czwartek, 16 sierpnia 2012

Sprzedawca broni



Hugh Laurie (znany szerzej jako dr House)

Sprzedawca broni
(oryg. The Gun Seller)
tłumaczenie: Jacek Konieczny
W.A.B. 2009


Sięgając po anglosaską książkę reklamowaną jako bestseller, zwłaszcza z kręgu sensacji, kryminału i thrillera, zawsze mam obawy, że trafię na gniota, który sukces sprzedażowy zawdzięcza nie wysokiemu poziomowi, a infantylności, przez co bez trudu trafia do szerokich mas, czyli inaczej mówiąc plebsu. Zabrałem się więc do lektury Sprzedawcy broni trochę jak pies do jeża.

Główną postacią powieści jest Thomas Lang, były żołnierz i twardziel jakich mało, obecnie robiący jako bodyguard na prywatne zlecenia osób, które potrafią docenić jego specyficzne umiejętności i oczywiście odpowiednio zapłacić. Otrzymuje propozycję, którą jest tym razem zabójstwo. Choć odmawia, zostaje wplątany w aferę pełną szpiegów, biznesowych mafiozów, terrorystów i innych atrybutów dzisiejszych klimatów a la James Bond. Dzieje się dużo i szybko, zgodnie z filmowym i powieściowym kanonem 007.

Trzeba przyznać, że Hug Laurie ma niezłe pióro, podobnie jak jest niezłym aktorem. O ile nie obcuje się z nim zbyt długo. Dr House był świetny, przez kilka pierwszych odcinków; dopóki nie zauważyłem, iż każdy następny jest podobny, a co gorsze, aktor prezentuje wciąż te same miny i ruchy, jakby jego mimika i dynamika jego ciała ograniczała się do bardzo ograniczonego katalogu, z którego tylko i wyłącznie korzysta. Gdyby zrobiono jedynie kilka odsłon filmowego Doktora, pewnie miałbym o nim lepsze zdanie, a tak przestałem go już dawno w ogóle oglądać. Podobnie jest niestety z jego pisarstwem.

Pierwszy rozdział zadziwia zabawą słowem i skojarzeniami. Każdy akapit, każde zdanie niemalże, zawiera jakąś porcję humoru, w dodatku humoru bardzo różnorodnego. Choć autor jest w tym naprawdę niezły i łatwo przytoczyć mnóstwo prawdziwych perełek literackiego dowcipu, co w dodatku uatrakcyjnia osobę głównego bohatera, gdyż jest on zarazem narratorem, już po kilku rozdziałach zaczyna to być męczące, potem zaś wręcz denerwujące i nudne. Humor na siłę, w każdej wypowiedzi, w każdej myśli, a jakby się dało, to w każdym słowie. Na szczęście wkrótce akcja rusza z kopyta i szybko wciąga czytelnika. Przy okazji, gdyż jak się coś dzieje, to trzeba to opisać, nie ma miejsca na tyle tych do przesytu humorystycznych ozdobników, co poprawia styl. Fabuła nie jest specjalnie skomplikowana, powiedziałbym nawet, iż nieco schematyczna, ale nie byłoby się specjalnie do czego przyczepić, gdyby nie dążenie do happy endu na siłę. Wobec dynamiki i rozmiaru zagrożeń, jakich nie poskąpił pisarz swojemu herosowi, szczęśliwe zakończenie odbiera powieści wiele z realizmu. Z drugiej strony rzecz biorąc, autor przyłożył się do zapewnienia klimatu autentyczności, czyli realiów broni i uzbrojenia, choć kilku wpadek nie uniknął. Poważnym zgrzytem jest też ogromny błąd w głównej tezie powieści, czyli ogromnej sile biznesu polegającego na produkcji broni i uzbrojenia oraz na handlu nimi, które wprost sterują światem. Nie wiem nawet, czy to błąd, czy świadome przekłamanie, ale to po prostu totalna bzdura. Na ogólnoświatowej liście firm o największych obrotach, z których wiele przewyższa PKB całych państw, wspomniana branża prawie nie występuje. Tak właśnie rodzą się miejskie legendy i pseudowiedza.

Gdyby Laurie zamiast powieści stworzył krótszą formę literacką, w której z racji jej ograniczeń nastawiłby się albo na humor, albo na akcję, być może powstałoby coś rewelacyjnego. A tak mamy twór na kształt barszczu, w którym starano się upchnąć zbyt wiele i zbyt różnorodnych grzybów. Mam wrażenie, jakby powstanie tej powieści zostało poprzedzone lekturą poradnika jak napisać bestseller. Mamy i przemoc, i miłość, i ciemne interesy, i walkę dobra ze złem, rycerza w srebrnej zbroi i twardziela w jednej osobie. Nie powiem, że nie da się tego przeczytać, wręcz przeciwnie. Można przeczytać z przyjemnością, a momentami nawet wielką przyjemnością. Można nawet sobie wypisać ze Sprzedawcy broni wiele uroczych cytatów, głębokich złotych myśli i innych perełek, ale na pewno nie warto tego czytać dwa razy. Kto chce, niech sobie tą powieść pożyczy, raczej się nie zawiedzie, ale do kupowania nie zachęcam. Świetna - w sam raz na jeden raz


Wasz Andrew

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)