poniedziałek, 1 lipca 2013

Dzieciobójczyni pedagogiem i katechetką




Niedawna relacja Mariusza Szczygła zamieszczona w Dużym Formacie, a opisująca historię dzieciobójczyni, która pracuje w charakterze nauczycielki przedmiotów ścisłych i katechetki oraz jest ekspertką Ministerstwa Edukacji Narodowej i egzaminatorką Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej, wywołała w mediach burzę. Internauci błyskawicznie ustalili personalia „bohaterki” reportażu i opublikowali je na forach. Administratorzy zaczęli je kasować, ale z opóźnieniem i rozpętała się zadyma. Sprawą, bo jakżeby inaczej, nagle zainteresowali się wszyscy politycy. Równocześnie rozpoczęła się nagonka na zabójczynię; odezwały się nawet głosy nawołujące do linczu kobiety, która zakatowała paskiem kilkuletniego chłopca, za dobre sprawowanie w zakładzie karnym odsiedziała tylko dziesięć z piętnastu lat pozbawienia wolności, na które ją skazano, a po zatarciu skazania podjęła karierę zawodową nauczyciela, pedagoga i katechety.

Po pierwszej żywiołowej reakcji ustaliły się określone stanowiska.

Mariusz Szczygieł oświadczył, że absolutnie nie było celem jego publikacji zaszkodzenie osobie, o której pisał. Albo znany dziennikarz kompletnie nie zna mentalności społeczeństwa kraju, w którym żyje, i nie ma zdolności przewidywania konsekwencji swej działalności nawet na poziomie absolutnie podstawowym, co w zdecydowanie złym świetle stawia jego inteligencję i kompetencje zawodowe, albo, czemu gorąco zaprzecza, chciał mieć dobry temat, czyli zarobić kasiorę i zapracować na swoje własne pięć minut w mediach, nie oglądając się na skutki. Nie chce mi się tego roztrząsać. Sam nie wiem, która wersja gorzej o nim świadczy. Mnie zainteresowało co innego.

Karniści i inni prawnicy zgodnie podkreślają, iż trzeba coś z tym zrobić, ale wszystko jest zgodnie z prawem. Kara zatarta jakby nigdy nie miała miejsca, więc pracodawcy nie złamali przepisów zatrudniając dzieciobójczynię. Ba – nie mieli prawa jej nie zatrudnić. Wszyscy podkreślają jednak, że trzeba coś zrobić, by takie osoby jak bohaterka przedmiotowej historii nie mogła już więcej pracować z dziećmi. To ostatnie ochoczo podchwycili politycy, którzy zawsze chcą się wykazać, zwłaszcza gdy nie trzeba tykać rzeczywistych problemów.

Gdy tak tego wszystkiego słucham, znów mam wrażenie, iż odstajemy od normalnej reszty świata.

Po pierwsze nie jest prawdą, iż tak wygląda sprawa, jak to prezentują nam media. W sytuacji potężnego bezrobocia szkoły i MEN mają na pewno na każde miejsce wielu chętnych i wcale nie trzeba było starającej się o robotę dzieciobójczyni odmawiać z powodu błędów przeszłości. Wystarczyło zatrudnić kogo innego. W szkolnictwie, odmiennie niż w urzędach, nawet w teorii nie ma czegoś takiego jak konkursy i jawne (przynajmniej w założeniu) nabory na wolne etaty. Zatrudnia się kogo chce, w pierwszym rzędzie znajomych i z polecenia. Nikogo się nie informuje, dlaczego jego kandydaturę odrzucono, a inną przyjęto. Między więc jawne kłamstwa można włożyć tłumaczenia MEN i kierownictwa szkoły, iż nie można jej było odmówić. Jeszcze gorzej jest z pracą katechetki. Kierowanie do nauczania religii jest zastrzeżone biskupowi diecezjalnemu, a po cofnięciu przez niego skierowania dla danej osoby następuje jej automatyczne zwolnienie z funkcji katechety*. Spośród na pewno wielu kandydatek i kandydatów Kościół wybrał osobę, w której teczce widniało jak wół – dzieciobójczyni. Może dostała rozgrzeszenie? Oczywiście nikt się nawet nie zająknął o tym aspekcie sprawy, bo to temat tabu. Wszystkie media zatrzymują się tylko i wyłącznie na temacie: nauczyciele i ich zatrudnianie przez państwo oraz administrację. O Kościele i katechetach cisza. A ja się tylko zastanawiam, jak można wierzyć, iż ktokolwiek w Kościele chce naprawdę zwalczyć pedofilstwo i inne patologie, co dotyczy przecież osób z reguły niekaranych, skoro przyjmuje pod swe skrzydła ewidentnych morderców z prawomocnymi wyrokami. I to nie takich zwykłych, bo zabójstwo może się zdarzyć każdemu, choćby w samoobronie, ale zabójców najbardziej patologicznych. Osoba o której mowa nie pochodziła bowiem z marginesu, nie zakatowała dzieciaka znieczulona swym niskim poziomem umysłowym i alkoholem lub narkotykami, ale uczyniła to na zimno, z pełną premedytacja, jako element konsekwentnie stosowanych metod wychowawczych, czyli lania pasem. Inna sprawa, że dyscyplina (w znaczeniu bicza lub rózgi, a nie wierności regułom) w katolickim szkolnictwie i metodologii pedagogicznej ma długą i udokumentowaną tradycję. Oczywiście, gdyby taki temat w ogóle w mediach się pojawił, co raczej nam nie grozi, Kościół by przekonywał, iż nie wiedział. Raz, że kto choć trochę zna funkcjonowanie tej instytucji, nigdy w to nie uwierzy, a dwa, iż jeśli byłoby to prawdą, to jak ma Kościół zrobić porządek z czymkolwiek w swych szeregach, skoro nie ma pojęcia, co się w nich dzieje. Polska jawi się Kościołowi, tak można domniemywać w świetle jego działań, jako prywatny folwark. Niestety pan tego folwarku nie robi nic, by było w nim dobrze.

Teraz przejdę do najważniejszego, do tego, co się wiąże z tą sprawą i jednocześnie najbardziej pokazuje, jak patologiczna jest nasza rzeczywistość społeczna i jak odstajemy od demokratycznej normalności. Jak już wspominałem wielokrotnie, w Polsce panuje mentalność więzienna, będąca dominującą w naszym społeczeństwie. W dodatku jest ona stale wzmacniana, z każdym kolejnym pokoleniem wchodzącym w szpony systemu edukacji i „wychowania”. Jednym z kluczowych następstw takiej mentalności jest zaburzenie perspektyw czasowych i postrzegania sytuacji oraz systemu. Teraźniejszość rozdyma się do niespotykanych rozmiarów zawłaszczając przeszłość, a przede wszystkim przyszłość, co sprawia, iż nie podejmujemy działań mających dać poprawę rzeczywistości w przyszłości ani nie wyciągamy nauk z przeszłości oraz nie wierzymy w możliwość wpłynięcia na władzę, którą jednocześnie oceniamy jako wrogą i dominującą. Przyjrzyjmy się temu na naszym przypadku katechetki sadystki.

Z jednej strony absolutna większość deklaruje, że żyje w demokracji, że ma wpływ na rzeczywistość, a z drugiej strony twierdzi, że władza jest zła i niemoralna. Jednocześnie chce, by władza w formie szczegółowych nakazów i zakazów wyręczyła nas z obowiązku podejmowania wszelkich decyzji. Z jednej strony narzekamy na władze, a z drugiej oczekujemy ustaw, przepisów i procedur, które pozwolą nam działać bezmyślnie, jak niewolnicy, które zwolnią nas z myślenia i brania odpowiedzialności za następstwa naszych czynów. Przecież nikt nie kazał dzieciobójczyni zatrudniać. Po co wmawiać ludziom takie głupoty, że nie można jej było odmówić, skoro codziennie odmawia się tysiącom ludzi szukającym pracy, również w szkolnictwie. Odmawia się ludziom o kryształowej przeszłości, o wybitnej inteligencji i kompetencjach, a jej nie można było odmówić? Ale nie. Nikt o tym nie myśli. Rząd już wydaje oświadczenia, iż stworzy nowe przepisy, by takie sytuacje się nie powtórzyły. Nikt nie zauważa, iż to jeszcze bardziej nas zniewoli. Moralnie i umysłowo. W dodatku nic to nie da, gdyż nie da się przewidzieć wszystkich sytuacji, jakie niesie życie, i na wszelkie okoliczności zabezpieczyć się procedurami i przepisami. A o tym właśnie marzymy, co jest przecież zaprzeczeniem wolności.

Porzućmy na chwilę naszą dzieciobójczynię i zajmijmy się innym przypadkiem.

W 2010 roku w Szwecji zdarzyło się coś, co tam jest zdumiewające, a u nas wręcz normalne. Dwóch wesołych gości jadących samochodem Audi w sposób oględnie rzecz biorąc niezgodny z przepisami, nie miało ochoty zatrzymać się na wezwanie policji. Sytuacja u nas normalna, a tam równie wyjątkowa jak napad na bank. Szwedzka drogówka natychmiast dokonała siłowego zatrzymania, którego przebieg widać na poniższych fotkach, za które zresztą ich autor dostał jakąś szwedzką nagrodę za fotografię dokumentalną.






Nie sądzę, by w Szwecji procedury zatrzymywania pojazdów w ruchu przewidywały taranowanie. Jednak to pokazuje myślenie o przyszłości, które jest jednym z wyznaczników prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego. Szwedzcy policjanci doszli do wniosku, że staranowanie uciekających zagrozi co najwyżej życiu i zdrowi tych ostatnich, a to na pewno lepszy wybór, niż długi pościg, który będzie zagrożeniem dla niewinnych, niezwiązanych ze sprawą uczestników ruchu, być może nawet rodzin z małymi dziećmi. Za tą decyzję policjanci zostali uhonorowani nagrodami i wyróżnieniami. U nas oglądano by się na procedury i przepisy. Co chwilę w naszych mediach słychać o ofiarach drogowych kanalii uciekających przed policją. Ofiarach, które zawdzięczamy między innymi temu, że policjanci gonią, ale boją się zatrzymać, albo wręcz tylko robią fotkę, którą z mandatem wysyłają pocztą nie reagując w ogóle na sytuację w momencie jej zaistnienia. Czasami gonią, ale niejednokrotnie trwający dziesiątki kilometrów pościg rodzi dla wszystkich zagrożenie nie tylko ze strony uciekających, ale i goniących, lecz zakończyć go można tylko w sposób określony przez przepisy i procedury. Nawet jeśli nie przewidziały one jakiejś sytuacji, należy się ich trzymać. Nie chciałbym być w skórze polskiego policjanta, który by postąpił tak, jak jego szwedzcy koledzy. Nie kierujemy się poczuciem dobra i zła, oceną sytuacji, czy moralnością. Nawet dysponenci pogotowia ratunkowego i lekarze coraz częściej nie kierują się przysięgą Hipokratesa, ale przepisami, które tworzą ludzie niejednokrotnie kompletnie niekompetentni i oderwani od rzeczywistości. Zamiast sumień i mózgów, jak więźniowie, mamy system i procedury. I wciąż domagamy się nowych.

Oczywiście to była sytuacja wyjątkowa, ale wspomnę teraz o zwykłej. Jakiś czas temu grupka rodaków wybrała się do Szwecji busem. Kiedy sobie jechali w błogim zadowoleniu zbudowanym na wizji udanych biznesów, nagle usłyszeli za sobą syrenę radiowozu. Zatrzymali się do kontroli, pewni swej niewinności, gdyż już wcześniej zostali uprzedzeni, iż przekraczanie prędkości to samobójstwo, a i innych przepisów drogowych lepiej w Szwecji również nie łamać, więc jechali spokojnie, jak nigdy w Ojczyźnie. Policjant zarzucił im, iż wyrzucili przez okno śmieci z popielniczki. Oni powiedzieli, że niemożliwe. Na to, i tu wyobraźcie sobie ich miny, gliniarz im powiedział, że ma świadka, który to widział w miejscowości 80km wcześniej, gdzie się na chwilę zatrzymali, i albo zapłacą karę, albo on zatrzyma samochód i dokumenty do czasu uiszczenia grzywny. Ledwo, w ramach zrzuty, kompletnie drenując portfele, zdołali uzbierać należną sumę. A u nas? Kara za zaśmiecanie? Śmiech. W Niemczech jest „policja śmieciowa” która grzebie w śmieciach, by ustalić do kogo należą, a kary są horrendalne. A u nas? Śmiech. Granica przyzwolenia na zło przesuwa się u nas nieustannie w kierunku czynów coraz cięższych gatunkowo. Co wczoraj było karane, dziś już nie jest. Co jest karane dziś, jutro nie będzie. Najgorsze jest jednak to, że nie ma już możliwości kierowania się własną oceną; postępowania tak, jak należy. Gdyby nawet znalazł się ktoś, kto chciałby się czepiać takich drobiazgów jak rzucenie peta na ziemię, zrobiono by z niego wariata. Choćby po to po, by swym przykładem nie pokazywał, że jednak można coś robić i przez to nie stawiał innych w złym świetle.

Z jednej strony narzekamy na zniewolenie przez państwo, typowa reakcja więźnia, a z drugiej się tego domagamy. Wszędzie zakazy, nakazy. Zakaz wejścia do lasu, oczywiście pod karą grzywny, bo sam zakaz to za mało. Zakaz tego i zakaz tamtego. Zakaz wysyłania karetki tam, zakaz przyjęcia jednego pacjenta więcej. Wszędzie zakazy i nakazy, wszędzie procedury. A nam wciąż mało. Nawet wtedy, gdy nie ma przepisu, jak w przypadku naszej dzieciobójczyni, gdy możemy czynić dobrze nie naruszając przepisów, gdyż ich nie ma, i po prostu jej nie zatrudnić, wynajdujemy ewidentne kłamstwa, by się usprawiedliwić i żądamy tworzenia procedur, które pozwolą nam uniknąć podejmowania decyzji w podobnych sytuacjach w przyszłości.

Kiedyś pisałem recenzję z powieści pióra Stuarta MacBride Zimny pokój (oryg. Dark Blood). Pięknie w niej jest pokazane, iż w wielu krajach nadzór nad sprawcami przestępstw, które uznawane są za szczególnie społecznie niebezpieczne, nigdy nie ustaje. Oczywiście państwo nie jest w stanie zapewnić realizacji tak kosztownego, tak długotrwałego przedsięwzięcia, więc zajmują się tym wolontariusze, którzy w krańcowych przypadkach mogą takiego delikwenta nadzorować przez całą dobę. Sęk w tym, że u nas łatwo o zryw, typu lincz, Wielka Orkiestra czy inna akcja, ale brak tradycji długofalowego działania. Jest to spójne z psychika więźnia, który wszystko ocenia przez pryzmat dnia dzisiejszego, a nie przyszłości. Nawet te akcje, które trwają wiele lat, same w sobie są jednorazowe i nieobywatelskie – dajemy pieniądze Owsiakowi, by przez resztę roku zajmować się już tylko sobą i naszym dzisiaj. O tym, jak je spożytkowano, dowiadujemy się, o ile w ogóle, z jego oświadczeń publikowanych przy okazji zbiórki w następnym roku. Chętnie oddajemy innym prawo do działania i decydowania.

Wracając do tematu, zatarcie kary nie może być interpretowane jako zapomnienie o fakcie, jakby nie miał miejsca. Gdy się słucha niektórych teoretyków, aż śmiech bierze. Gdyby przyjąć ich logikę, w książkach historycznych nie wolno pisać, iż ten a ten zabił tego a tego, kiedy z mocy prawa nastąpi zatarcie kary. Bzdura! Zatarcie kary to fikcja prawna skuteczna w ściśle określony sposób, ale nie wymazanie faktów! Skoro nawet elity zaczynają myśleć tylko w kategoriach przepisów i procedur, w dodatku nie znając ich zbyt dobrze, i zapominają o takich narzędziach jak własne przekonanie, moralność i zdrowy rozsądek, to czego oczekiwać od reszty społeczeństwa. Wszak nawet papież Jan Paweł II zauważał, iż motłoch sam nie potrafi się rządzić i przestrzegał przed zmianą polskiej demokracji w ochlokrację, co niestety dzieje się na naszych oczach. A sprawa dzieciobójczyni, nauczycielki i katechetki w jednym, kolejnym tego objawem.

Ktoś nie wykazał się zdrowym rozsądkiem, odwagą i prawością, nie okazał się po prostu porządnym człowiekiem, a pozostali, zamiast to wprost powiedzieć, usiłują go usprawiedliwiać i tworzyć nowe elementy procedur, które będą dupochronami dla kolejnych pokoleń urzędników znajomków bez kompetencji i bez moralności.

Za Kopernika można sobie było kupić godność kościelną, za cara można było sobie kupić etat w urzędzie. Gdy patrzę na to, jak się teraz obsadza stanowiska, mam wrażenie, iż tamte rozwiązania w porównaniu do naszych nie były takie złe. Przynajmniej wszystko było jasne


Wasz Andrew


* Wg oficjalnych informacji na stronie Kurii Diecezjalnej w Zielonej Górze

13 komentarzy:

  1. Na samym początku chcę się przywitać- czytam twój/pański blog od kilku miesięcy z rosnącą częstotliwością. Pod wpływem bloga kupiłam "Efekt Lucyfera" i "Wyrok" oraz kończę czytać "Zabić drozda" :-).
    Jeśli chodzi o felieton Mariusza Szczygła - czytałam go w całości, czytałam skrawki dyskusji, nie oglądałam żenujących wypowiedzi polityków, bo po co? Niestety, mam wrażenie, że Szczygieł chciał włożyć kij w mrowisko i udało mu się.
    O instytucji zatarcia nie słyszałam wcześniej i jakkolwiek jestem za dawaniem drugiej szansy, ale nie bezwarunkowo i nie bez śladu. Być może dobrze byłoby ją stosować jedynie w przypadku wykroczeń, a nie przestępstw, zwłaszcza przeciwko zdrowiu i życiu. Nie wiem.
    W historii nauczycielki/katechetki zastanawia mnie inny aspekt tego, co nazywasz mentalnością więzienną – zupełny brak reakcji na skostniałe, nieelastyczne i okrutne metody utrzymywania dyscypliny w szkole. Z jednej strony trudno mi uwierzyć, że nikt z uczniów się nie skarżył, że nikomu z nauczycieli nie wydały się one zbyt radykalne. Z drugiej strony myślę, że nadal pokutuje w nas zbyt daleko posunięty szacunek wobec przełożonych, nauczycieli i wiara, że pruska surowość jest właściwą drogą wychowawczą. Przecież sami dostawaliśmy w tyłek i staliśmy po kątach, a wyrośliśmy na porządnych ludzi.
    A na marginesie czytanego właśnie „Zabić drozda” naszła mnie myśl, jak bardzo przekonanie o nieomylności swojej religii może dać niczym nieuzasadnione przekonanie o własnej wyższości, a odebrać rozum i wszelkie hamulce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że namówiłem Cię na te lektury. To chyba najlepszy komplement dla tego bloga w jego dotychczasowej historii :)
      Oczywiście masz rację. Tych różnych aspektów naszej mentalności więziennej jest wiele, a Twoje uwagi są trafione. Dodam tylko, że nie tylko religia może być takim opium dla umysłów. Każda wiara, z definicji, wyłącza racjonalizm. Nawet wiara w to, że Boga nie ma ;)

      Usuń
    2. Uff, jednak nie wcięło mojego komentarza :-)

      Wracając do mentalności, moim zdaniem Polacy (niefajnie tak uogólniać mimo wszystko) stoją okrakiem między przeszłością, a przyszłością i na teraźniejszość brakuje im energii, zaangażowania i czasu na refleksję. Stąd tumiwisizm i 'jakoś to będzie'.

      Tak, nie chodzi o religię stricte (dlatego polemizowałabym z częścią diagnozy naszego społeczeństwa, którą umieściłeś w Zimbardo part II - to o rozleniwiającym wpływie dekalogu - sami go sobie rozpuściliśmy - ale to nie miejsce tutaj), chodzi o ideologie. Przy czym ideologie ułatwiają życie, a człowiekowi, który wszystko kwestionuje, rozważa i ma wątpliwości jest po prostu trudniej.Pewnie z tego powodu są tak kuszące.

      Usuń
    3. Oczywiście. Ideologie, stereotypy i inne podobne twory to, żeby przyrównać do szkolnych polskich realiów, ściągi, bryki, gotowce. Pozwalają iść na skróty, zaoszczędzić na wysiłku umysłowym. A że jesteśmy w szkołach wyjątkowo, jak na kraj podobno cywilizowany, intensywnie do ściągania przyzwyczajani, więc nie dziwne, że i w życiu szukamy podobnych rozwiązań. Nie zauważamy już nawet, że często bryk jest na inny temat i nie bardzo idzie go zastosować, ale stosujemy.

      Co do tego stania okrakiem,to mam wrażenie, iż jest odwrotnie. Nasza rzeczywistość jest rozdęta tak bardzo, iż zawłaszcza miejsce przeznaczone w świadomości społecznej i poszczególnych umysłach na przeszłość i przyszłość. To też objaw mentalności więziennej. Nie jesteśmy jak szachiści, którzy uzbrojeni w wiedzę o dawnych rozgrywkach planują ileś ruchów do przodu, by dzisiaj przyniosło odpowiedni efekt, gdy stanie się przyszłością. Nie jesteśmy nawet jak piłkarz planujący podanie. Mam wrażenie, że jesteśmy jak więzień, który chce jeszcze jeden dzień przeżyć, dłuższe plany uznając za bezsensowne i myśląc, iż nic co było przed, nie ma przełożenia na to, co jest, ani na to, co będzie.

      To o czym piszesz, to odgrzewanie upiorów przeszłości dla celów propagandy, nie ma niczego wspólnego ze świadomością i odczuwaniem przeszłości.

      Usuń
    4. To, co piszesz brzmi rozsądnie. Może też to skupienie na teraźniejszości związane jest z poczuciem braku wpływu na swój los w dalszej i szerszej perspektywie i braku zaufania do instytucji państwowych.
      Muszę przesunąć Zimbardo na samą górę kolejki :-) Nie bardzo rozumiem, co dokładnie masz na myśli pisząc o mentalności więziennej.

      Usuń
  2. Rzeczywiście, problem tkwi w tym, że zdrowy rozsądek w naszym kraju jest niepożądany. O wiele istotniejsze są przepisy, procedury, etc.

    OdpowiedzUsuń
  3. A najgorszą plagą jest "nie znam się - to się wypowiem". Znałam tę nauczycielkę i uważam, że mam prawo stanąć w jej obronie. Prawo zawiniło, nie szkoła, nie nauczycielka, ale prawo, zgodnie z nim ta pani ma prawo uczyć i nagonka na nią narusza jej podstawowe prawa (chociażby godność). Ale oczywiście jest afera, fajnie mówić o tym, bo coś się dzieje! A media powycinają połowę wypowiedzi, tak żeby im pasowało. Ekstra! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc nie rozumiem Twojego komentarza ani tego, jak się on ma do mojego tekstu.
      Uważasz, że nie zabiła tego chłopczyka? Jeśli nie zabiła, to powinnaś powiadomić o tym odpowiednie instytucje, i to bynajmniej nie za pośrednictwem bloga. Jeśli zaś zabiła, to nie powinna uczyć w szkole. Prawo pozwala ją zatrudnić, ale tego nie nakazuje i w ramach tej wolności wyboru nie powinna być zatrudniona w tym charakterze. Nawet nie za to, że zabiła, ale że biła.

      Usuń
    2. zgadzam się z Tobą, Andrew w stu procentach, dwie noce spać nie mogłam, mam dziecko w tym samym wieku i w ogóle nie mogę o tym myśleć, znowu mnie telepie

      Usuń
    3. Mnie nie telepie. Tego jest tyle, że jakbym miał się telepać, to bym miał ksywkę Shakin' Andrew :) A tak na poważnie - jest to wielki problem. Nie tylko sama przemoc, ale i przyzwolenie na nią, i bronienie sprawców, jeśli są "nasi".

      Usuń
  4. Mnie najbardziej zadziwia to, że po tym morderstwie nie nastąpiło u niej jakieś przewartościowanie, refleksja nad własnym okrucieństwem i zupełną nieadekwatnością metod do celu wychowania. Nadal stosowała metodę eskalacji kar i wymagań posuniętych do granic absurdu.

    A propos robienia afery. Myślałam sobie o tej ewentualnej naiwności Szczygła lub skrajnym wyrachowaniu. Byłam niecały miesiąc temu na spotkaniu autorskim właśnie z nim i nie było widać w tym człowieku żadnej zapalczywości i napastliwości, widać było spokój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorki, że Twój komentarz dopiero teraz się ukazał, ale automat wrzucił go do spamu. Chyba będę go musiał podregulować :)

      A co Szczygła - na mnie też sprawiał dotąd pozytywne wrażenie; profesjonalnego, autentycznego, bystrego, wręcz mądrego. Może miał gorszy dzień? - sam nie wiem.

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)