Prawdziwi bohaterowie i zarazem prawdziwe ofiary Powstania
Do napisania niniejszego tekstu skłoniła mnie między innymi lektura tekstów napotkanych w serwisie Racjonalista, a traktujących o Powstaniu Warszawskim [1]. Przypomniała mi moje refleksje na ten temat i sprawiła, że postanowiłem przelać je na papier.
POWSTANIE OKIEM HERETYKA [2]
Czy Powstanie Warszawskie było klęską, czy też pod pewnymi aspektami było zwycięstwem? Czy miało szanse na sukces militarny, czy też od początku było skazane na zagładę? Dlaczego w ogóle wybuchło? Te, i dziesiątki innych pytań, pojawiają się ilekroć zbliża się jego rocznica, a czasami i w innych momentach. Teraz nic takiego się nie dzieje, ale może to dobry czas, by podejść do tego od całkiem innej strony. Zanim jednak do tego przejdziemy zastanówmy się nad kilkoma sprawami, które pozornie nie mają z tematem nic wspólnego, ale później mogą okazać się potrzebne.
1. Stara zasada kryminalistyki: najbardziej podejrzany jest ten, kto ze zbrodni ma największą korzyść.
Oczywiście jest wiele przypadków, gdy okazuje się inaczej, ale gdy nie wiadomo o co chodzi, to warto brać ten tok rozważań pod uwagę.
2. Światem rządzi matematyka.
Nie mam tu na myśli tego tylko, co większości społeczeństwa kojarzy się z matematyką i fizyką, czyli ruchów planet i tym podobnych rzeczy, które pamiętamy ze szkoły. Matematyka włada wszystkim. Rządzi gospodarką, zachowaniami społecznymi, a nawet jest przydatna w analizie takich wzniosłych uczuć jak miłość. Nie bez kozery powstają wciąż nowe działy matematyki, a coraz większe tryumfy święcą chociażby teoria gier czy statystyka [3].
3. Identyczny modus operandi [4] z dużym prawdopodobieństwem wskazuje na tego samego sprawcę.
Jak od każdej zasady; są liczne wyjątki, ale to przydatne narzędzie śledczego lub historyka, zwłaszcza jeśli uzupełnia się z innym danymi.
Teraz możemy wrócić do naszego Powstania. Jaki był jego cel? Na co liczono wydając rozkaz rozpoczęcia walk? Pomińmy punkt widzenia szeregowego powstańca. Ten chciał po prostu bić hitlerowców, chciał wolności dla Polski i zemsty za okrucieństwa wojny. To sprawa jasna i nie ma o czym dyskutować. Jakie jednak nadzieje przyświecały ludziom, którzy zdecydowali, że Powstanie ma się rozpocząć, ludziom, którzy ze względu na sprawowaną władzę powinni widzieć dalej niż nastoletni chłopak z karabinem w ręku?
Część publicystów, a nawet historyków, mówi, że chodziło o wyzwolenie Warszawy z rąk okupanta niemieckiego. Czy tak mogło być? Fakt, że nasi wodzowie, którzy zdecydowali o wybuchu powstania (Komorowski, Pełczyński, Okulicki, Chruściel [5] i Jankowski) geniuszami wojny ani polityki nie byli, ale chorzy na umyśle, ani niedorozwinięci, to raczej też nie. Nikt, kto miał chociaż jakie takie pojęcie o ówczesnej sytuacji militarnej, nie mógł liczyć na to, że Warszawa zrzuci niemiecki but bez pomocy z zewnątrz. Że na taką pomoc ze strony aliantów nie było co liczyć, to wiedział każdy, kto siedział wówczas odpowiednio wysoko w AK, albo po prostu umiał czytać, słuchać i logicznie myślał. Alianci nie mieli samolotów, które by były w stanie realnie wspomóc powstańców dostawami sprzętu, że o wsparciu w sile żywej nie wspomnę. Przecież każdy z wcześniej wymienionych wiedział, jaka była wielkość zrzutów alianckich na terenie okupowanej Polski, a Londyn wiedział też, jakie są realne możliwości zachodnich aliantów. Znali mniej więcej potęgę [6] Niemców, którym jeszcze wówczas daleko było do klęski, i siłę dywizji pancernych wycofujących się przez Warszawę w celu ustanowienia nowej rubieży obronnej. Do tego, jeszcze w przeddzień Powstania, ogołocono Warszawę z broni i amunicji realizując plan „Burza” . Ten kierunek rozumowania należy więc między bajki włożyć.
Druga teza, na pierwszy rzut oka bardzo mocna, mówi, że celem Powstania było wyzwolenie Warszawy „za pięć dwunasta”, czyli tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej. W praktyce, według tej teorii chodziło o to, by zdobyć i utrzymać taką część miasta (i mosty lub choć jeden most), aby Armia Czerwona, wkraczając do stolicy, wchodziła na teren niepodległej Polski podlegającej politycznie rządowi w Londynie, a co najmniej niezależnej od Moskwy i Lublina.
Przedstawiony tok myślenia jest bardzo atrakcyjny do dzisiaj, głównie ze względu na prostotę, ale również ze względów politycznych. Dla przeciwników spadkobierców ideologicznych Rządu Emigracyjnego jest wygodna, bo można wykazywać, iż decydenci z Londynu, za cenę morza krwi Warszawiaków, chcieli wyzwolić stolicę od Niemców zanim dokonają tego Sowieci. Dla ich oponentów również jest to okazja do wygrywania nuty patriotyzmu przez podkreślanie bohaterstwa powstańców, którzy walczyli z przeważającymi siłami okupanta, a zarazem chcieli ustrzec Polskę przed następną okupacją, tym razem radziecką.
Czy taka teoria daje się dzisiaj obronić?
Są dwie możliwości: albo nasz kraj ma szczęście mieć zawsze we władzach samych idiotów, albo też poziom głupoty (czy też mądrości) naszych polityków kształtuje się podobnie jak gdzie indziej. Jeśli założymy, że tak, że nasz naród jako jedyny w świecie uwielbia wybierać na wszystkie wysokie stanowiska bezmózgich kretynów, byle o gębach ociekających frazesami typu Bóg, Honor, Ojczyzna, to wtedy omawiana przyczyna i zarazem cel wybuchu powstania może być prawdziwa. Ja jednak uważam, że nasz kraj pod tym względem nie jest wyjątkowy. Jest to moje subiektywne przekonanie, ale wspiera mnie tutaj zasada 2, czyli „światem rządzi matematyka”.
W każdym kraju rodzi się procentowo tyle samo idiotów, co geniuszy, a i tak najwięcej jest średniaków, ani specjalnie mądrych, ani też głupich ponad miarę. Zdarzają się oczywiście fluktuacje, ale w długim okresie czasu wszystko się wyrównuje. Społeczeństwo jest mieszaniną wielu warstw wiekowych, więc nawet jeśli jedno pokolenie jakoś się wybitnie skundliło, to jednocześnie w tym samym społeczeństwie funkcjonuje drugie i trzecie, które to wyrównuje. W każdym pokoleniu taka sama jest sytuacja z poszczególnymi rocznikami, itd. Nawet jeśli cała wierchuszka władzy dobrała się z matołów, to tym bardziej dół będzie kompetentny i sprawa się wyrówna. Jest wiele przykładów w historii na to, że działania wodza czy polityka miernego formatu, prowadzone przy pomocy fachowych doradców i sprawnego aparatu państwowego, są w sumie oceniane pozytywnie pomimo jawnej małości VIPów. Brak olśniewających sukcesów nie jest jeszcze żadną klęską, a powolne, systematyczne „róbmy swoje”, nieraz daje świetne efekty [7].
Jeśli więc uznamy, że Polska i Polacy nie są narodem wybitnie predysponowanym do głupoty, to wniosek z tego jest jeden. Nie mogło być tak, by wszyscy zamieszani w rozpoczęcie powstania byli ślepi, głusi i do tego nie w pełni władz umysłowych. Dlaczego więc nikt z nich nie zauważył, że powstanie jest bezsensowne, że nie da się ochronić Warszawy przed przyłączeniem jej do sfery wpływów sowieckich? Przecież każdy, kto choć trochę wybiegał myślą naprzód, wiedział, że Rosjanie po prostu poczekają na upadek powstania i dopiero wtedy wyzwolą Warszawę, gdy zostanie spacyfikowana przez faszystów. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekiwał od komunistów, że wspomogą powstanie, którego głównym celem było uchronienie Warszawy i Polski od komunizmu? Ponadto decydenci z Londynu wiedzieli przecież o ustaleniach dokonanych przez mocarstwa w Teheranie. W ich świetle, choćby powstanie trwało do końca wojny (jak to sobie wyobrazić!?), to i tak Polska przypadłaby Sowietom, bo powojenny podział łupów już dawno został dokonany. Jak bezsensowne jest twierdzenie, że powstanie miało być ochroną przed Moskwą, pokazuje przebieg powstania na tle dynamiki działań sowieckich i niemieckich. Kiedy wybuchło, ofensywa radziecka już zamierała. Tempo działań wykrwawionych Rosjan spadało i Armia Czerwona musiała się zatrzymać, by złapać oddech. Nawet gdyby Stalin miał wolę pomóc Warszawie, a przecież jej nie miał, to i tak od razu by jej pomóc nie mógł. Weźmy teraz pod lupę działania Niemców. Im też powstanie było na rękę. Stanowiło dla nich tarczę przed Sowietami. Wiedzieli, że póki Warszawa walczy, póty Stalin nie przejdzie przez Wisłę i wykorzystywali ten czas na umocnienie się na nowej rubieży obronnej. Choć przed wybuchem powstania przemaszerowało przez stolicę kilka niemieckich dywizji pancernych, choć Niemcy o planowanym powstaniu dowiedzieli się z niejakim wyprzedzeniem [8], to przez znaczną część walk w Warszawie ze strony niemieckiej brały w niej udział tylko jednostki z terenu stolicy [9]. Powstanie na serio zaczęto tłumić dopiero po przygotowaniu nowej linii obrony, po ustabilizowaniu frontu. Widzimy więc, że jeśli nie zgodzimy się, iż wszyscy przywódcy byli niespełna rozumu, to musi upaść teoria o potrzebie ochrony przed komunizmem, jako o głównej przyczynie i celu wybuchu powstania. Nie mogli powstańcy liczyć na to, że Stalin, wytrawny i chytry polityk, który ograł Hitlera i Zachód, pomoże Warszawie, która powstała nie tylko przeciwko Niemcom, ale i przeciwko niemu.
Skoro nie taka była przyczyna, nie taki cel powstania, to może był jeszcze jakiś inny? Może był to zryw spontaniczny umęczonego narodu, który chciał godnie umrzeć w walce z bronią w ręku? Ta teza od razu musi być odrzucona, gdyż wiemy dokładnie, kto podjął decyzję o wybuchu powstania. Poza tym taka przyczyna miała sens w wypadku np. Treblinki czy getta, gdzie śmierć była pewna i ludzie mieli wybór tylko pomiędzy śmiercią w upodleniu, a śmiercią w chwale. W przypadku Warszawy, jak choćby w wypadku Krakowa, śmierć wcale nie była pewna. Ani Warszawa, ani Kraków, nie były przeznaczone na zagładę. To powstanie spowodowało rzeź w stolicy i decyzję Niemców, by wymazać to miasto z mapy Europy. Czy Kraków pozostał mniej polski dlatego, że nie było w nim powstania? Śmiem twierdzić, że odwrotnie. W Warszawie, w następstwie powstania, wyrżnięto w pień kwiat inteligencji i młodzieży, wytępiono najbardziej wartościowe jednostki, prawdziwych patriotów, bo ci po kątach się nie chowali. Na ich miejsce napłynął po wyzwoleniu różny element, wśród którego siłą rzeczy najbardziej wybijały się osoby sympatyzujące z nowym rządem, afiszujące się z komunistycznymi sympatiami lub wręcz zaprzedane Moskwie. W Krakowie, dla porównania, pozostało znacznie więcej osób wiernych dawnym wartościom, opornych wobec komunizmu, i było to widoczne, gdy się porównywało te dwa miasta w latach powojennych. Ale to tylko taka dygresja. Sprawa jest oczywista. Chęć umierania z godnością, spontaniczny zryw – to nie miało miejsca w Warszawie. Owszem, szeregowi żołnierze powstania mogli tak to odczuwać, ale to nie oni podjęli decyzję, która do dziś budzi spory historyków.
Czy jest jeszcze inna możliwość? Może decydenci powstania byli bez sumienia? Może wiedząc o tym, że Rosjanie zza Wisły będą bezczynnie przyglądać się rzezi w stolicy, świadomie poświęcili Warszawę, by dać narodowi symbol na nadchodzące lata sowieckiej zależności, by stworzyć miasto-męczennika? Osobiście uważam to za bezsensowne, chyba że znów założymy, że Londyn i dowództwo AK składało się z samych kretynów. Polska miała dość symboli patriotycznych i wzorców antymoskiewskiej postawy do naśladowania w dotychczasowej historii, by trzeba było stworzyć następny.
Jeśli odrzuciliśmy wszystkie opisane hipotezy, to o co tak naprawdę chodziło z tym powstaniem? Zanim do tego przejdę, zjedźmy z tematu II Wojny Światowej i sięgnijmy do bardziej odległych czasów.
Divide et impera jak mawiali Rzymianie, choć nie oni pierwsi zastosowali tą zasadę. Po prostu łacina łatwo wpada w ucho i tak już zostało. Zasada aktualna od zawsze, z łatwością zaimplementowała się w Rosji, gdzie doprowadzono ją do perfekcji, jeśli nie do perwersji, a carska Ochrana [10] była w tej dziedzinie wręcz wirtuozem. W utartej, obiegowej świadomości Polaków, Rosja symbolizuje od zawsze raczej brutalną siłę i przewagę liczebną, niż subtelnego animatora polityki i mistrza tajnych służb. Tymczasem rzadko kto zdaje sobie sprawę z tego, że historia tego imperium to nie tylko niekończący się ciąg wojen i podbojów, ale również działań tajnych służb. Dzielenie i rządzenie, w wykonaniu naszych sąsiadów z Moskwy, to nie tylko skłócanie istniejących frakcji w Rosji i w innych krajach, na których spoczęło oko cara, ale ciągłe prowokacje. Rosjanie doszli do takiego mistrzostwa, że w szczególnych przypadkach potrafili poprzez prowokatorów sami, od podstaw, zorganizować przeciwko sobie „ruch oporu”, by potem spacyfikować niewygodną dla siebie (lub zbyt zamożną) grupę społeczną albo etniczną [11]. Doszło do tego, że liczebność Ochrany, która przecież nie była jedyną tajną służbą w Rosji, przewyższała liczebnie siły jakie brały udział w walce po stronie polskiej w powstaniu styczniowym czy listopadowym, ba – przewyższały nawet siły korpusów, które wysyłano w celu stłumienia polskich powstań [12]. Po zmianie ustroju w Rosji i rozwiązaniu Ochrany jej następcy, tajne służby ZSRR, nie tylko nie zapomniały dawnych technik, ale wzniosły się na jeszcze wyższe poziomy finezji. Doszło do tego, że środowisko białych Rosjan było tak zinfiltrowane przez czerwonych, że skutecznie podzielili oni wrogą komunistom emigrację na zwalczające się stronnictwa [13]. W okresie międzywojennym w tej tajnej walce ZSRR również odniosła szereg sukcesów. Jak pokazują odtajnione już dokumenty [14] w czasie wojny czerwoni wodzili za nos Watykan, Niemców i Aliantów a po wojnie tajne służby ZSRR do szaleństwa doprowadzały kontrwywiady USA i państw Europy Zachodniej.
Co to ma wspólnego z Powstaniem Warszawskim? Powoli. Spójrzmy najpierw na inne nasze powstania. O każdym z nich możemy dość szczegółowo powiedzieć, dlaczego miało miejsce, jaki był jego przebieg i przyczyny klęski, o ile taka miała miejsce. Mnie jednak zastanawia schemat, który aż rzuca się w oczy, a o którym nikt nie mówi. Popatrzmy: powstania śląskie, powstania wielkopolskie, powstanie styczniowe, powstanie listopadowe, no i powstanie warszawskie. Powstania śląskie i wielkopolskie zakończone sukcesem [15]. Powstanie styczniowe, listopadowe i warszawskie zakończone klęską militarną, polityczną i represjami. Wszystkie powstania skierowane przeciwko Rosji – klęska. Pozostałe – zwycięskie. Przypadek?
W historii i w polityce obowiązuje zasada, że jeśli coś zdarza się dwa razy, to nie jest to przypadek. Nie mam żadnych dowodów na to, że powstanie styczniowe, listopadowe lub warszawskie były wynikiem prowokacji sterowanej z Moskwy. Zadziwia mnie jednak ta odmienność nieudaczności zrywów wolnościowych skierowanych przeciwko Rosji na tle pozostałych polskich powstań. Spośród wszystkich polskich powstań powstanie warszawskie wypada najbardziej niekorzystnie. Zarówno powstanie styczniowe, listopadowe, jak i warszawskie, zakończyły się antypolskimi represjami większymi niż przed wybuchem walk i spowodowały śmierć najbardziej patriotycznych, najuczciwszych i najodważniejszych jednostek stanowiących najcenniejsze jednostki ówczesnego społeczeństwa. Na tle pozostałych dwóch powstań antymoskiewskich powstanie warszawskie wypada jednak szczególnie podejrzanie. O ile powstania antyrosyjskie (styczniowe i listopadowe) miały jeszcze jakieś szanse powodzenia, a przede wszystkim miały jakiś cel, to powstanie warszawskie nie miało ani realnego celu ani też najmniejszych szans na powodzenie. Czy Warszawa w 1944 broniłaby się tydzień dłużej, czy nawet miesiąc, to i tak nie zmieniłoby to powojennego podziału łupów, bo ten już dawno został dokonany.
Wróćmy teraz do początków powstania. Kto podjął decyzję o jego wybuchu? Zasadniczo Dowódca Armii Krajowej generał dywizji Tadeusz Komorowski, w związku z meldunkiem od pułkownika Antoniego Chruściela o rozpoczęciu walk oddziałów sowieckich na Pradze. Choć był to meldunek niesprawdzony i fałszywy, to nie odniósłby pewnie takiego skutku, gdyby nie był oczekiwany. Dlaczegóż to ktokolwiek miałby przypuszczać, że wykrwawiona Armia Czerwona, której tempo natarcia już od dawna systematycznie malało, która cierpiała na wszelkie możliwe braki, łącznie z brakiem w stanach osobowych jednostek, która w tej ofensywie przebyła 400km znaczonych morderczymi bojami, teraz z marszu uderzy na największe polskie miasto?
My, pokolenie powojenne, skaleczone przez seriale w stylu Czterej pancerni i pies, gdzie T-34 rozwalają Tygrysy jak kartonowe pudła, z rzadka sobie uzmysławiamy z jak wielką potęgą mocowali się sowieci. Nawet statystyki pokazujące proporcje i wielkość strat na froncie wschodnim nie są w stanie wyleczyć nas z przekłamań tkwiących głęboko w naszej podświadomości. Dopiero lektura historii takich jednostek jak którykolwiek ze Schwer Panzer Abteilung pokazuje, dlaczego Amerykanie wiali na sam widok Tygrysa, a sowieci zawsze dostawali łupnia, chyba że mieli wielokrotną przewagę w ludziach i sprzęcie, a przy tym jeszcze dużo szczęścia. Sformułowanie „Armia Czerwona odniosła kolejne zwycięstwo” niejednokrotnie znaczyło naprawdę, że Niemcy się wycofali, bo brakło im już amunicji, bo żołnierze mdleli z przemęczenia od zabijania kolejnych fal radzieckich мужиkob. Takich skrzywień umysłowych nie mieli jednak AK-owcy w okupowanej Warszawie. Wiedzieli dokładnie jak wyglądała kampania wrześniowa, jak Niemcy gnali Sowietów, Francuzów i kogo się tylko dało.
Skoro odrzucamy tezę o wyjątkowej głupocie Polaków jako o przyczynie powstania, skoro stwierdzamy, że jest u nas dokładnie tak samo jak w każdym innym narodzie, bo tak mówi nam statystyka, która nie potwierdza istnienia „narodów wybranych” ani w pozytywnym, ani w negatywnym znaczeniu, to czy nie nasuwa się odpowiedź, że wybuch powstania wywołał ten, komu to było najbardziej na rękę? Nie Niemcy, bo oni tylko wykorzystali taktyczne korzyści, jaki stworzyło im powstanie, ale ten, kto na tym zyskał we wszystkich możliwych aspektach. Kto niemieckimi rękami wymordował potencjalnie najbardziej buntowniczy element społeczeństwa stolicy, kto zabezpieczył się przed wybuchem powstania po wyzwoleniu? Pamiętajmy, że w Armii Czerwonej były polskie jednostki. Gdyby powstanie wybuchło w już wyzwolonej Warszawie, kłopot dla Rosjan byłby dużo większy. Na tyłach wojsk walczących z Niemcami mieliby zbuntowane milionowe miasto i potencjalnie zbuntowaną, uzbrojoną i zahartowaną w bojach armię WP. Na pewno i z tym poradziliby sobie, ale byłoby to politycznie mniej eleganckie, niż załatwienie problemu niemieckimi rękami. Pamiętajmy o zasadzie: zbrodni dokonuje zwykle ten, kto ma z niej największą korzyść.
Skoro, logicznie rzecz biorąc, przyjęcie prowokacji jako przyczyny wybuchu powstania warszawskiego wiele by tłumaczyło, to dlaczego nikt dotąd na to nie wpadł, dlaczego w corocznych, rocznicowych debatach o przyczynach powstania nie szuka się nowych rozwiązań tej zagadkowej sprawy, choć co roku się stwierdza, że to wszystko, co jest w podręcznikach, kupy się nie trzyma? Dlaczego co roku mieli się to samo, zamiast poszukać nowych hipotez, skoro stare do niczego zadowalającego nie prowadzą? Ano dlatego, że w naszym kraju pewnych rzeczy nie wolno robić. Choć nie wiem w czym miałoby uwłaczać to godności powstańców, gdyby się okazało, że to powstanie, a może i inne, było wynikiem knowań prowokatorów z Moskwy? Czy to zmniejszyłoby ich bohaterstwo? Czy to by świadczyło o mniejszym ich patriotyzmie? A co do wodzów powstania, to czy lepiej posądzać ich o głupotę tak wielką, że skłaniającą do wydania na śmierć tysięcy najbardziej wartościowych rodaków, uznawać ich za niezdolnych do realnej oceny sytuacji, czy też może lepiej uznać, że ktoś ich wymanewrował, tak jak wielu przed nimi i wielu po nich?
Reasumując. Dziwi mnie, że choć w sprawie powstania do dziś ciągną się niekończące się dyskusje dlaczego, po co i jakim cudem, to nikt nie mówi o możliwości prowokacji. Prowokacji, która padła na podatny grunt, bo Warszawiacy chcieli walczyć, ale to właśnie jest cechą dobrej prowokacji, prowokacji udanej, że pada na podatny grunt. Cechą idealnej prowokacji jest to, że nigdy nie znajdą się dowody tego, iż faktycznie miała miejsce. Dziwi mnie, że Rosjanie, którzy wodzili za nos tajne służby i polityków alianckich oraz robili co chcieli z Watykanem, mieszali wśród swojej emigracji na Zachodzie, tylko u nas nigdy nic takiego nie robili. Sowieci więcej technologii ukradli na zachodzie niż sami wymyślili. U nas tak jakby nigdy nie było ich tajnych służb. Ciekawe dlaczego? Może to dlatego, że nas tak bardzo kochają?
Pamiętajmy, że dobry prowokator mówi i robi to, co jego ofiary chcą usłyszeć i co chcą zobaczyć. Stalin był mistrzem zakulisowych machinacji. Dziś wiemy już na pewno, że to on skierował Hitlera przeciwko Polsce, choć mówi się zwykle, że to Hitler postanowił napaść na nasz kraj [16]. Ilekroć mówimy o Stalinie, musimy pamiętać, że jego obsesją, odziedziczoną po Leninie, było wprowadzenie komunizmu nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Wrogiem Stalina nie był Hitler, Niemcy ani Polacy, ale demokracja i antykomuniści. Skoro powstanie najwięcej zysków przyniosło Stalinowi, to dlaczego nie rozważamy nawet myśli, że maczał on palce w jego wybuchu? Nie twierdzę, że mam rację, że na pewno tak było. Twierdzę tylko, że warto nad tym pomyśleć. Trudno bowiem sprawdzić, czy dana hipoteza jest prawdziwa, skoro nikt nawet nie ma odwagi jej postawić. Nie oglądajmy się na zawodowych, zwłaszcza utytułowanych, historyków. Wszak tytuły doktorskie i profesorskie zdobyli za czasów „minionej kadencji”. To oni udowadniali, że Armia Czerwona nas wyzwoliła i raczej nie pisali doktoratów na temat Katynia. Teraz ci sami ludzie, którym nie odebrano tytułów za sławienie komunizmu [17], udowadniają nam, że PRL to była okupacja gorsza od hitlerowskiej, a człowieka i świat stworzył Bóg w ciągu dni siedmiu, bez żadnej ewolucji ani innych podobnych bzdur. Zacierając ślady swej poprzedniej działalności nie mają czasu na rzetelne, otwarte myślenie o przyczynach i skutkach, o tym jak to naprawdę było. Myślmy sami, bądźmy krytyczni, a może w końcu coś się odmieni, również w sprawie powstania. Gdyby Kopernik oglądał się na autorytety, Ziemia nadal stałaby w centrum wszechświata...
Myślmy...
Wasz Andrew
PRZYPISY
[1] W poszukiwaniu racji Powstania Warszawskiego - Piotr Jarco, Powstanie Warszawskie - Andrzej S. Przepieździecki, Powstanie oczami kibica - Zbysław Śmigielski. Pisanie rozpocząłem bezpośrednio po zakończeniu lektury wspomnianych tekstów, więc siłą rzeczy pewne sformułowania mogą być bardzo podobne, za co mam nadzieję wymienieni autorzy nie będą mieli do mnie pretensji.
[2] heretyk z gr. Hairetikós - zdolny do wyboru, od haireísthai - brać dla siebie, głosiciel zbyt śmiałych poglądów, nieuznawanych przez opinię powszechną, religiozn. osoba głosząca poglądy religijne sprzeczne z dogmatami religii panującej
[3] Dla tych, którym matematyka jest programowo obca, jeden przykład: laureat Nagrody Nobla Thomas Schelling jest znanym autorytetem w takich dziedzinach jak efekt cieplarniany (gra o wielkiej liczbie uczestników), kontrola zbrojeń i strategia odstraszania (gra dla niewielu graczy), stworzył podwaliny pod amerykańską (MAD) i rosyjską strategię atomową, zajmował się reformami rynku ubezpieczeń, ustawodawstwem ekologicznym, pracował nad rozwiązaniem problemu dotyczącego obrony miasta przed hipotetycznym atakiem jądrowym. Nie każdemu kojarzy się to z matematyką.
[4] (łac.) sposób postępowania
[5] Dowódca okręgu warszawskiego, czyli faktyczny dowódca Powstania, pułkownik Antoni Chruściel „Monter". Jego postawie jako dowódcy nie można niczego odmówić, ale o jego zdolnościach i umiejętnościach dowódczych czy politycznych nie można niczego pewnego powiedzieć. Złożony przez niego fałszywy meldunek o walkach oddziałów sowieckich na Pradze stał się podstawą decyzji generała Komorowskiego „Bora” o rozpoczęciu powstania.
[6] Potęga wojsk niemieckich była tak wielka, że nawet lądowanie w Normandii nie miałoby szans powodzenia, gdyby alianci wojowali tak, jak Polacy. Wbrew temu, co się do dzisiaj pokazuje w filmach, nie było żadnej miażdżącej przewagi sprzymierzonych. Desant aliantów zostałby zgnieciony w mgnieniu oka przez znajdujące się w pobliżu niemieckie dywizje pancerne, gdyby wywiad i kontrwywiad koalicji antyhitlerowskiej nie wykonał tytanicznej wręcz pracy w celu dezinformowania przeciwnika. W miarę odtajniania coraz to nowych dokumentów z amerykańskich i brytyjskich archiwów, coraz większą też rolę musimy przypisać oficerom niemieckim różnego szczebla, którzy w krytycznym momencie, już po lądowaniu, przez długi czas blokowali informacje o dokonanym desancie, zniekształcali je i bagatelizowali. Robili to z różnych, niejednokrotnie niezbyt szczytnych pobudek, ale dziś już wiadomo na pewno, że bez ich pomocy lądowanie zakończyłoby się klęską, która spowodowałaby pewnie upadek Churchilla i trzęsienie ziemi na Kapitolu.
[7] Patrz np. historia Szwecji. Mało kto w Europie jest w stanie wymienić z pamięci choćby jednego premiera tego kraju (z wyjątkiem Palmego oczywiście), co nie przeszkadza Szwecji i Szwedom mieć się całkiem dobrze.
[8] Ludwig Hahn, szef Dystryktu Warszawskiego, od godziny 14.00 dnia 1 sierpnia ogłosił pogotowie bojowe dla oddziałów policji i SS. Dziennik działań bojowych 9 Armii stwierdza zaś 29 lipca, że wybuch walk oczekiwany jest o godzinie 23.00
[9] Walkę początkowo prowadziły nie regularne oddziały frontowe, lecz oddziały SS-Schutzstaffeln, żandarmerii i pomocnicze w rodzaju brygady Kamińskiego, Dirlewangera itp., wprowadzane kolejno, w miarę rozwoju sytuacji. Po 20 września, po ustabilizowaniu się frontu, do Warszawy skierowano dwa pułki piechoty, batalion czołgów, trzy bataliony saperów i specjalistów od zniszczeń.
[10] Отделение по охранению порядка и общественной безопасности - Oddział ochrony porządku i bezpieczeństwa państwowego - tajna policja polityczna w Rosji carskiej, powstała po zabójstwie cara Aleksandra II, na mocy ukazu Aleksandra III z 14 sierpnia 1881 roku
[11] Jedną z najbardziej brzemiennych w skutki prowokacji Ochrany, jak przypuszczają historycy, było sfabrykowanie tzw. Protokołów Mędrców Syjonu, czyli rzekomych planów opanowania świata przez Żydów. Protokoły zaczęły w pewnym momencie żyć własnym życiem i stały się orężem walki politycznej w wielu krajach, m.in. Niemczech hitlerowskich. Do dzisiaj są też wydawane w niektórych krajach arabskich i traktowane jak prawda historyczna.
[12] Siły powstańców w powstaniu styczniowym ocenia się łącznie na około 200.000 ludzi, przy czym w jednym czasie w walkach nie brało udziału więcej jak 30 tys. Polaków. W Bitwie pod Olszynką Grochowska walczyło około 40 tys. powstańców. Korpus feldmarszałka Iwana Dybicza, który zmobilizowano do stłumienia powstania listopadowego, liczył 115 tys. Żołnierzy. Dla porównania w 1915 sama Ochrana, choć zespół kadrowych funkcjonariuszy był nieliczny, liczyła ok. 300 tys. agentów!
[13] Ten fakt daje podstawy do stawiania dalszych pytań. Emigracja rosyjska na zachodzie była niesamowicie podzielona i skłócona. Wiemy, że była to robota prowokatorów sterowanych z Moskwy. Identyczna była sytuacja w polskiej emigracji, ale nic nie wiemy o przyczynach tej sytuacji. Zadowalamy się zrzucaniem wszystkiego na naszą wrodzoną kłótliwość. Tylko czy słusznie? Czy przyczyna tego nie była przypadkiem nieco inna. A może te tezy, że gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania, to hasła lansowane przez prowokatorów, by skuteczniej przygotować grunt pod działania Moskwy?
[14] Mark Aarons i John Loftus, Akcja Ocalenie – Watykańska przystań nazistów (Ratlines. How the Vaticans Nazi networks betrayed western intelligence to the Soviets).
[15] Wprawdzie pierwsze powstanie śląskie (16 sierpnia do 26 sierpnia 1919) zakończyło się klęską militarną, ale wybuchło samorzutnie w związku z aresztowaniem śląskich przywódców POW i niezadowoleniem ludności polskiej z terroru i represji niemieckich, których przejawem była m.in. masakra w Mysłowicach. O ile nie odniosło ono sukcesu, to o całkowitej klęsce też nie można mówić, gdyż zmuszono władze niemieckie do ogłoszenia amnestii. Taka sytuacja nie miała miejsca po żadnym innym przegranym powstaniu. Ponadto, i to jest chyba najważniejsze, można to powstanie traktować jako samorzutny, sprowokowany przez sytuację, oddolny falstart przed „właściwymi” powstaniami. Traktując powstania śląskie jako całość, możemy śmiało stwierdzić, że odniosły one sukces, choć nie osiągnięto wszystkich stawianych im celów.
[16] 19 sierpnia 1939 roku na tajnym posiedzeniu Biura Politycznego KC WKP(b) Stalin wyjaśnił, że jeśli zawrze sojusz z Hitlerem, to tym samym skieruje go do walki przeciwko Polsce, a wtedy do walki przystąpią Anglia i Francja, co w dłuższej perspektywie doprowadzi do wyniszczającej wojny między nimi i stworzy warunki do sowietyzacji całej Europy. Jednocześnie podkreślił, że przyjęcie ofert porozumienia o wzajemnej pomocy z Francją i Anglią przez ZSRR zapobiegnie wojnie, ale w dalszej przyszłości może być dla Moskwy niebezpieczne.
[17] Przykładem dobrym, bo znanym, może być sylwetka Macieja Giertycha, który jakkolwiek nie jest historykiem, to świetnie pokazuje nagłą zmianę poglądów, jaka jest udziałem znacznej części kadry naukowej. Przynajmniej tej części, którą najbardziej widać w mediach. M. Giertych w 1981 poparł wprowadzenie stanu wojennego tłumacząc, że jest to jedyny sposób na uniknięcie inwazji radzieckiej i w związku z tym rozsyłał listy nakłaniające do poparcia decyzji gen. Wojciecha Jaruzelskiego! W latach 1986-1989 był członkiem Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa gen. Wojciechu Jaruzelskim. Przestrzegał w niej przed rozluźnieniem polskich więzów z ZSRR. Krytykował wówczas główny KOR-owski odłam opozycji solidarnościowej (z Jackiem Kuroniem i Adamem Michnikiem) jako "służący niepolskim interesom". Wiosną 1989 roku brał udział w obradach "Okrągłego Stołu" jako doradca W. Jaruzelskiego. Teraz, podobnie jak jego syn, pozuje na ultraprawicę.
Andrew, świetny tekst, z pewnością w mojej pierwszej dziesiątce tekstów z twojego bloga.
OdpowiedzUsuńTrafiłam na niego świeżo po przeczytaniu „Nielegalnych”, a przypomniał mi się teraz przed kolejną rocznicą wybuchu Powstania. Dla mnie każda taka rocznica jest pytaniem o sens patriotyzmu w jego heroiczno-romantycznej formie, pytaniem, czy pozwoliłabym i chciałabym, żeby moje dzieci walczyły w takim powstaniu (o ile w ogóle takie pytania byłyby stawiane, nic mi nie wiadomo o tych, którzy do Powstania nie chcieli pójść – pewnie presja była zbyt wielka).
A propos fragmentu z przypisem nr 16 – czytałeś „Pakt Ribbentrop-Beck”?
Słyszałem, ale nie czytałem. Myślę jednak, że w historii tak wiele czynników wzajemnie na siebie oddziałuje w najróżniejszych aspektach, że ciężko prorokować, co by było gdyby. Efekt motyla.
UsuńCieszę się, że tekst Ci się spodobał. Jutro o kulisach jego powstania i nie-opublikowania.
Mam ja w kolejce do przeczytania, a ze kolejka ma 400 pozycji,szukam sposobów na jej ułożenie i ewentualne wrzucenie książki na listę priorytetową. "Pakt Ribbetrop-Beck" o tyle mnie ciekawi, że w ogóle dopuszcza na poważnie myśl o współpracy przedwojennego rządu z Hitlerem.
OdpowiedzUsuńCzekam na kulisy :-)
No cóż - nurty narodowe, żeby nie powiedzieć faszystowskie, były w Polsce przedwojennej bardzo wyraźnie, podobnie jak marzenia o kolonializmie.To teraz próbuje się ubierać tamtą Polskę w owczą skórę. Głównie dlatego, że wilczek poległ w starciu dwóch niedźwiedzi. Antysemityzm w Polsce przedwojennej też był wyższy niż w Niemczech (przed Hitlerem). Gdyby ten ostatni idąc do władzy inne nuty wygrywał, kto wie? W polityce przecież nie ma przyjaciół, a tylko interesy... A zagrożenie ze Wschodu mogło być wspólną płaszczyzną przyszłego porozumienia. Oczywiście to tylko gdybanie, zwłaszcza jeśli się weźmie uwagę, iż Stalin na pewno by nie dopuścił to rozwoju takich sympatii.
UsuńMoże właśnie nie dopuścił.
OdpowiedzUsuńTak twierdzi choćby Suworow, który stawia też jeszcze śmielsze tezy :)
Usuń