niedziela, 8 lipca 2012

Zwodniczy punkt

czyli pozory mylą



Zwodniczy punkt
Dan Brown
(oryg. Deception Point)
tłumaczenie: Maria Frąc, Cezary Frąc
Albatros / Sonia Draga 2011

Najnowszy satelita NASA wykrywa niezwykły obiekt w lodowcach Arktyki, meteoryt ze śladami życia pozaziemskiego. Biały Dom przygotowuje się do poinformowania o odkryciu światowej opinii publicznej. Stanowiłoby ono sensację na miarę lądowania człowieka na Księżycu i zapewniło urzędującemu prezydentowi USA reelekcję. W celu zbadania meteorytu i stwierdzenia jego autentyczności na Arktykę udaje się grupa naukowców. Do grupy na osobiste polecenie prezydenta dołącza Rachel Sexton, analityk wywiadu, by przygotować opis znaleziska dla Białego Domu. Towarzyszy jej Michael Tolland, światowej klasy oceanograf. Wkrótce okazuje się, że rzekome odkrycie to precyzyjnie przygotowana mistyfikacja. Człowiek, który za nią stoi, zrobi wszystko, by prawda nie ujrzała światła dziennego. Rachel i Michael muszą uciekać, tropieni przez bezlitosnych komandosów-zabójców. Próbują ostrzec prezydenta i ustalić, kto kryje się za misterną intrygą, zwodniczym punktem na kreślonej przez nich mapie spisku...

Po przeczytaniu takiej notatki wydawcy zamieszczonej na okładce książki miałem nadzieję na coś w stylu starego dobrego techno-thrillera klasy Polowania na Czerwony Październik. Nadzieję podpartą bardzo pozytywnymi wrażeniami z lektury innych powieści autora**. Śmiało przystąpiłem więc do zapoznania się ze Zwodniczym punktem.

Już od pierwszych stronic poznałem, że pod względem stylu mamy to, co nieodmiennie kojarzy się z Danem Brownem; szybka, wciągająca akcja, wyraziste, jakby pod film stworzone postacie głównych bohaterów, no i oczywiście miłość między nimi rodząca się w czasie walki o życie, prawdę i sprawiedliwość. Coś pominąłem? Może ciekawostki historyczne, naukowe i polityczne? No właśnie; tutaj dochodzimy do jednej z największych wtop w dziejach mych kontaktów z powieściami wszelkiej maści, a trochę ich w końcu przeczytałem.

Dana Browna miałem za człowieka inteligentnego, obdarzonego nie tylko dobrym piórem, ale i umiejętnością wyszukiwania ciekawych informacji oraz wplatania ich w swe powieści. Jakże się myliłem!

Różne są rodzaje inteligencji i jej braku. Szczególnie mnie irytuje ułomność umysłu polegająca na tym, iż człowiek nie potrafi sam siebie krytycznie ocenić; nie potrafi określić co wie, a czego nie. Z reguły idzie to, co jest logicznym następstwem tej wady, z przekonaniem o posiadaniu inteligencji i wiedzy. Ludzie tacy nie potrafią rozgraniczyć tego, co wiedzą na pewno, tego, co niepewne i tego, czego absolutnie nie wiedzą. Dan Brown, jak widać z licznych podziękowań zamieszczonych we wstępie do Zwodniczego punktu, miał przy tworzeniu tej powieści licznych pomagierów utytułowanych i obleczonych w szaty autorytetów. Jak więc to możliwe, że w książce są błędy merytoryczne wołające o pomstę do nieba?

Jeden ze starych profesorów, z którymi miałem do czynienia, zwykł żartować, iż szczytem specjalizacji jest wiedzieć wszystko o niczym. Odkładając jednak na bok krotochwile ze smutkiem należy stwierdzić, iż Zwodniczy punkt, w którego napisaniu pomagali i ludzie z NASA, i z Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, oraz wielu innych naukowców, jest dowodem na postępującą rozbieżność między posiadanymi tytułami naukowymi a podstawową wiedzą wykraczającą poza wąską dziedzinę danego specjalisty. Niedługo dojdzie do tego, że profesor mechaniki kwantowej nie będzie wiedział, jak brzmi Prawo Archimedesa. Nasza powieść jest tego koronnym przykładem. Nikt nie zauważył błędów, które ośmieszają i autora, i jego współpracowników. Ośmieszają również krytyków oceniających tę powieść, którzy podkreślają, ile się z niej dowiedzieli o nauce, technice, oceanach i meteorytach. Może lepiej zafundować sobie jeszcze raz program gimnazjum, ze szczególnym uwzględnieniem nauk ścisłych i czytania ze zrozumieniem, a potem po prostu uważać zamiast pisać SMS-y i ściągi?

Nie będę przedłużać opisu tej hańby, po której pisarz z poczuciem honoru, jeśli nie strzeliłby sobie w łeb, to przynajmniej nie publikowałby już więcej pod tym samym nazwiskiem, ani nie zezwolił na kolejne wydania podobnego „bestsellera”. Wymienię tylko dwie wpadki, które szczególnie mnie ubodły, a których jak dotąd, z tego co widzę po recenzjach, do których miałem dostęp, nikt nie zauważył.

W końcowej fazie powieści, gdy bohaterowie znajdują się na statku Michaela Tollanda, Brown daje swym czytelnikom wykład na temat działania batyskafu. Jest to pewnie jeden z elementów owej wiedzy wychwalanej jako wielce wartościowa strona tej nieszczęsnej książki. Sęk w tym, że opisana konstrukcja to prawie klasyczna łódź podwodna i ma tyle wspólnego z batyskafem, co samolot z balonem. Hańba!

Jeszcze gorsza jest wpadka dotycząca głównego artefaktu, wokół którego kręci się cała fabuła. „Masywna kula” o średnicy trzech metrów, „o gęstości o wiele większej niż jakiekolwiek skały”*. Kamień ważący ponad osiem ton. Kto uważał w dawnej podstawówce albo dzisiejszym gimnazjum, ten wie, iż wzór na objętość kuli ma postać: V=4/3 π r³, czyli w przybliżeniu v=4,19 r³, co przy r=1,5m daje nam objętość nieco ponad 14 m³. Skoro kula waży 8 ton, więc jej gęstość jest blisko o połowę mniejsza od wody, a wielokrotnie mniejsza od większości masywnych skał. Mówiąc najprościej, taki „niezwykle masywny kamień” pływałby w wodzie niczym kapok! Opisy transportu tego kamienia, wyciąganego z głębiny na powierzchnię przez grupę zmachanych osiłków, podobnie jak jego wcześniejsze peregrynacje, budzą zażenowanie i zgrozę! Nic nie jest takim, jakim się wydaje! Ludzie inteligentni nimi nie są, tytuły naukowe nie gwarantują najbardziej podstawowej wiedzy, a informacje zawarte w Zwodniczym punkcie, podobnie jak postrzeganie świata poprzez reklamy, są tylko złudzeniem.

Błędy merytoryczne z zakresu kryminalistyki dyskwalifikują kryminał. Jestem przekonany, że oceniając Zwodniczy punkt należy podobną wagę przyłożyć do popełnionych przez autora gaf. Jakby tego było mało, zakończenie jest przewidywalne i tak naciągane, iż najbardziej pasują do niego słowa znane z refrenu jednego z polskich seriali, czyli „zabili go i uciekł”. I bynajmniej nie zdradzam tu niczego przed czasem, gdyż każdy się domyśla już od początku powieści, kto zwycięży.

Wielka szkoda, że tak popisowo to spieprzono. Pomysł był niezły, a z takim warsztatem literackim, jaki ma Brown, mogło z niego wyjść coś na kształt jednego z lepszych techno-thrillerów. Mogło być pięknie, a wyszło, jak wyszło. Jedyne co można powiedzieć na obronę pisarza, to że późniejsze jego powieści są dużo lepsze**, co jest wielką różnicą choćby w porównaniu do Toma Clancy, który zaczynał świetnie, a teraz produkuje sztampę. Niestety nie może to wpływać na poprawę oceny tej konkretnej powieści


Wasz Andrew


* str. 88, 89 i dalsze
** Mam na myśli konkretnie Kod Leonarda da Vinci

6 komentarzy:

  1. Czytałem w oryginale Deception Point i nie ma tam mowy o batyskafie - Triton to "submersible" http://en.wikipedia.org/wiki/Submersible, co jest pojęciem nieco bardziej ogólnym niż batyskaf i nie mającym bezpośredniego polskiego tłumaczenia.
    Być może słabo szukałem, ale nie znalazłem też w oryginale informacji, że meteoryt jest kulą, co najwyżej jest zaokrąglony z jednej strony - "The rock was smooth and rounded on one end". Nie udało mi się na szybko dotrzeć do informacji o rozmiarach. Proponuję więc stonować nieco krytykę autora - wtopy przynajmniej częściowo są zasługą tłumaczenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopuszczałem taką możliwość, że przynajmniej część błędów może być winą tłumaczy, ale uznałem to za oczywiste na tyle, iż tym razem tego nie podkreślałem. Dzięki za info i tylko nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić, że to nie autor, a tłumacze polegli.

    OdpowiedzUsuń
  3. przede wszystkim pojawił się błąd obliczeniowy, bo v=4/3 r3 to nie 4,19r3 tylko 1,333 r3 co daje nam przy podstawieniu za r=1,5m wartość 4,5m3. To z kolei podstawiając 8000kg/4,5m3 daje nam wartość 1777,78kg/m3 co jest znacznie gęstsze od wody i jest wartością bardziej realną. Wprawdzie jest to gęstość niższa od gęstości chociażby marmuru(2670 kg/m3), ale założyliśmy promień 1,5m no przede wszystkim założyliśmy, że jest to faktycznie kula.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam serdecznie!

    ... Zwłaszcza za te krytyczne. :) Niestety taka jest moja opinia :)

    Włąśnie skończyłem Deception Point. Czytałem też w oryginale i nie mogę sobie przypomnieć aby meteoryt był kulą. Jak dla mnie książka jest świetna. Do tego stopnia, że kilka razy odkładałem ją dopiero nad ranem... Mimo ukończenia uczelni technicznej ewentualne nieścisłości np. matematyczne nie mają dla mnie znaczenia. To miała być wciągająca powieść i tę rolę książka spełnia w 100%.
    Jeżeli ktoś jest zainteresowany czymś bardziej naukowym (ale przystępnym ) polecam np. książki Richarda Feynmana.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :)
      Jestem wychowany na niemieckiej tradycji - rób dobrze, albo wcale. I na marynistyce, gdzie błędy merytoryczne dyskwalifikują powieść bez względu na inne walory. Denerwują mnie też kryminały i sensacje, gdzie facet po trafieniu z pistoletu przelatuje przez pół pokoju. Ale oczywiście każdy ma prawo do swojego zdania i właśnie dlatego zawsze poza całościową oceną staram się pisać konkretnie o plusach i minusach, by każdy sam mógł ocenić, czy dane aspekty są dla niego ważne, czy nie. Z lekturami jak z kobietami... ;)
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)