W Zaćmienie (Eclipse) wpadłem w pełnym pędzie. Obawiałem się trochę katastrofy, co często zdarza się czytelnikom z winy nawet najlepszych autorów cyklów powieściowych, którzy osiągnąwszy granicę swych możliwości na początku lub nawet bliżej środka, nie potrafią już dłużej utrzymać poziomu, zawodząc czytelników, których wcześniej uwiedli. Śmiało parłem do przodu gnany wartką akcją, plastycznymi opisami i niepowtarzalnym klimatem będącym znakiem firmowym Stephenie Meyer. A zaczęło się tak niewinnie...
Zmierzch, pierwsza część sagi (pod tym samym tytułem) o wampirach i wilkołakach współistniejących w ludzkim świecie, nie wydała mi się czymś rewelacyjnym. Niemniej jednak był na tyle dobry, by wciągnąć mnie podstępnie i niezauważalnie, by zmusić do jak najszybszego sięgnięcia po drugą odsłonę opowieści – Księżyc w nowiu. To już była prawdziwa uczta; może nie arcydzieło, ale kawał naprawdę dobrej pisarskiej roboty.
Część trzecia sprawiła, że po raz drugi przewartościowałem swe oceny dotyczące Zmierzchu, a także zmieniłem nieco odczucia, jakie miałem po niedawnej lekturze Księżyca.
Rożne serie powieściowe zdarzało mi się czytać. Jedne zaczynały się fajerwerkiem, jak Diuna Herberta, gasnąc z każdą kolejną książką, jakby większość paliwa spaliła się w pierwszym wybuchu. Inne trzymały równy poziom, jak opowieści o Horatio Hornblowerze pióra C. S. Forestera. Nie kojarzę jednak niczego, co podobnie do prozy Stephenie Meyer przypominałoby mi równię pochyłą. Coraz szybciej, coraz lepiej.
Nie jestem fanem fantasy ani naszego świata zaludnionego potworami. Wolę już potwory w kosmosie. Jakieś takie to bardziej prawdopodobne. Z kryminałów wolę odmiany z dodatkami do czystej rozrywki, choćby szwedzką szkołę kryminału społecznego. Komedie wybieram te, które raczej prowokują do uśmiechu lub śmiechu, niżeli do rechotu. Pomimo tego, pomimo płytkości o jaką posądzałem Zmierzch na początku mojej z nim znajomości, urzekł mnie niezwykły klimat alternatywnej wersji naszego świata wykreowany przez Stephanie Meyer i gładko przeszedłem dalej.
Księżyc w nowiu sprawił, że naprawdę polubiłem tą ciamajdowatą Bellę Swan, o którą zabiegają amanci po równi spośród ludzi, co wampirów i wilkołaków. Doceniłem alegoryczny charakter serii stworzonej przez panią Meyer, która pozwala rozkoszować się jej prozą zarówno tym, którzy szukają warstw pod warstwami i aluzji w aluzjach o aluzjach, jak i początkującym, którzy pomiędzy wierszami niczego jeszcze odczytać nie potrafią. Rozsmakowałem się w zimnych, pochmurnych klimatach i sercowych rozterkach Isabelli zakochanej jednocześnie w dwóch rywalach walczących ze sobą o jej serce. Jako bardzo zgrabny oceniam sposób w jaki autorka ożeniła legendy o wilkołakach i podania o wampirach, tworząc z nich dwie współistniejące, choć zwalczające się rasy. Klan krwiopijców jaroszy to już jest majstersztyk, że nie wspomnę o klanie Volturi. Kto czytał, ten wie, a pozostałym nie zdradzę żadnych szczegółów. Przeczytajcie sami, albowiem zaprawdę warto.
Wielu powie, iż opowieści o przygodach Belli są sztampowe, a książki Stephenie Meyer płytkie jak kałuża na niemieckim asfalcie. Ja też tek myślałem; na początku. Finis coronat opus, czyli jak stwierdził żelazny mąż: mężczyznę poznać po tym, jak kończy. Gdyby Zaćmienie kończyło cykl Zmierzch, to powiedziałbym, że jest to dzieło natchnione. Jak chyba żadna inna książka przyciągnął do słowa drukowanego znaczącą część młodego pokolenia, a i takim starym prykom jak ja dostarczył świetnej zabawy. I nie tylko zabawy. Zdaję sobie sprawę, że pisarka prawdopodobnie z premedytacją korzystała z wielu chwytów zwiększających szansę na zdobycie popularności, zwłaszcza popularności wśród nastolatków; profil głównej bohaterki, rozterki serca, rywale jak awers i rewers, etc. Czy to jednak naprawdę coś złego? Czy nie dość już arcydzieł butwiejących w ciemnych kątach bibliotek, jeśli nie wręcz po piwnicach? Może już najwyższy był czas na coś takiego? Gdybym dzisiaj miał oceniać całą serię, powiedziałbym – rewelacja! Zaćmienie nie jest jednak końcem. Przechodzę więc do następnej części, po równi pełen nadziei i obaw. Spotkamy się Przed świtem
Wasz Andrew
Fajna recenzja. Twoje recenzje wyróżniają się spośród tych, które czytałam o "Zmierzchu". Świetnie się je czyta, czekam na ostatnią :-). Jestem ciekawa końcowej oceny.
OdpowiedzUsuń