CROSS
W początkach swojej kariery w waszyngtońskiej policji Alex Cross przeżył wielką osobliwą tragedię - na oczach detektywa niezidentyfikowany snajper zastrzelił jego ciężarną żonę Marię, pozostawiając go z trójką małych dzieci. Minęło kilkanaście lat; Alex awansował, zrobił karierę w FBI, stał się jednym z najbardziej cenionych specjalistów od tropienia seryjnych zabójców. Po jednej z niebezpiecznych akcji decyduje się opuścić FBI i otworzyć własną praktykę psychiatryczną. Kiedy o pomoc prosi go dawny partner, John Sampson, Alex nie odmawia. Nie potrafi. W sprawie, którą prowadzi Sampson - seryjnego gwałciciela i mordercy Michaela Sullivana, który terroryzuje kobiety pokazując im zdjęcia swoich ofiar - pojawił się trop na wskazujący na nierozwiązane zabójstwo Marii sprzed 12 lat. Czy tym razem sprawiedliwość zatriumfuje?
Tyle notka na okładce książki Jamesa Pattersona CROSS. Po powieść tą sięgnąłem z braku czego innego. Po prostu leżała na biurku syna, wypożyczona z biblioteki i czekająca na zmiłowanie boskie.
James Patterson jest uznawany za reprezentanta ścisłej czołówki najpopularniejszych pisarzy amerykańskich, a Cross jest kolejną, okrzyczaną bestsellerem, powieścią z cyklu przygód wspomnianego w notce wydawcy policjanta i psychologa Alexa Crossa. Muszę przyznać, iż rzecz czyta się świetnie. Akcja dynamiczna, opisy plastyczne. W łatwości odbioru pomaga też prosty zabieg polegający na podzieleniu tekstu na rozdziały o objętości maksymalnie kilku stron. To sprawia, iż czytelnik powieść wręcz połyka. I to by było na tyle jeśli chodzi o pochwały.
Absolutnie nie zgadzam się z polskimi recenzjami Crossa brzmiącymi jak peany. Powieść jest płytka jak kałuża sików na trotuarze w gorący letni dzień. Epatuje wydumanymi, do przesady okrutnymi zbrodniami i niczym więcej. Nie porusza żadnych problemów i nie prowokuje żadnych przemyśleń. Sylwetki psychologiczne bohaterów aż rażą płytkością i brakiem realizmu, a w dodatku działania postaci są niejednokrotnie sprzeczne z ich charakterystyką wewnętrzną. Nie ma w Crossie mowy o żadnej wielowątkowości, suspensie czy napięciu. Od początku wszystko jest wiadome tym bardziej, iż jawnie głównym bohaterem jest przedstawiciel sił dobra, Alex Cross, co ewidentnie wskazuje, że właśnie on musi przetrwać do końca książki i zwyciężyć tak czy inaczej.
Powieść Pattersona jest najlepszym przykładem tego, co kojarzy mi się z negatywnym znaczeniem określenia „amerykański bestseller”; powieści, która tak się ma choćby do czołówki szwedzkiej* jak Dorato do szampana Grande Cuvée z dobrego rocznika. Bestseller znaczy bowiem, iż dobrze się sprzedaje, co można osiągnąć albo jakością, albo przystępnością. Masowość w literaturze nie jest zaś, jak w świecie trunków, funkcją ceny, ale prostoty i wybrania plebsu za grupę docelową, co wiąże się z płytkością, a czasami wręcz tępotą odbiorców.
Jeśli już wspomnieliśmy o winach; jest jeszcze jedna analogia między Crossem i winami patykiem pisanymi. Forma zewnętrzna. Tandetna i beznadziejna, zbliżająca się do celowego poniżenia odbiorcy poprzez okazanie własnej nonszalancji i braku szacunku wobec konsumenta, a tutaj czytelnika. Już na frontowej okładce na górnym pasku straszy literówka (nagroźniejszym)**. W dawnych czasach szanujący się wydawca po czymś takim brał pistolet i szedł nad Wisłę, by już nikt go więcej nie oglądał. We wnętrzu książki nie jest lepiej. Nie chodzi nawet o literówki, ale o ewidentne błędy różnego rodzaju***. Nie będę się nad nimi rozwodził, gdyż i tak nie wpłynęły one na końcową ocenę tej powieści w moich oczach. Choć świetnie się ją czyta, jest absolutnie bezwartościowa. Jeśli idziecie do księgarni albo biblioteki macie wybór, więc po co tracić na nią czas?
Wasz Andrew
* przykładowo Comedia Infantil, Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet
**Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2008
***Nie wiem kto zawinił; czy wydawca, czy tłumacz (Anna Kołyszko), czy autor, czy też wszyscy po trochu, ale nie zmienia to faktu, iż od błędów wszelkiej maści w książce aż się roi.
Ja Pattersona już dawno spisałam na straty. Tego się NIE DA czytać. Na temat błędów się nie wypowiadam, bo to, co czytałam, wydali Niemcy, a ich wydania z regułu odpowiadają jakiemuś edytorskiemu poziomowi. Tym niemniej potwierdzam, że błędy (i literówki, i błędy translatorskie) obrzydziły mi już niejedną lekturę, do tego stopnia, że książkę rzucałam w kąt (czyli na ebay...).
OdpowiedzUsuń