niedziela, 18 października 2009

W pogoni za szczęściem



Kilka dni temu, całkiem przypadkiem, oglądałem fragment programu Wojciecha Cejrowskiego o życiu Indian w Amazońskiej dżungli. Ja osobiście znajduję naszego obieżyświata wielce sympatycznym, choć zdaję sobie sprawę iż wielu tego poglądu zgoła nie podziela. Ważniejsze iż Pan Cejrowski jest niezwykle uważnym obserwatorem i warto oglądać jego programy choćby dla pięknie wypuentowanych specyficznych rysów życia różnych społeczności, nie tylko w fizycznym ale i psychicznym aspekcie ich bytów.
W trakcie wspomnianego filmu padło stwierdzenie, iż mieszkańcy dziewiczej (o ile taka jeszcze w ogóle istnieje) dżungli posiadają umiejętność w ogóle nieznaną Europejczykom (czytaj kulturze Zachodu); umiejętność przeżywania szczęścia, delektowania się nim, rozciągania czasu szczęśliwego by trwał jak najdłużej.
Czy my jesteśmy szczęśliwi? Pewnie wielu z Was odpowie, że tak. Jednak zastanówcie się nad tym dłużej i uczciwiej. Co znaczy dla Was „być szczęśliwym”?
Różne są definicje szczęścia (to temat rzeka dla pokoleń filozofów). Według jednych, tych mniej restrykcyjnych, szczęśliwym być łatwiej, według innych ekstremalnie trudno. Ja mam na myśli szczęście, którego nie da się zastąpić słowem „zadowolenie”, „spełnienie”, „orgazm” czy innym podobnym. Mam na myśli poczucie bycia szczęśliwym pozwalające przez czas jego trwania na to, byśmy niczego nie pożądali, niczego nie planowali, o nic się nie martwili i o niczym nie musieli pamiętać. Pozwalające na to byśmy równie dobrze mogli myśleć o czymkolwiek jak i nie myśleć o niczym.
Ilu z nas potrafi leżeć obok kochanej osoby (lub w samotności jeśli taka wola) dłużej niż pięć minut nie śpiąc, nie odpoczywając, nie rozmawiając i tylko smakując uczucie szczęście? Nie zacząć myśleć o planach na jutro, o kasie i pracy, o tych wszystkich rzeczach, które składają się na (bez)sens naszego życia? Ilu z nas potrafi nie robić nic i być szczęśliwym?
Nie wiem co jest głównym powodem naszej niemożności bycia naprawdę szczęśliwym. Może to zasługa naszej wiary? Niezależnie od tego, czy osobiście w Boga wierzymy, czy też nie, jesteśmy jednak wytworami kultury opartej na chrześcijaństwie i nawet najzagorzalsi komuniści są nią przesiąknięci. Od samych podstaw. Od mitu o Adamie i Ewie. Byli szczęśliwi w raju, gdzie się po prostu lenili. Za wiadome ekscesy zostali ukarani obowiązkiem pracy, rodzenia dzieci, wychowywania potomstwa i opieki nad starcami. Może dlatego, podświadomie, uważamy leniwe szczęście za coś nagannego, złego, grzesznego? Może dlatego, w przeciwieństwie choćby do wspomnianych wyżej Indian, większość z nas nie potrafi być szczęśliwym, przeżywać szczęścia nie robiąc nic.
Nadużywamy słowa  „szczęście” mówiąc, że znajdujemy szczęście w pracy. Przecież nie używając słowa zadowolenie, spełnienie, czy innego podobnego, oszukujemy sami siebie. Podobnie odczucia, jakie daje nam jakakolwiek działalność, łącznie z seksem, głoszeniem wiary czy tysiącem innym rzeczy, którymi stosownie do naszych preferencji wypełniamy sobie życie, mają odpowiednie słowa na ich określenie i nazywanie tak odmiennych, niejednokrotnie sprzecznych odczuć, uczuć i doznań tym samym słowem „szczęście” świadczy raczej o okłamywaniu siebie a nie o braku rozbudowanego słownictwa.
Księża wmawiają nam, że lenistwo to grzech. Ateiści mówią, że nic nie robienie jest aspołeczne, złe i samolubne. Jeśli tego mało to reklamy, które coraz częściej są pryzmatem, przez który patrzymy na świat, mówią nam, iż szczęście to posiadanie najnowszej komórki, kompa, gry lub samochodu.
Nawet jeśli zdarzy nam się chwila potencjalnego szczęścia, to od niej uciekamy. Nawet na wczasach szukamy „atrakcji” by broń boże nawet na chwilę nie przystanąć, nie pomyśleć, nie poczuć. Musimy do czegoś dążyć, o coś walczyć, czemuś się poświęcać, na coś pracować. Tylko ciekawe po co ten ciągły pośpiech, to ciągłe dążenie do czegoś, skoro i dla wierzących, i dla ateistów, koniec naszej egzystencji na tym łez padole jest jeden i ten sam. Mimo tego zapychania mózgu komercyjną i kościelną papką gdzieś tam, na dnie świadomości, czeka samodzielna refleksja. Może dlatego, niezależnie od statusu społecznego i materialnego, w czasie wolnym tak chętnie sięgamy po alkohol? Gdy się upodlimy do reszty, w pijanym widzie nie grozi nam żadne filozoficzne myślenie i żadne dylematy moralne, żadna tęsknota za szczęściem.
W przeciwieństwie do bohaterów Cejrowskiego boimy się polenić w świadomości tego, że wszystko jest zrobione, że niczego nie potrzebujemy. Sen to jedyny wyjątek. Inny bezruch to „lenistwo”, to grzech przeciw Bogu i biznesowi, głównym podstawom naszego społeczeństwa.
Sex jest w porządku ale już leżenie z ukochaną osobą bez ruchu, lenistwo we dwoje, smakowanie stanu szczęścia jest złe. Trzeba do czegoś dążyć, czegoś pragnąć, bo inaczej... No właśnie? Co? Nie damy zarobić gościowi, który nam wciska najnowszy telewizor? Bo wiara upadnie gdy nie pójdziemy manifestować jej w pielgrzymce? A może już czas powstrzymać się od tego niekończącego się szaleństwa? Nawet jeśli kupimy to najnowsze Renault i tak świata nie zadziwimy. Szczęśliwsi też nie będziemy, bo sąsiad właśnie kupi BMW a kuzyn Maybacha. Może trzeba sobie odpuścić i tylko pozwolić szczęściu do nas przyjść zamiast ciągle gonić za tym, co nam inni wciskają nam dla swej korzyści pod nazwą szczęścia i uciekać przed tym, czym straszą nas księża, etycy i inni filozofowie.
Kiedyś czytałem o wyspie, która dawała akurat tyle ile zjadali jej mieszkańcy. Nie znali więc praktycznie pracy. Było ciepło i było co jeść. Kiedy przybyli tam misjonarze i próbowali nauczać o Raju, tubylcy mówili, iż raj jest właśnie na ziemi. Misjonarze kazali więc żołnierzom wyciąć wszystkie palmy, bo nadmiar obfitości i szczęście odwracały dusze pogan od Boga.
My mamy teraz dwie wiary: starą i nową, Boga i mamonę. Obie nie są zadowolone, gdy człowiek jest szczęśliwy. Tak naprawdę wielu z nas mogłoby być naprawdę szczęśliwymi. Po co zaharowywać się na nowy samochód jeśli stary działa? Po co kupować nową komórkę jeśli starej niczego nie brakuje? (Jak się to ma do ekologii to temat na osobne rozważania.) Biznes jednak (musisz mieć tą torebkę) i wiara (musisz dążyć do Boga i choć życie jest nic nie warte, to nie możesz go marnować na lenistwo) wciąż nas poganiają byśmy nie mieli czasu na to, by być szczęśliwymi, by być smakoszami szczęścia, by się w nim lubować. Dopiero przyczyny obiektywne, najczęściej starość lub choroba a na koniec śmierć, zmuszają nas do zatrzymania i większość z nas zauważa, że nie zdążyli tego, tamtego i owego. Kupić samochodu, spłacić kredytu. Nieliczni tylko zauważają, iż nie zdążyli komuś powiedzieć, iż kochają, pokazać, iż są szczęśliwi. Całkiem niewielu zaś ma odwagę przyznać przed sobą, iż nie zdążyli zaznać szczęścia, bo wciąż za czymś gonili.
Kiedy jest źle, to trzeba walczyć, harować, ale kiedy już jest dobrze, wtedy może spocząć? Ja chyba właśnie dojrzałem i idę podelektować się szczęściem, więc wybaczcie iż tego tekstu nie doszlifuję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)