Philip G. Zimbardo, Richard M. Sword, Rosemary K.M. Sword
Siła czasu
tytuł oryginału: The Time Cure: overcoming PTSD with the New Psychology of Time Perspective Therapytłumaczenie: Anna Cybulko
redakcja naukowa Maria Materska
seria/cykl wydawniczy: Biblioteka psychologii współczesnej
Wydawnictwo Naukowe PWN 2013
Philip George Zimbardo urodzony 23 marca 1933, professor emeritus Stanford University, jest prawdziwym guru psychologii społecznej. Na szczęście coraz większa część jego dorobku staje się dostępna również dla nieangielskojęzycznych Polaków.
Pierwszym moim spotkaniem z Zimbardo i jego pracami była lektura książki pod wiele mówiącym tytułem Efekt Lucyfera; Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło. Był to również mój pierwszy, poza jakimiś strzępkami wiedzy, kontakt z psychologią społeczną. Lektura fascynująca chyba dla każdego, nie tylko dla psychologów. Wszak walka dobra ze złem to temat stary jak świat. Zauroczony i wiedzą, i stylem godnym literatury pięknej, sięgnąłem następnie po Paradoks czasu i Nieśmiałość. Każda kolejna lektura okazywała się jakby uzupełnieniem i jednocześnie rozwinięciem poprzedniej, w związku z czym niezwłocznie zabrałem się i za Siłę czasu.
Na ogół jestem przeciwny zmienianiu oryginalnego tytułu w trakcie tłumaczenia, co często przemienia się w radosną twórczość polskich marketingowców niekoniecznie dobrze robiącą samym dziełom. Tym razem może i dobrze się stało, gdyż nasz rodzimy tytuł, w przeciwieństwie do oryginału, nie informuje, iż książka traktuje o leczeniu zespołu stresu pourazowego (PTSD**), to zaś kojarzy nam się głównie z uczestnikami wojen lub wielkich katastrof. Ilu zaś potencjalnych czytelników może być tym zainteresowanych? A przecież zdecydowana większość PTSD to nie przypadki wojenne i ofiary kataklizmów, ale zwykłe, codzienne sprawy, jak molestowanie seksualne czy zgwałcenia, patologie stosunków przełożony – podwładny i innych stosunków zależności, wypadki drogowe, zwykła śmierć członka rodziny, stresy szkolne i dziesiątki innych powodów. Z tego już widać, iż każdy ma swój interes w poznaniu tej książki, nawet jeśli nie jest zainteresowany poznaniem fascynującej zagadki, jaką jest działanie umysłu i przemiany osobowości człowieka.
Rozpoczynając lekturę Siły czasu miałem nadzieję, iż poza tematyką leczenia PTSD, która już sama w sobie jest dla mnie wystarczająco ciekawa, znajdę w tej pozycji, podobnie jak i w innych firmowanych nazwiskiem Zimbardo, wiele wartościowych informacji wykraczających poza główny temat. Tak też się stało.
Richard i Rosemary Sword są małżeństwem mieszkającym na Maui i zajmującym się od lat osobami cierpiącymi na najbardziej drastyczne odmiany PTSD, głównie weteranami armii USA ze wszystkich wojen, od II Wojny Światowej poczynając, a na tych obecnych kończąc. Nie byli zadowoleni z wyników swej pracy, aż do czasu, gdy spotkali się z profesorem Zimbardo i jego terapią równoważeniem perspektyw czasu (TPT***), która stanowiła przełom w stosunku do okresu, gdy korzystali tylko z tradycyjnych metod, takich jak terapia poznawczo – behawioralna (CBT****) czy debriefing. Doświadczenia kliniczne i badania Swordów we współpracy z Philipem Zimbardo zaowocowały między innymi powstaniem tej książki.
Jednym z kluczowych elementów TPT jest zmiana traktowania PTSD z choroby, na uraz. By wyobrazić sobie różnicę pomyślcie, że ma macie chorobę kolana albo nie chorobę, lecz uraz kolana. Różnica wyraźna, a jeśli zamiast kolana wstawimy umysł, decydująca. Chory nie jest już chorym psychicznie, nie myśli o sobie, że jest wariatem, a po prostu doznał urazu, który daje określone dolegliwości, a wszystko to z kolei da się leczyć. Osobiście znam osoby po różnych urazach i rozumiem, dlaczego większość z nich nie wierzy w skuteczność tradycyjnych terapii psychologicznych i psychiatrycznych do tego stopnia, że do nich nie sięga, albo wręcz stwierdza, że po nich czuło się jeszcze gorzej. Oczywiście, dla niektórych, niestety nielicznych, są pomocne, ale dla innych są wręcz szkodliwe. Nawet jeśli poskutkują pozytywnie, efekt bywa nietrwały, a skutki uboczne (farmakologia) znaczące. Ja też nie miałbym najmniejszej ochoty raz po raz przeżywać złych momentów z przeszłości, co jest osią tradycyjnej szkoły. Nowa terapia jest całkowicie inna. W dodatku jej warstwa teoretyczna jest banalnie wręcz prosta, nawet oczywista. Łatwa do zrozumienia i zaakceptowania, co jest ewidentnym kontrastem wobec dawnych metod. Jest to zresztą ogólna różnica między nową i starą szkołą psychologii. Ta pierwsza jest łatwa do zaakceptowania nawet dla umysłów ścisłych, które wzbraniają się użyć słowa nauka wobec tradycyjnej psychiatrii i psychologii jawiących się jako coś z pogranicza nauki, sztuki i szamaństwa.
Z tego, co już przeczytaliście, wynika, iż Siła czasu jest wartościową lekturą dla każdego, gdyż każdy z nas może, a większość pewnie ma, osobiście lub w rodzinie albo wśród znajomych, problemy z mniej lub bardziej nasilonym PTSD spowodowanym różnymi przyczynami. Często problemy nieuświadomione, gdyż z PTSD wiążą się takie objawy jak depresja, lęki a i do nieśmiałości można stosować podobną teorię, co do PTSD (szerzej o przyczynach i radzeniu sobie z nieśmiałością w Nieśmiałości). Siła czasu nie jest jednak tylko wykładem o terapii i, podobnie jak wszystkie książki Zimbardo, o fascynującym zwierzęciu społecznym zwanym homo sapiens, choć już to wystarczyłoby, bym polecał ją absolutnie i zdecydowanie.
Kolejność moich lektur od Zimbardo jest najzupełniej przypadkowa, ale wydaje mi się dość trafiona i warto zapoznawać się z nimi w taki właśnie sposób, chyba że ktoś akurat ma potrzebę zacząć choćby od Siły czasu. Jak zawsze u Zimbardo, którego znakiem firmowym jest intrygująca, powieściowa wręcz narracja, lektura poza głównym tematem, czyli leczeniem PTSD, i szerszym tłem, które jest kolejną cegiełką do ogólnego obrazu funkcjonowania człowieka w czasie w i społeczeństwie, zapewnia nam dużo więcej.
Podobnie jak w poprzednich książkach, tak i w tej, poza głównym nurtem znajdujemy mnóstwo niezwykle interesujących ciekawostek, które więcej nam mówią o innych krajach i innych społeczeństwach niż najbardziej nawet udane reportaże. Reportaż nigdy nie jest wierny. Nie da się opowiedzieć uczciwie o sobie ani o innych. Obraz zawsze jest przefiltrowany przez naszą percepcję i zniekształcony przez nasz sposób myślenia, a filtry ingerują tym mocniej, im bliżej głównego tematu. Najczystsze są wątki poza tematem, ale tych w reportażach nie ma. Tymczasem w książkach Zimbardo, podobnie jak w dobrej literaturze pięknej, zawsze znajdujemy mnóstwo perełek i diamencików – drobnych konkretów; przytoczonych przy okazji ciekawostek i szczegółów, o których nie dowiedzielibyśmy się w inny sposób, gdyż albo są ukrywane, albo zapomniane, albo z wielu innych powodów toną w informacyjnym szumie. Choćby szokujące informacje o tym, iż w niektórych latach nowego wieku liczba samobójstw w armii USA przewyższyła już straty bojowe(sic!).
W tej książce dodatkowo mamy przytoczone historie życia pacjentów kliniki Swordów. Każda z nich jest interesująca, ale niektóre są wręcz porażające. Inne dają do myślenia na temat stereotypów. Na przykład opieka socjalna w Stanach. U nas się mówi, iż jest dużo mniejsza niż w Europie. I czytamy o zwykłym policjancie, nie żadnej szyszce, który, po dziesięciu latach pracy zaledwie, idzie na cztery lata(sic!) na zwolnienie lekarskie z powodu PTSD. U nas w najlepszym wypadku pół roku zwolnienia, komisja lekarska i kop na rentę, a potem uzdrowienie przez lekarza orzecznika. Albo zbrodnie wojenne. Jedwabne dzieli Polaków jakby to było nie wiadomo co, żołnierze z Nangar Khel byli sądzeni za zbrodnie wojenne (całe szczęście, że skończyło się na uniewinnieniu), a tu członek czarnych beretów bez żadnej żenady wspomina, jak wspólnie z kumplami mordował w Wietnamie całe wioski nie oszczędzając kobiet, dzieci, a nawet zwierząt. Albo powtarzający się motyw przewijający się w kilku historiach choroby, z którego wynika, iż pracownika niskiego szczebla w wieku średnim stać na zdobycie całkowicie nowego zawodu i ukończenie wymagających tego szkół lub fakt, że w języku sycylijskim nie ma w ogóle czasu przyszłego (sic!). Ciekawostki, ale zbierając je można stworzyć sobie jedyny prawdziwy obraz obcych krajów, który nie jest uśrednioną, przepuszczoną przez filtr odszumiający pocztówką, ale zbiorem szczegółów, a w nich zawsze chowa się diabeł.
Reasumując – wszystkich zachęcam do lektury Siły czasu i pozostałych dzieł Zimbardo oraz jego kolegów. Zwłaszcza, że z różnych względów na pewno wiele środowisk w Polsce będzie dawało opór zawartych w nich koncepcjom. Poza wiedzą i nowym spojrzeniem na liczne aspekty rzeczywistości ,przyniosą Wam one pewnie i nowe spojrzenie na Wasze własne życie, problemy oraz ich przezwyciężanie, pozwolą pełniej przeżywać szczęście i dawać je innym, a o to przecież chodzi
Wasz Andrew
* sword ang. miecz
** PostTraumatic Stress Disorder
*** Time Perspective Therapy
**** Cognitive Behavioral Therapy
Ach, znowu Zimbardo w akcji. Po każdej recenzji kolejnej książki tego interesującego osobnika, przekonuje się, że prędzej czy później będę musiał poznać tego człowieka.
OdpowiedzUsuńJeśli natomiast chodzi o poznawanie "obcych" krain, to ja cały czas uparcie stawiam na tamtejszą literaturę. A w spostrzeżeniu, że reportażysta zniekształca, formuje literacką masę na swój gust, ocenia wydarzenia przez pryzmat zupełnie innych wartości kulturowych jest sporo prawdy. Może dlatego tak rzadko sięgam po tę formę literacką :)
Miejscowa literatura jest ograniczona percepcją miejscowych autorów. Iluż naszych rodzimych autorów dostrzega i ma odwagę ukazać w swych dziełach to, co pierwsze rzuca się w oczy każdemu obcemu - dziurawe drogi, cały kraj przypominający jedno wielkie dzikie wysypisko śmieci, itd? A rzeczy mniej widoczne, ale równie ważne i powszechne, jak tradycyjne spuszczanie ścieków do wód, ściąganie w szkołach itd? A obok tego pretensje do Europy, ekologii, itd.
UsuńKażda forma literacka daje pewien obraz, ale tak jak w fotografii - żeby sobie wyobrazić, jak my byśmy to widzieli, trzeba znać sposób, w jaki powstał oglądany przez nas wynikowy obraz; w literaturze to osobowość autora, jego pochodzenie (geograficzne, kulturowe, itd.) i tysiąc innych rzeczy.
Najlepsze jest chyba uważne czytanie wszystkiego, tamtejszej literatury nie pomijając :)