środa, 4 kwietnia 2012

Toliny



Conn Iggulden, dotychczas postrzegany jako autor powieści historycznych, tym razem zaoferował nam coś z całkiem innej branży. Zaskoczył nas Tolinami. To pierwsza, od wielu, wielu lat, książka dla dzieci, jaka trafiła w moje ręce. Budząca zaufanie solidność i godna pochwały estetyka wydania nie jest zapewne bez znaczenia, gdy rzecz jest adresowana do małego czytelnika. Szata graficzna momentami przeważa nawet nad treścią, co może też nie jest złym pomysłem; kolorowe i bardzo oryginalne ilustracje mogą być wielkim atutem dla dzieci.

Od dawna nie jestem dzieckiem, przynajmniej nie wyglądam, ale pamiętam, iż w młodych latach najbardziej lubiłem bajki bez ilustracji. Gdy czytali mi rodzice i tak ich nie widziałem. Wolałem leżeć z zamkniętymi oczami i wyobrażać sobie rycerzy, smoki oraz piękne królewny. Może w odwrotnej kolejności. Kiedy już sam czytałem, też wolałem treść niż obrazki, z tych samych powodów. Pewnie nie wszystkie dzieci są takie, ale mniemam, iż wiele właśnie takich jest. Z drugiej jednak strony rozumiem ludzi i dzieci, którzy wolą ilustracje i muszę stwierdzić, iż bardzo wielkim plusem Tolinów jest niezwykle rzadko spotykane współgranie ilustracji z treścią, zadowalająca nawet takiego starego, wymagającego czytelnika jak ja. Grafika nie tylko nie kłóci się z wyobraźnią uruchamianą tekstem, ale wręcz ją dopinguje. W dodatku tekst i ilustracje połączone są specyficznym, niepowtarzalnym, wielopoziomowym poczuciem humoru.

Toliny to takie małe stworzonka, jakby ludziki ze skrzydełkami. Żyją w naszym ludzkim świecie z początku XX wieku. Wraz z Tolinami są też małe duszki, jeszcze mniejsze od nich, też ze skrzydełkami. Przez wieki ludzie, poza małymi dziećmi, których i tak nikt nie słucha, nie mogli zobaczyć Tolinów, a z kolei prawo Tolinów zabraniało im kontaktów z ludźmi. I tak żyli sobie jedni i drudzy. Toliny unikały ludzi, a ludzie o nich nie wiedzieli. O duszkach nie mówię, gdyż ich ludzie w ogóle zobaczyć nie mogli, więc jakby nie do końca istniały. Wszystko się zmieniło, gdy przypadkiem jeden z Tolinów dostał się do ludzkiej tuby ze sztucznymi ogniami i został wraz z nimi wystrzelony w powietrze. Ludzie go nie zobaczyli, ale zauważyli, iż te fajerwerki były wyjątkowo udane. Poszukując składnika polepszającego ich pirotechniczne zabawki, w końcu dowiedzieli się jak można zobaczyć Toliny, no i się zaczęło.

Główną postacią bajki jest Iskrzak. To młody, bystry Tolin o zacięciu badawczym. Taki młody wynalazca-racjonalizator i szalony uczony w jednym. Będzie musiał się zmierzyć z problemami, jakie staną przed społecznością Tolinów z powodu ludzi i nie tylko. Co i jak nie będę zdradzał, gdyż lektura tej książki jest świetną rozrywką, oryginalną i pełną świetnych pomysłów, choć dla mnie troszkę za krótką.

No właśnie. Dochodzę do sedna. Fizyczność książki, podobnie jak i pełny tytuł*, świadczą, iż ta perełka jest adresowana do dzieci. I tutaj mam ambiwalentne odczucia. Toliny są jedną wielką alegorią z licznymi odniesieniami do nauki, polityki i wielu innych trudnych tematów. Nie bardzo sobie wyobrażam, by dziecko było w stanie samo wyłapać wszystkie smaczki z tej lektury. Wszystkie żarciki i wszystkie odniesienia. Ba – nawet nie sądzę, by przeciętny rodzic z marszu mógł odpowiedzieć dziecku na wszystkie pytania**, które są wprost, i nie tylko, zawarte w Tolinach.

Myślę, że tę książkę po raz pierwszy dzieciom powinni przeczytać rodzice. Będą się cieszyć z tej lektury równie jak dzieci, a może i bardziej, choć na innym poziomie odbioru. Poza tym, co szczególnie cenne, będą mogli zainteresować dziecko pytaniami w niej zawartymi i spróbować odkryć trochę praw fizyki, realiów polityki i poprawności politycznej. Wymaga to niestety zastanowienia nad odpowiedziami. Choćby problem Tolinów wykorzystujących duszki nie jako niewolników nawet, ale jako chustki do nosa.

Reasumując mogę stwierdzić, iż Toliny to świetna rozrywka dla dorosłych, o ile będą ją czytać sami. Jeśli zamierzają ją przeczytać dziecku, a ich pociecha okaże się dociekliwym pytalskim, to będą mieli za swoje. Czeka ich kawał ciężkiej pracy, ale czyż nie o to chodzi? Ucząc bawić, bawiąc uczyć. W tej konwencji Conn Iggulden spisał się po mistrzowsku, o czym gorąco Was zapewniam. A jak się spodoba dzieciom, gdy je pozostawimy z tą lekturą sam na sam? O to się ich sami zapytajcie


Wasz Andrew



* Toliny. Wystrzałowe opowieści dla dzieci.
** Choćby: Dlaczego niebo jest niebieskie?

2 komentarze:

  1. Zupelnie mnie zaskoczyles ta recenzja, nie spodziewalam sie ujrzec tutaj ksiazke dla dzieci. Choc z recenzji wynika, ze dorosli tez znajda w niej cos dla siebie... Sama dzieci sie jeszcze nie dorobilam ale chetnie sprezentuje ja moim "dzieciatym" znajomym, liczac ze pozwola mi ja przeczytac ;-) serdecznie pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie bym przeczytał coś jeszcze dla dzieci ;) Pamiętam choćby Baśnie i legendy ziemi lubuskiej. Ciekaw jestem, czy i dziś by mnie urzekły tak, jak kiedyś. Kiedyś będę musiał znaleźć czas na taki eksperyment :)

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)