu ulubiony klimat, ale mnie czegoś zabrakło do szczęścia. Choć odnajdziemy w lekturze wiele refleksji, z wiodącym motywem wpływu, jaki nasze decyzje, nawet te najbłahsze, mogą wywierać na ludzi nas otaczających, nawet tych, których nie zauważamy, to są to wszystko prawdy nieco już ograne, oklepane, jakieś takie tchnące starzyzną, choć oczywiście nadal prawdziwe. Brak jakiejkolwiek nowej, poruszającej wymowy, jakiegokolwiek aktualnego przesłania i nauki sprawia, że od takich arcydzieł, jak choćby Zabić drozda, dzieli Wieczór w Bizancjum przepaść. Przepaść jak między dobrym rzemiosłem, a wirtuozerią przepełnioną tchnieniem geniuszu. Przy takich porównaniach zawsze wraca do mnie pytanie – lepiej jedno dzieło, ale niedoścignione, czy kilka o różnym poziomie? Wróćmy jednak do naszej powieści. Zakończenie nie tylko skażone jest błędami warsztatowymi, ale i merytorycznymi. Postać głównego bohatera, przekonująca i tchnąca autentyzmem przez całą książkę, w końcówce traci swe walory. Podejmuje, w moim odczuciu, decyzje niespójne z nadaną jej przez pisarza konstrukcją psychiczną i, co powoduje jeszcze większy zgrzyt, z decyzjami podjętymi chwilę wcześniej.

Zadajecie więc sobie pewnie pytanie – warto sięgać po ten Wieczór, czy też nie? Tym, którzy twierdzą, iż Shaw jest nudny, odpowiem, iż im ktoś sam jest bardziej nudny, tym więcej rzeczy go nudzi. Jest to rzecz do poczytania, i to do przyjemnego poczytania, ale skoro jest tyle książek o wiele bardziej udanych i wartościowych, a życie takie krótkie, może lepiej poszukać czego innego. Nawet wymienione we wstępie powieści tego samego autora będą dla wymagających korzystniejszą alternatywą. Tym zaś, którzy oczekują, by w powieści „się działo”, którzy szukają wartkiej akcji lub momentów, lekturę zdecydowanie odradzam. W Wieczorze w Bizancjum tego nie znajdziecie


Wasz Andrew


niedziela, 29 września 2013

O wzorcach



Za wiele wydaje się praw, za mało daje się przykładów.

(Saint-Just – Wybór pism. Tłum. J. Ziemilski, B. Kulikowski)”

Ryszard Kapuściński prztoczył w reportażu Cesarz

sobota, 28 września 2013

Nie o Polsce?



A taka się już w pałacu podniosła gorączka, taka szła szarża na szkatułę, że jeśli kto nawet nie gustował w fortunach, inni go wciągali, zagrzewali i tak napierali, że i on w końcu dla spokoju i przyzwoitości też coś włożył do swojej kieszeni. Bo to się, drogi przyjacielu, jakoś tak odwróciło, że przyzwoitością było brać, a dyshonorem nie brać, że w niebraniu widziało się jakąś ułomność, jakąś ślamazarność, jakąś żałosną i godną zlitowania impotencję. A ten znowu, który miał, z taką miną chodził, jakby chciał się popisać swoim męskim przyrodzeniem i z pewności siebie powiedzieć – klękaj, babski narodzie!

Ryszard Kapuściński Cesarz

piątek, 27 września 2013

O fikcji i życiu



Bo w prawdziwym życiu nie było szczęśliwych zakończeń – w prawdziwym życiu był tylko ból i połamane kości.

ostatnie zdanie powieści Połamać kości Stuart MacBride

czwartek, 26 września 2013

Połamać kości




Stuart MacBride

Połamać kości

tytuł oryginału: Shatter the Bones
tłumaczenie: Maciej Pintara
wydawnictwo: Amber 2011


Stuart MacBride to znany i uznany, wielokrotnie nagradzany szkocki pisarz. Większa cześć jego dotychczasowego dorobku powieściowego zawiera się w dziewięciotomowym cyklu, którego głównym bohaterem jest detektyw policji, oczywiście szkockiej, sierżant Logan McRae. W Polsce wydano dotąd siedem pierwszych pozycji ciągu powieści o Loganie* i dwie, które wcześniej czytałem*, oceniam bardzo wysoko. Ponieważ dzieje McRae są ewidentnym przykładem serii, która nie wymaga poznawania w kolejności, bez oporów zabrałem się za ostatni wydany u nas tomik, gdy tylko wpadł w moje łapki, z pominięciem, na razie, poprzednich.

Ludzie uwielbiający szufladkować najczęściej wrzucają twórczość tej szkockiej sławy do thrillerów. Czemu – nie wiem. Dla mnie to ewidentne kryminały. Specyficzne, ale tym bardziej kryminały, iż dla podgatunku, który reprezentują, ukuto nawet specjalne określenie – tartan noir, czyli czarny szkocki kryminał. Jego cechami są zwykle umiejscowienie w Szkocji, stworzenie przez Szkota, minorowa aura, zarówno w sensie dosłownym jak i bardziej przenośnym, duża dawka brutalności, nie tylko, gdy mówimy o akcji, ale i o opisach, cynizm bohaterów, często wręcz antybohaterów oraz zmęczenie życiem i całym światem. Oczywiście nie zawsze występują one w tych samych proporcjach, ale by prawidłowo odbierać ten charakterystyczny typ literatury, warto pamiętać o specyfice Szkocji, również tej geograficznej. Z jednej strony, dzięki Prądowi Zatokowemu, jest cieplejsza niż regiony Skandynawii czy Rosji położone na tej samej szerokości geograficznej, z drugiej jednak jest dużo bardziej depresyjna niż inne części Europy, a zmienność pogody stała się przysłowiowa (If you don’t like the weather, wait a minute).

W Połamać kości dzielny i prawy, co nie znaczy, że wesoły i zewnętrznie sympatyczny, sierżant wdepnie w świat, który dla mnie jest bardziej odpowiedni do słowa wdepnie, niż jakikolwiek inny, czyli w świat show-biznesu. Świat, w którym ludzie w pogoni za kasą i sławą, co zresztą się jedno z drugim wiąże, sprzedają bez żadnych zahamowań i się, i każdego, kogo sprzedać zdołają, łącznie z rodziną. Są bardziej sprzedajni niż prostytutki, które oferują tylko własne i tylko ciało. Szczególnie dotyczy to najnowszych pomysłów w tym biznesie, czyli wszelkich programów poszukujących nowych gwiazd, najczęściej gwiazd w cudzysłowie. Właśnie takie bożyszcze mediów, w dodatku w tandemie, czyli matka z sześcioletnią córeczką, które wzięły udział w telewizyjnym programie wyławiającym talenty wokalne, zostały porwane dla okupu. Porywacze są nieuchwytni i okrutni, a wątpliwy zaszczyt zajęcia się tą sprawą spada na miejscową policję, czyli oczywiście i na naszego herosa nie-herosa, który i bez tego ma tyle roboty, że nie wie za co się najpierw zabrać. Jak się sprawa zakończy nie będę zdradzał, gdyż skomplikowana i nieprzewidywalna fabuła jest mocną stroną powieści, nie jedyną na szczęście.

Zachwycony poprzednimi powieściami o Loganie, początkowo czułem zawód i miałem wrażenie, iż ta książka jest zdecydowanie słabsza niż wcześniejsze. Dzięki Bogu się omyliłem, a przyczyną tej pochopnej oceny było to, że rzecz jest more noir than ever, co w połączeniu ze smętną pogodą za oknem i niekorzystnym biometem było chyba w tamtym momencie ponad moje siły. Wkrótce jednak, po raz kolejny, doceniłem stałe atuty stylu Stuarta MacBride, czyli obeznanie z realiami społecznymi, a zwłaszcza środowisk policyjnych i przestępczych, znajomość procedur, praktyki i rozbieżności między nimi, które autor potrafi po mistrzowsku rozgrywać, piękny styl idealnie dopasowany do nastroju i sytuacji, w które uwikłane są postacie. Klimat książki jego autorstwa jest nie do podrobienia. To niejako znak firmowy jego prozy, podobnie jak autentyczne aż do bólu postacie. Ten realizm obejmujący wszystkie aspekty jest zaletą tak wielką, że może stać się wadą. Dla wielbicieli kryminałków à la Ojciec Mateusz sierżan Logan może stać się wielkim wyzwaniem. Granica między tym, co byśmy woleli, a tym, co jest, między infantylnymi różowymi okularami, a ostrym spojrzeniem w sam środek ludzkiego bagna, będzie na pewno dla wielu poważną próbą. Myślę jednak, że warto ją podjąć, gdyż rzecz jest prawdziwie mocna. To wszystko może się zdarzyć w każdej chwili, a raczej zdarza się co chwila w nieskończonej liczbie wariantów. Z drugiej jednak strony proponuję nie zaczynać znajomości z MacBridem od tej powieści, a od którejś z wcześniejszych. Połamać kości to naprawdę czytelnicza głęboka woda, w dodatku mętna i cuchnąca. Dlatego właśnie prozę szkockiego pisarza polecam zdecydowanie wszystkim odważnym, którym nic co ludzkie nie jest obce


Wasz Andrew

* Cykl o Loganie McRae:

1. Chłód Granitu (Cold Granite)
2. Zamierające Światło (Dying Light)
3. Otwarte Rany (Broken Skin)
4. Dom krwi (Flesh House)
5. Ślepy zaułek (Blinde Eye)
6. Zimny pokój (Dark Blood)
7. Połamać kości (Shatter the Bones)
8. Partners in Crime (dwie krótsze historie: Bad Heir Day i Stramash)
9. Close to the Bone

środa, 25 września 2013

O tronie



Tron dodaje godności, ale tylko przez kontrast z otaczającą go pokorą, to pokorność podwładnych stwarza potęgę tronu i nadaje jej sens, bez niej tron jest tylko dekoracją, niewygodnym fotelem o wytartym pluszu i pokrzywionych sprężynach.

Ryszard Kapuściński Cesarz

Na zdjęciu tron Napoleona w Luwrze. Zjęcie : P. Alejandro Díaz. Ten plik udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 2.0.

wtorek, 24 września 2013

O nas



Ze względu na szybkie zmiany, jakie zachodzą w otaczającym nas świecie od chwili naszego narodzenia, my ludzie jesteśmy żyjącymi przeżytkami. Przez ostatnie 150 lat nasz świat drastycznie się zmienił. W przeciwieństwie do niego, ludzka fizjologia powstawała przez miliony lat i w ciągu 150 tysięcy lat nie zaszły w niej większe zmiany. Twoje ciało – nawet jeśli jest w świetnej kondycji – zostało stworzone w sposób umożliwiający odniesienie sukcesu w przeszłości. Ta antyczna, biologiczna maszyneria wyewoluowała w odniesieniu na wymogi świata, który już nie istnieje.

Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu

poniedziałek, 23 września 2013

Cesarz o cesarzu




Cesarz

Ryszard Kapuściński

Czytelnik Warszawa 1982

Wrześniową lekturą w moim zaprzyjaźnionym oddziale DKK* był Cesarz pióra Ryszarda Kapuścińskiego, zwanego nomen omen cesarzem reportażu. Dobrze się stało, gdyż gdyby nie DKK, sam raczej bym po tę książkę nie sięgnął. Nie z powodu nieznajomości autora, ale raczej z powodu zbyt dużej podaży książek wartych poznania w stosunku do ilości czasu, którym dysponuję.

Ryszard Kapuściński (1932-2007) polski reportażysta, publicysta, poeta i fotograf, całkowicie zasłużył swym dorobkiem na zaszczytny, wspomniany wyżej przydomek. O wielkości jego pióra świadczy chociażby to, że obok Stanisława Lema jest chyba najczęściej tłumaczonym na języki obce z naszych pisarzy. Niektórzy zarzucają mu, iż współpracował z tajnymi służbami PRL, ale nie miejsce tutaj na takie bzdury. Temat realiów świata demoludów jest skomplikowany, i można o nim długo, a nawet trzeba długo, jeśli nie ma być tylko propagandowym odmóżdżaniem, ale dotyczy co najwyżej oceny człowieka. Mieszanie tej problematyki z oceną twórczości jest, delikatnie mówiąc, infantylne. To tak, jakby oceniać doskonałość konstrukcji samochodu czy piękno rzeźby przez pryzmat poglądów politycznych ich twórcy. Jest to co najmniej nielogiczne. Albo konstrukcja jest udana, albo nie. Albo rzeźba zachwyca, albo nie. Podobnie z literaturą.

Do Cesarza podszedłem niczym tabula rasa. Nie pamiętając już nawet co i kiedy było moim ostatnim czytelniczym spotkaniem z Kapuścińskim, bez dowiadywania się, o kogo chodzi w tej książce; kim jest tytułowy Cesarz i jakie zebrała ona po pierwszej publikacji (1978) recenzje. Potem, po skończonej lekturze, doczytałem, iż właśnie ten reportaż, bo to jednak reportaż, choć unikalny w formie, pozwolił Ryszardowi Kapuścińskiemu zabłysnąć w literaturze faktu na skalę międzynarodową; był to jego pierwszy naprawdę wielki sukces doceniony już przez współczesnych. To jednak tylko taka dygresja. Wróćmy do początku.

Od pierwszych stron dowiadujemy się wszystkiego; Cesarz to Haile Selassie I, władca Etiopii w latach 1930 – 1974 (zm. w 1975). Historia, o jakiej książka opowiada, to specyfika jego panowania ze szczególnym naciskiem na okres ostatni i czas upadku (w wyniku prokomunistycznego puczu wojskowego kierowanego przez Mengystu Hajle Marjama). Temat teoretycznie ciężki, jednak od samego początku poznać pióro Mistrza. Rzecz, która w innym wydaniu byłaby przygnębiająca, czyta się lekko, niczym komedię, groteskę lub bajkę. Gdyby zmienić nazwiska, nazwy i daty, równie dobrze mogłaby to być powieść science fiction, baśń lub klasyczna tragedia, antyutopia czy cokolwiek innego. Kapuściński ubrał całość w formę zbioru luźnych opowieści; wspomnień osób z personelu nieistniejącego już Pałacu, połączonych ze sobą tylko osobami dwóch cesarzy. Cesarza bohatera tych przypowieści, czasami nieledwie anegdot, oraz cesarza reportażu, który ich wysłuchał i zapisał słowa o świecie, który przeminął. Zapisał pięknie, miejscami wierszowaną prozą, pięknym zaiste stylem. Niektórym ten język wydaje się sztuczny, ale w moim odczuciu ten zabieg, celowy i przemyślany, dodaje autentyzmu. Wspominają o tym zresztą ci, którzy wypełnili książkę treścią, czyli niedobitki minionego ustroju, którzy cudem uniknęli więzienia i śmierci podczas politycznej zmiany warty. W swych opowieściach niejednokrotnie wspominają, iż Pałac wywoływał natychmiastową zmianę w zachowaniu, wyglądzie, a pewnie i wysławianiu się osoby, która doń wstępowała. Uważny obserwator widzi to i w naszych czasach, i w naszych realiach. Księdza czy polityka z niektórych kręgów można bez pudła poznać po sposobie mówienia, po rytmie i intonacji, po melodii jego języka i specyficznych formach, których używa. To właśnie, oddanie klimatu i, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, piętna kultury korporacyjnej, , udało Kapuścińskiemu udało się po mistrzowsku.

Cesarstwo Haile Selassie upadło. Przeminęły i rządy tych, którzy mu władzę odebrali. Ustrój, w którym żył i tworzył Kapuściński też już nie istnieje. Wszystko przemija, a książka ta budzi w czytelniku nie mniej żywy odzew niż w roku 1978. Dlaczego?

Cesarz to opowieść o władzy. Wydawać się nam może groteskowy, jego świat okrutny, a rozstrzygnięcia decydentów idiotyczne. Do czasu jednak, aż spojrzymy dookoła i skonstatujemy, iż biorąc pod uwagę nasze realia, położenie geograficzne, uwarunkowania historyczne i ekonomiczne, być może jesteśmy świadkami i uczestnikami jeszcze większej degrengolady niż ta, która poprzedziła upadek Cesarstwa Etiopii. Łatwo zobaczyć, że mechanizmy sprawowania władzy pokazane w Cesarzu, niczym w krzywym zwierciadle, są ponadczasowe, podobnie jak obojętność tych na górze wobec problemów tych na dole. To samo było w Cesarstwie Rzymskim, to samo w IVRP. Oczywiście entourage się zmienia, ale szkielet i maszyneria, która wprawia go w ruch, pozostają wciąż, od tysiącleci, te same. Nie zmienił tego ani Jezus, ani Stalin. Nie dała temu rady żadna rewolucja. Jedyna szansa być może w ewolucji, w czymś na wzór szwedzki, ale jak mawiał Lenin, warunkiem tej drogi jest bogactwo, więc dla większości jest zamknięta. I choć Kapuściński tak daleko nie sięga, a może właśnie dlatego, że powstrzymuje się od wszelkich ocen i komentarzy pozwalając opowiadać swym rozmówcom tak, jak oni wszystko widzą lub chcą widzieć, książka absolutnie się nie zestarzała. Wręcz przeciwnie. Każda mijająca epoka, która tak naprawdę niczego nie zmieniła z wyjątkiem zmiany lukru na wielkim torcie zwanym władzą, dodaje Cesarzowi nowej aktualności i większej autentyczności. Jest to też opowieść o istocie natury ludzkiej, którą dużo trudniej zmienić na lepsze niż ustrój, o tym co przemija, i o tym, co zmienić jest prawie niemożliwym. Książka, która każdemu daje do myślenia i która nikogo nie pozostawi bez reakcji. I choć refleksje na pewno są różne, a może właśnie dlatego

absolutnie i zdecydowanie polecam


Wasz Andrew



* Dyskusyjny Klub Książki

niedziela, 22 września 2013

O czasie i życiu



Czas to moneta twojego życia. To jedyna moneta, jaką masz, i tylko ty możesz zdecydować, w jaki sposób ma być wydana. Nie pozwól, by wydali ją za ciebie inni ludzie.


François Rabelais (1494-1553)”


Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu

sobota, 21 września 2013

O tabu w psychologii




Odkryłem, że znaczna część psychologii umyślnie zamyka oczy na skutki, jakie płyną z przekonań dotyczących dalekiej przyszłości z uwagi na fakt, że takie przekonania bywają ściśle powiązane z religijnością, urastającą do rangi tematu tabu w głównym nurcie psychologii.


Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu

piątek, 20 września 2013

O śmierci



Śmierć jest końcem życia. Zaprzeczenie śmierci to odmowa uznania, że czas dobiegnie końca. Jeśli zaprzeczasz końcowi czasu, to jest wysoce prawdopodobne, że będziesz traktował czas zupełnie inaczej, niż gdybyś uważał, że jest deficytowy, a jego trwanie ograniczone. Jeśli wyobrażasz sobie swoje życie jako nieskończone, to nie będziesz gotowy do tego, by cenić czas jako bardziej wartościowy niż złoto, za to chętniej będziesz traktował go jak zwyczajne ziarnka piasku na plaży. Paradoksalnie, choć zaprzeczanie śmierci może - uwalniać od niepokoju i stresu psychologicznego, jednocześnie może cię doprowadzić do dewaluowania życia, co sprawi, że będziesz żył mniej pełnie.


Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu

środa, 18 września 2013

Kontrola czasu




„Kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość
Kto kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość.

George Orwell, Slogan partyjny z Ministerstwa Prawdy, Rok 1984


Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu

poniedziałek, 16 września 2013

O pedofilii w dawnej Szwecji



… Ylva zaś rada była temu, że się zatrzymał dłużej, lubiła go bowiem i chętnie widziała gościem w swoim domu. Ponadto zaś spostrzegła, że oczy jego coraz to zatrzymują się na Ludmile, która skończyła lat piętnaście i była już zupełnie dorosłą dziewczyną

Frans Gunnar Bengtsson Rudy Orm


Ylva - matka Ludmiły. Nienazwany absztyfikant - podstarzały kumpel ojca. I to tyle na temat arbitralnego, urzędniczego, określenia co jest, a co nie jest pedofilią, przez powiązanie tego z datami w dowodzie.

niedziela, 15 września 2013

Saga o Rudzielcu


Frans Gunnar Bengtsson

Rudy Orm

(tytuł oryginału: Röde Orm)
tłumaczenie: Zygmunt Łanowski
Nasza Księgarnia Warszawa 1961



W ramach oddechu po nieco pesymistycznych przemyśleniach na temat naszej polskiej rzeczywistości wynikających z lektury Efektu Lucyfera i Paradoksu czasu postanowiłem powrócić do kolejnej z lektur jeśli nie dzieciństwa, to jednak na pewno odległych czasów. Właśnie udało mi się po okazyjnej cenie zakupić dobre, stare wydanie Rudego Orma i wybór padł właśnie na niego. Ta powieść szwedzkiego pisarza, poety i biografa Fransa Gunnara Bengtssona (1894-1954) jest zdecydowanie najbardziej znaną częścią jego dorobku, żeby nie powiedzieć jedyną znaną, przynajmniej w Polsce. Swego czasu była chyba najbardziej popularną powieścią nie tylko w Szwecji, ale i w całej Skandynawii. Opowieść o Rudym Ormie, napisana w kanonie nordyckiej sagi, skutecznie konkurowała nawet z wydaną pokolenie wcześniej Krystyną córką Lavransa pióra noblistki Sigrid Undset, ale u nas nigdy jakoś specjalnie się nie przebiła.

Rozpoczynając lekturę książki, którą już drzewiej czytałem, i z której nie pamiętałem kompletnie niczego poza tym, że kiedyś mi się spodobała, zastanawiałem się, jak odbiorę ją dzisiaj. Na szczęście się obroniła, choć inaczej niż myślałem, ale o tym potem.

Powieść jest dość sporą porcją literek; 525 stron wypełnionych głównie tekstem i nielicznymi stylizowanymi na epokę rysunkami. Jak łatwo się domyślić, głównym bohaterem powieści w manierze na skandynawską sagę jest Orm Tostesson zwany Rudym Ormem, a w późniejszych latach swego życia Ormem Bywałym, wiking ze Skanii (dzisiejsza Szwecja). Opowieść rozpoczyna się od przyjścia na świat postaci tytułowej i toczy się na przełomie wieków X i XI. Zgodnie z regułami gatunku, Orm szybko okazuje się osobą nietuzinkową. Niedługo trzeba czekać, by porwał go wir niezwykłych przygód, które rzucały nim aż na krańce ówczesnego świata i szybko przyniosły mu sławę prawdziwego hövdinga, czyli wodza, wojownika, żeglarza i mędrca. Oczywiście będzie też wielka miłość, przeciwności losu, poszukiwanie skarbu i inne atrakcje. Jak się skończy droga życiowa naszego herosa nie będę zdradzał.

Akcja powieści przypada na czasy burzliwe, na starcie wkraczającego do północnej Europy chrześcijaństwa ze starymi wierzeniami i obyczajami, na łupieżcze wyprawy stanowiące stały element życia wielu Skandynawów, taki sam jak żniwa czy siew. Fabuła jest wielowątkowa z wyraźnie dominującym tematem Rudego Orma. Intryga nie jest specjalnie skomplikowana, jednak wyraźne zwroty akcji i dobre tempo są dużymi walorami, podobnie jak zaskakujące interakcje wątków pobocznych, związanych z postaci drugoplanowymi, z dziejami Orma stanowiącymi oś całości. Rzecz czyta się przyjemnie. Choć nie porywa heroizmem jak Krzyżowcy Jana Guillou, ani nie dotyka głębi tkliwych kobiecych serc, jak wspomniana Córka Lavransa, to mając w sobie coś z bajki dla dzieci i z baśni dla dorosłych sprawia, iż nawet takie ówczesne uciechy jak ucinanie głów, rozpruwanie brzuchów czy brutalne gwałty nie budzą ani niesmaku, ani strachu, ani wielkich emocji. Jest to po prostu bajka napisana z takim wyczuciem, iż może ją czytać każdy, od nieco tylko podrośniętych dzieci, do dziecinniejących staruszków.

Nie bez kozery przywołałem tu i Krzyżowców, i Krystynę. Pierwsza jest dla mnie symbolem idealnej wersji męskiej sagi, z dużą wagą przyłożoną do tła politycznego, społecznego, moralnego i innych „męskich” spraw, o militariach nie wspominając, druga zaś jest odwrotną stroną medalu, czyli opowieścią koncentrującą się na wewnętrznych przeżyciach, westchnieniach, dylematach moralnych i innych „babskich sprawach”. Choć obie są pełne wojen i wielkiej miłości, to w pierwszej nie znajdziemy skomplikowanych sytuacji damsko-męskich, a w drugiej z kolei scen batalistycznych będących ważkim elementem pierwszej. Istotny jest też czas powstania. W pierwszej, która powstała współcześnie, znajdziemy charakterystyczny rys dzisiejszej literatury skandynawskiej – moralizm społeczny, którego przemycanie we wszelkich gatunkach, z kryminałem włącznie, stało się chyba wyznacznikiem literatury regionu, natomiast w drugiej, która powstała jeszcze przed Rudym Ormem, absolutnie tego brak.

Powieść Bengtssona plasuje się pomiędzy wspomnianymi wyżej, lustrzano podobnymi dziełami. Podobnie jak saga Undset całkowicie jest pozbawiona morału, przesłania, czy podkreślania problemów społecznych, choć uważny czytelnik może zauważy, że niewiele warty jest świat i czasy, w których szczęśliwy i bogaty może być tylko ten, kto jest od innych silniejszy, okrutniejszy i bardziej bezwzględny, gdzie silni przyjaźnią się tylko z silnymi, a biedny i słaby nigdzie nie znajdzie pomocy ani ochrony. To jednak na pewno nie wynika z samej powieści, a raczej z odniesienia wrażeń z tej lektury do innych dzieł i do realiów innej rzeczywistości. Z kolei do Krzyżowców zbliża się Orm dynamicznym i plastycznym oddaniem bitew, wypraw, czyli tego, co tygrysy lubią najbardziej oraz płytkim potraktowaniem spraw uczuciowych i wewnętrznego życia postaci. Jak więc w oczach dzisiejszego czytelnika, w porównaniu do dwóch prawdziwych dzieł w tym samym gatunku, wypada Rudy Orm?

No cóż - wyraźnie słabiej, gdyż nie porwie mężczyzn, ani nie wzruszy kobiet. To jednak konkurencja z dziełami niezwykle udanymi, choć każde z nich jest wspaniałe na inny sposób. Zaletą powieści Fransa Gunnara Bengtssona jest jednak to, że broni się doskonale mimo upływu czasu i dzisiejszy odbiorca ma z niej chyba dokładnie taką samą radość, jak ten, który czytał pierwsze wydanie w 1941* roku. Swobodna rozrywka, bez głębszych refleksji, bez łez, bez patriotycznych czy religijnych frazesów. Wszystko doprawione specyficznym humorem dopasowanym do gatunku, epoki i bohaterów. Rzecz absolutnie do poczytania, i to do miłego poczytania. Zwłaszcza jako przerywnik między mądrymi lekturami , ambitnymi dziełami i odpoczynek od naszych, nieporównanie bardziej skomplikowanych, choć raczej nie gorszych, czasów. Aż dziw, że poza jakąś skandynawską produkcją, która w Polsce chyba nigdy nie zagościła, Rudy Orm nie doczekał się ekranizacji. Jako łatwiejszy scenograficznie, z racji innych realiów historycznych, niż Krzyżowcy, mógłby stać się wielkim hitem, gdyby zrealizowano go na Holywoodzką modłę, i to zarówno w wersji soft, jak i hard, zależnie od tego, czy okrucieństwa epoki ukazano by mniej, czy bardziej dosadnie.

Zdecydowanie polecam i zachęcam do poznania dziejów sympatycznego rudzielca i jego bliskich

Wasz Andrew

* Pierwsze wydanie było dwutomowe. Drugi tom miał premierę w 1945 roku.

sobota, 14 września 2013

O znaczeniu dnia dzisiejszego



To, jak spędzasz dzień dzisiejszy, ostatecznie określa zarówno twoją przeszłość, jak i przyszłość .


Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu

piątek, 13 września 2013

O altruizmie i paradoksach czasu



…ludzie zorientowani na przyszłość mają największe szanse na odniesienie sukcesu, natomiast prawdopodobieństwo, że pomogą osobie w potrzebie, jest w ich przypadku najmniejsze. Paradoksalnie, ludzie, którzy mają największe możliwości pomagania, są jednocześnie najmniej gotowi, by je wykorzystać. Przeciwieństwem są osoby nastawione na teraźniejszość, które mają mniejsze szanse na sukces, ale są bardziej gotowe pomagać innym.

Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu

czwartek, 12 września 2013

Sposób na



Humor z rana....

- Ktoś mi ukradł rower - skarży się pastorowi ksiądz.
- Wiem jak go możesz odzyskać. Jutro w czasie mszy wymień dziesięć przykazań, kiedy dojdziesz do „nie kradnij” jeden z parafian na pewno się zaczerwieni.
Kiedy w poniedziałek pastor spotkał się z księdzem, spytał:- Czy wyjaśniła się sprawa z rowerem?
- Tak, zrobiłem jak mi poradziłeś, a kiedy doszedłem do „nie cudzołóż”, przypomniałem sobie, gdzie go postawiłem...

środa, 11 września 2013

Względność wg Einsteina



Kiedy mężczyzna siedzi przez godzinę z ładną dziewczyną, wydaje mu się, że była to minuta. Ale niechby posiedział przez minutę na rozgrzanym piecu, a wyda mu się to dłuższe niż jakakolwiek godzina. I to jest właśnie względność.

Einstein

Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu

wtorek, 10 września 2013

Ludobójstwo à la Pologne

czyli polska szkoła biznesu




Media w większości epatują nas kolejnymi rocznicami powstań, czy wspomnieniami o Oświęcimiu, tymczasem tylko niektóre, i to sporadycznie, informują o tym, że Polacy sami sobie budują fabrykę śmierci. Nazywa się Polska. Wczoraj, po niedawnych aferach mięsnych (padliniarskich i antybiotykowych) TVN Uwaga zaczął nagłaśniać kolejną gigantyczną aferę, która w normalnym kraju mogłaby się skończyć upadkiem rządu i Prezydenta, gdyż obnaża niespotykaną nigdzie w świecie falę korupcji oraz śmiertelnego (dosłownie!) zagrożenia powszechnego, a u nas i tak zostanie zamieciona pod dywan, chyba, że zagraniczne media podchwycą temat i spowodują całkowite wstrzymanie importu mięsa i wędlin z naszego pięknego k*raju.


Okazuje się, iż największa firma w Polsce zajmująca się utylizacją odpadów zwierzęcych (padlina, chore zwierzęta, itp.) zamiast utylizować, przerabia je na mączkę kostną, która z kolei jest poszukiwaną, choć zakazaną paszą. Poszukiwaną, jako o wiele tańsza niż inne. Zakazaną, gdyż poza wprowadzaniem do obiegu wielu zabójczych substancji jest uważana za główny powód rozprzestrzenienia się choroby BSE, popularnie nazywanej chorobą szalonych krów. U ludzi może ona wywołać chorobę Creutzfeldta-Jacoba, która wpływając na ośrodkowy układ nerwowy człowieka zawsze doprowadza do śmierci. Jest więc prawdopodobnie jedyną poza wścieklizną chorobą, która dla człowieka jest w stu procentach śmiertelna! A mączkę kupuje się i sprzedaje w tonach, i to raczej wielu naraz. Oczywiście, tak jak afera solna i niedawna Rawsko-padliniarsko-mięsna raz chińsko-antybiotykowa, zostanie zamieciona pod dywan. A jeśli ktoś za granicą podchwyci temat i nagłośni w mediach, to się winą obarczy dziennikarzy-zdrajców. W końcu we własne gniazdo się nie sra. Przynajmniej w Polsce.

Okazuje się, że Putin i Czesi mają absolutną rację nie chcąc mięsa znad Wisły, a mnie zdumiewa głupota Polaków. Tych, którzy w tym siedzą, a siedzą wszyscy, od sprawców, po organy kontroli i wymiaru sprawiedliwości. Czy sądzą, że ochronią swoje dzieci przed zjedzeniem czegoś, co zawiera ich zabójczą produkcję?

Dla mnie to, jak powiedziałby Zimbardo, typowy objaw mentalności więziennej. Liczy się tylko zysk na krótką metę; dalsze konsekwencje pozostają poza horyzontem. Nie ma żadnej moralności – rano do kaplicy więziennej, wieczorem co kto chce.


Wystarczy minimalny wysiłek, a taki proceder można wykryć nawet w gotowych wyrobach, ale kto to ma zrobić, skoro służby przewidziane do takich działań też w tym siedzą? Rząd nic nie robi, bo wie, że to beczka prochu, która wysadzi wszystkich. Wszyscy są umoczeni; bezpośrednio lub pośrednio. Nie można przecież posadzić wszystkich, a już, parafrazując słowa ze skeczu Na wyrębie z prześwietnego kabaretu Dudek, najtrudniej samych siebie.
Z reguły nie reklamuję programów telewizyjnych, ale tym razem gorąco zapraszam i polecam - 10 września o 19:50 na antenie TVN Uwaga. Jednocześnie tym, którzy nie czytali, polecam Gomorrę i porównanie z Polską.


A ja tylko jestem ciekaw, kiedy się dowiemy, iż Polacy karmią swe zwierzęta, i siebie również, ludzkimi szczątkami, choćby odpadami szpitalnymi. Dotąd marnują się na nielegalnych wysypiskach, które są tańsze niż legalne, ale przecież można ten biznes uczynić jeszcze bardziej zyskownym i również je przerobić na mączkę kostną, zamiast jak dotąd tylko zaorywać w polach. Dobre, bo Polskie.

poniedziałek, 9 września 2013

Znane inaczej


Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki,
bo nie jest to ta sama rzeka, ani człowiek nie jest ten sam.

Heraklit”

Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu

niedziela, 8 września 2013

Co by tu jeszcze

Miało być co innego, ale ile razy spojrzę w TV albo włączę radio i widzę ciągłe próby reformowania i poprawiania tego, co działa, przy równoczesnym braku zainteresowania tym, co działać absolutnie nie chce, przypomina mi się przebój Młynarskiego "Co by tu jeszcze". Kiedyś już cytowałem jego słowa, kto chce może poczytać w poście Zadżumiony naród. Ponieważ, ze zrozumiałych względów, twórczość tego wybitnego artysty nie jest promowana w naszych mediach, więc dziś zapraszam do posłuchania z jakże odpowiednim obrazkiem w tle.

sobota, 7 września 2013

Przypowieść à la Zimbardo & Boyd



Wiejską drogą idzie człowiek z miasta. Przechodząc obok gospodarstwa, widzi chłopa, który w niezwykły sposób karmi świnki. Chłop stoi pod jabłonką i podnosi do góry ogromną świnię, tak by mogła zjeść tyle jabłek, na ile ma ochotę. Przenosi świnię od jednego jabłka do drugiego, aż do momentu, kiedy ta zaspokoi swój głód. Wtedy bierze na ręce kolejną świnię i zaczyna od nowa. Człowiek z miasta przygląda się przez jakiś czas temu sposobowi karmienia świń. Wreszcie nie może już wytrzymać i pyta chłopa:„Przepraszam, widzę, jak ciężko Panu podnosić, nosić i karmić po kolei wszystkie świnie jabłkami z tej jabłonki. Czy nie byłoby oszczędnością czasu, gdyby po prostu strząsnął Pan owoce z drzewa i pozwolił świniom zjeść to, co spadnie na ziemię?” Na to chłop spogląda na człowieka z miasta z namysłem i pyta: „Ale czy świniom zrobi to jakąś różnicę?

A ty? Z jakimi świnkami się obnosisz, zamiast je wypuścisz?

Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu

piątek, 6 września 2013

Plakaty społeczne

W tym roku Świnoujście powitało mnie na przeprawie Karsibór takim smrodem z toalet na promie, że wspomnienia z PKP z PRL-u bledną. I to pomimo tego, że drzwi do przedziału pasażerskiego były otwarte na przestrzał, a od wspomnianych wychodków trzymałem się jak najdalej. Nie pomagał nawet przeciąg wspomagany rześką bryzą. Dalej też nie było lepiej. Co dzień atakowały me oczy widoczne poniżej plakaty, których szczególne zagęszczenie znajdowało się przy deptaku. Ciekawe co z nich zrozumieli potencjalni odbiorcy, którzy w większości są tylko i wyłącznie niemieckojęzyczni? Zwłaszcza, że nawet w biały dzień na trawnikach pod ozdobnymi krzewami wzdłuż promenady leżeli jegomoście wypisz wymaluj jak z plakatu. Tym zdjęć nie robiłem - ochrona wizerunku :)


czwartek, 5 września 2013

Ekologia od podstaw

"Ekologiczne"uprawy" w rejonie wsi Chrzczonowice :)

(kliknij aby powiększyć)

Co innego słyszeć o wędlinkach z padliny, o drobiu karmionym całymi beczkami chińskich antybiotyków, o sadach ulepszanych tonami oprysków, a co innego samemu zobaczyć takie pole :(

środa, 4 września 2013

Pocztówka ze Świnoujścia

Przechadzając się nabrzeżem Kanału Piastowskiego zobaczyłem taką oto tablicę. Rozglądałem się ja, rozglądała rodzina... i nic! Konia z rzędem temu, kto onego cumownika zobaczy. Poza momentem cumowania oczywiście. Nie wspominam już, że w chwili zagrożenia i zapotrzebowania na oną apteczkę nie ma czasu na rozglądanie i pomijam fakt, że skoro w sezonie na ulicach słychać głównie niemiecki, to polskojęzyczna tablica chyba nie do końca spełnia swoją rolę.


wtorek, 3 września 2013

Dwa narody, dwa światy.

Jedno przejście graniczne (Świnoujście Garz). Dwa spojrzenia; na stronę niemiecką i polską:

Tak nas witają Niemcy na swojej stronie:





Tak my witamy ich na naszej:


poniedziałek, 2 września 2013

Memento

Foto: Tessier.*

Kim jesteś dziś, oni byli kiedyś,
Kim dzisiaj są, ty kiedyś będziesz


Santa Maria della Concezione w Rzymie; inskrypcja na posadzce


Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu

This file is licensed under the Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported license & the Creative Commons Attribution 2.5 Generic license.

niedziela, 1 września 2013

Paradoksy czasu



Pierwszy paradoks czasu wynika z naszego twierdzenia, że perspektywa postrzegania czasu w znaczący sposób wpływa na nasze decyzje, ale przeważnie nie zdajemy sobie sprawy z jej roli. Drugi paradoks czasu polega na tym, że niektóre z tych kategorii postrzegania czasu mają wiele dobrych stron, lecz kiedy jedna z nich jest nadmiernie faworyzowana, wówczas jej wady przesłaniają zalety.


Philip Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu