sobota, 5 maja 2012

Pamiętnik z dekady bezdomności



Pamiętnik z dekady bezdomności Anny Jadwigi Łojewskiej, co chyba staje się ostatnio normą, trafił do mnie przypadkiem. Sam raczej bym po taką książkę nie sięgnął z powodu mało interesującego tytułu. Z reguły wybieram lektury oferujące wiedzę lub rozrywkę. Subiektywne wynurzenia mnie nie interesują za wyjątkiem wspomnień ciekawych ludzi o ciekawych czasach. Skoro jednak już się Pamiętnik u mnie znalazł, skoro los tak chciał, zabrałem się do lektury; bez uprzedzeń i bez nadziei na coś ciekawego.

Anna Jadwiga Łojewska zawarła w książce swoje wspomnienia, raczej nawet wrażenia i przemyślenia niż logiczny, uporządkowany zapis zdarzeń, obejmujące najtrudniejszy zapewne okres jej życia; czas bezdomności. Rzecz nie jest łatwa w odbiorze ze względu na chaotyczność tekstu. Być może to odzwierciedla stan jej poturbowanej opisywanymi przeżyciami psychiki, ale lektury nie ułatwia. W tekście roi się od błędów, nawet tak trywialnych jak powtórzenia wykrywane przez zwykłe edytory tekstu, co sprawia wrażenie niechlujności i rodzi wątpliwość, czy wspomniana chaotyczność jest zabiegiem stylistycznym, czy też, podobnie jak składnia, wynikiem niechlujstwa.

Na wielki plus należy pani Łojewskiej policzyć, iż choć sama zna kilka języków, to zachowuje dbałość o mniej wykształconego lingwistycznie czytelnika i prawie wszystkie obcojęzyczne wstawki opatrzyła tłumaczeniem. Taka uprzejmość jest niesamowitym kontrastem w stosunku do aroganckiej maniery, która tak mnie denerwuje i śmieszy choćby w takich pozycjach, jak przeczytany niedawno Etnolog w Mieście Grzechu.

Wielka szkoda, iż forma literacka tej opowieści jest tak niedoskonała, gdyż może zniechęcić mniej systematycznego, nienawykłego do kończenia każdej lektury czytelnika. Wielka szkoda, gdyż wspomnienia i przemyślenia Anny J. Łojewskiej zdecydowanie warte są przeczytania i spopularyzowania.

Pamiętnik z dekady bezdomności to opowieść o jednej z wielu patologii i hańb kapitalizmu ukrywającego się pod łatwiej strawnym określeniem – demokracja. To opowieść o bezdomności i ubóstwie. Autorka, kobieta wrażliwa, rzecz rzadka w dzisiejszej Polsce zachłystującej się imieniem Jana Pawła II, ale w rzeczywistości promującej brutalne chamstwo, rozpychanie się łokciami i cyniczne dążenie do celu za wszelką cenę, pokazuje nam jak łatwo można ze świata domnych przenieść się na drugą stronę lustra; w bezdomność. Pokazuje nam, jak odmienne są te światy i jaka przepaść je dzieli. Przepaść którą w jedną stronę przekroczyć łatwo, ale w drugą niewyobrażalnie trudno.

Myśli autorki są celne, wyraziste i trafiają do czytelnika. Pokazuje nam rozmiar zła czającego się we wszelkich pozbawionych nadzoru fundacjach zajmujących się bezdomnymi. Czytając jej wspomnienia miałem wrażenie, iż stosunki społeczne panujące w schronisku, w którym mieszkała, były bliższe faszyzmowi czy stalinizmowi, niż demokracji. To co tam wyprawiano z bezdomnymi, to odzieranie ich z tożsamości, z indywidualności i wszelkiej godności, jednoznacznie kojarzy mi się z terminem skurwianie*, jak określano przemiany w poddawanej kolektywizacji wsi ukraińskiej.

Jako bystra obserwatorka Anna Łojewska pokazuje nam te prawdy i przemiany, których większość z nas do siebie nie dopuszcza i nie chce zauważać. Słusznie dochodzi do wniosku, iż wolność sumienia i odwagę cywilną mieliśmy w poprzednim okresie politycznym. Wtedy byliśmy krytyczni wobec wszelkich prawd, pełni otwartości na innego człowieka i w opozycji do władzy, a teraz… Pieniądze nie tylko jako cel i jedyny miernik wartości ludzi, ale również jako rozgrzeszenie uniwersalne. Bieda jako piętno powodujące wykluczenie, jako trąd naszych czasów, powodująca podobne traktowanie nią dotkniętych; zamykanie ich w przytułkach i izolowanie niczym w średniowiecznych leprozoriach. Pokazuje nam, iż mieszkańcy tych gett praktycznie nie mają szans na powrót do społeczeństwa, choć są to niejednokrotnie nie ludzie z marginesu i nieudacznicy, ale ludzie wykształceni i byli ludzie sukcesu. Niestety, dar obserwacji nie ustrzegł autorki od wieloletniego pobytu w tym piekle, i to niejako na własne życzenie.

Jako rozwiązanie problemu postuluje Anna Łojewska profesjonalną pomoc objętą nadzorem państwa, co powinno ukrócić szkodliwość różnych guru, którzy zamiast pomagać bezdomnym w powrocie do świata, tym bardziej ich w bezdomności więżą. Z tym można tylko się zgodzić. Jednak, niestety, autorka, choć budzi moją wielką sympatię, nie okazała się w moim subiektywnym odczuciu wirtuozem obserwacji. Jej wnioski nie wykraczają poza jej własne doświadczenia.

Moim zdaniem jednym z głównych problemów wychodzenia z biedy i bezdomności w Polsce jest to, iż w naszym kraju człowieka nie ustawia praca ani wykształcenie, a mieszkanie. Mając mieszkanie można się kontentować byle jaką pracą. Z drugiej strony, nie mając własnego kąta, tylko dzięki dobrej, świetnie płatnej pracy można się ustawić. Jest to układ odwrotny niż w całym świecie, gdzie każdy awans w pracy powoduje możliwość poprawienia warunków mieszkaniowych. Gdzie nawet słaba praca pozwala od razu się zakotwiczyć, a każda lepsza pozwala na więcej.

Jeszcze innym ograniczeniem spojrzenia Anny Łojewskiej jest patrzenie na bezdomność tylko i wyłącznie poprzez przytułek. Choć autorka Pamiętnika sama przeżyła okres koczowania pod chmurką, nie pisze niczego** o postawach bezdomnych, którzy od początku unikają innego niż doraźnego kontaktu z przytułkami, albo też unikają go w ogóle.

Kolejnym ograniczeniem spojrzenia autorki jest generalizowanie swoich własnych doświadczeń. Z pamiętnika możemy wywnioskować, iż bezdomni to tylko tacy, którzy się zagubili. Bo byli za wrażliwi (jak nasza pisarka), bo całe ich życie to poprawczaki i kryminał, bo to albo tamto, co spowodowało ich bezdomność. Ja osobiście pamiętam spotkanie z prawdziwym milionerem, nie byłym, ale obecnym, który wybrał życie bezdomnego. Nie takiego przytułkowego i uzależnionego od pomocy, ale prawdziwego, wolnego kloszarda. W każdej chwili mógł wrócić do swego majątku i swoich firm, ale nie chciał. Nigdy nie wrócił do obowiązków, rodziny, stresów i odpowiedzialności. Wolał życie z dnia na dzień, z troskami tak ograniczonymi jak i potrzeby. Dlatego właśnie brak mi w Pamiętniku pewnego podkreślenia, że ilu bezdomnych, tyle powodów i przyczyn bezdomności, tyle przyczyn trwania w niej.

Dziwi mnie też wyrażone przez pisarkę niezrozumienie, czy też raczej zdziwienie, dla przyczyn, z których ludzie chętnie pomagają zdołowanym, lecz wręcz przeszkadzają tym z dołka się dźwigającym. Jest ich wiele, a w Polsce mechanizmy ostracyzmu różnej proweniencji są szczególnie silne. Jednym z najsilniejszych, bo powszechnym, ponadklasowym i ponadczasowym, jest mechanizm, który nazwałbym strategią sfrustrowanego filantropa. Póki ktoś leży, byle ochłap jest pomocą i powoduje w ofiarodawcy zadowolenie. Darczyńca czuje się wspaniały i taki święty. Kiedy upadły powstaje, niejednokrotnie zmienia się w anioła. I nagle nie wszystkim można go wspomóc; nie wszystko jest mu po prostu potrzebne. Nagle darczyńca zauważa, że ta sierota, ten nieudacznik, zaczyna go przerastać. Dotychczasowy filantrop dostrzega, iż ten biedak może ma inteligencję i inne cechy, których jemu samemu Bóg nie dał aż w takiej mierze. Nagle stwierdza, iż ten, który budził tylko litość, teraz zaczyna być postrzegany jako ktoś. Budzi się zazdrość; syndrom miernego nauczyciela, którego los obdarzył uczniem geniuszem.

Mimo tych niedociągnięć, które być może są tylko moim subiektywnym marudzeniem, uważam iż Pamiętnik z dekady bezdomności mogę polecić z pełnym przekonaniem każdemu. Przede wszystkim tym, którzy dotąd nie mieli okazji ani czasu, by się nad problemem biedy i bezdomności zastanowić. Zwłaszcza ci, którzy dotąd widzieli bezdomnych jako obcych, jako istoty nie z ich świata, może zobaczą w nich ludzi. Jest też, o czym już wspomniałem, lektura Pamiętnika wielkim głosem przeciwko wykorzystywaniu biednych przez różnych społeczników i Kościół, a za pomocą profesjonalną i poddaną kontroli. Jest to wreszcie zbiór celnych i wartościowych myśli o człowieczeństwie i wolności. Jest to też przestroga. Jednym słowem pozycja, mimo mało chwytliwego tytułu, absolutnie warta uważnego przeczytania, przemyślenia i przeżycia, o czym Was zapewniam. Jednocześnie, jako uzupełnienie i ukazanie, jak to jest gdzie indziej, polecałbym choćby oparte na faktach filmy W POGONI ZA SZCZĘŚCIEM (The Pursuit of Happyness) 2006 czy Z ULICY NA HARVARD (Ze slumsów na Harvard, Homeless to Harvard: The Liz Murray Story) 2003


Wasz Andrew



* za Wiktorem Suworowem
** Jedynym bezdomnym, który mieszka poza schroniskiem, czyli w bunkrze, jest Andrzej. Pojawia się on jednak w Pamiętniku tylko dlatego, iż ma w swej historii również znaczący epizod schroniskowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)