poniedziałek, 23 stycznia 2012

Nielegalni



Vincent V. Severski to pseudonim literacki, za którym podobno ukrywa się oficer polskiego wywiadu pracujący przez wiele lat poza granicami kraju pod przybraną tożsamością. Właśnie skończyłem czytać opasłą książkę jego autorstwa Nielegalni.


Tytuł nawiązuje do nielegalnych, czyli agentów wywiadu pracujących za granicą pod sfabrykowaną tożsamością i bez ochrony prawnej, czyli nielegałów. Ponieważ tajne służby i wywiad w szczególności są to jedne z moich ulubionych klimatów, rzuciłem się na lekturę niczym wygłodniały pies na michę.

Od pierwszych stron powieść wciąga. Czyta się ją szybko i trudno się od niej oderwać. To w dużej mierze zasługa prostego, dynamicznego stylu. Oszczędnego, ale jednocześnie na tyle plastycznego, by stworzyć w umyśle czytelnika wyraziste obrazy i pozwolić mu się przenieść na miejsce akcji.

Fabuła nie jest specjalnie skomplikowana. IPN otrzymuje informację o zakopanej na terenie twierdzy brzeskiej skrzyni z tajnymi dokumentami NKWD z 1941 roku, które ze względu na zawarte w nich informacje o radzieckiej agenturze w Polsce mogą być prawdziwym mieczem Damoklesa nie tylko dla polskich obecnych polityków. Zadanie wydobycia tego skarbu otrzymuje tajna komórka naszego wywiadu na której czele stoi Konrad Wolski. Dla wszystkich jest oczywiste, że do wyścigu i walki o zawartość tajemniczej skrzyni staną z naszym asem wywiadu i jego ludźmi służby rosyjskie, a być może i inne, o ile się tylko o sprawie dowiedzą. Jak się ta cała afera zakończy oczywiście nie zdradzę.

Czytelnikom przyzwyczajonym do klasycznego schematu powielanego w większości powieści; czyli głównego bohatera, głównego wątku i świata kręcącego się wokół nich, może przeszkadzać drugi główny wątek Nielegalnych, czyli historia Hansa Jorgensena, obywatela Szwecji, a w rzeczywistości oficera radzieckiego wywiadu od dziesięcioleci działającego na Zachodzie. Oba główne wątki oczywiście się łączą, choć nie permanentnie, a akcja przeskakuje raz do Szwecji, to znów na teren Polski i jej wschodnich sąsiadów. W dodatku wielokrotnie cofamy się w czasie aż do początków II Wojny Światowej. Przyzwyczajonym do stylu Alistaira MacLeana może to przeszkadzać, ale mi bardzo odpowiada, gdyż ułatwia czytelnikowi odczucie, jakich przeszkód doznaje agent wywiadu lub innych służ próbujący działać w stanie chronicznego braku informacji i stałej świadomości, iż każdy nieznany mu fakt może spowodować nieprzewidziane i nieprzewidywalne skutki. W moim odczuciu dzięki temu zabiegowi udało się autorowi pokazać, jak jedne zdarzenia spoza naszego horyzontu postrzegania wpływają na inne, które widzimy, bardzo często odległe w czasie i przestrzeni, a agenci muszą próbować przewidywać ich przebieg.

Powieść wyjątkowo solidnie osadzona jest w realiach polskich służb. Specyficzne maniery i język, którymi posługuje się grupa Konrada mogą drażnić niektórych czytelników. Ja jednak uważam, iż autor świetnie oddał sposób w jaki charyzmatyczny przywódca oddziałuje na zachowanie swoich ludzi, na kulturę korporacyjną, jak by powiedział teoretyk socjologii biznesu. Widać to nawet w przysłowiu „jaki pan, taki kram”, ale im bardziej hermetyczna grupa, im bardziej elitarna, tym wyraźniejsze są te cechy. Przestają być one tylko zachowaniami na pokaz, lecz stają się autentycznym sposobem patrzenia, wysokiej samooceny i polegania na współpracownikach. Jednostki nie potrafiące się dopasować są z takich zamkniętych środowisk wcześniej czy później rugowane. Szef, nie tylko w tajnych, elitarnych strukturach, automatycznie dobiera sobie ludzi, jacy mu odpowiadają i z drugiej strony, jeśli jest prawdziwym autorytetem, jego osobowość kształtuje współpracowników. Inna sprawa, że działa to zawsze, również gdy dowódca jest zerem. To ostatnie, o ile utrzyma się dłużej, powoduje degradację całej struktury. Niepokorni uciekają, a reszta się przystosowuje.

W interesujący sposób pisarz pokazuje różnice w mentalności służb specjalnych w zależności od narodu i jego historii. Bardzo celnie charakteryzuje Szwecję, Polskę i Rosję, choć wydaje mi się, że i tak za mało oddaje potęgę i unikalność służb rosyjskich. Ucieka nieco stara prawda wywiadu, że najlepszy wywiad to ten, o którym nigdy się nie słyszy. Nawet zwycięstwo, jeśli staje się wiadomością publiczną, nie jest do końca wygraną w tym świecie tajemnic. Prawdziwym sukcesem jest ten, który przypisywany jest każdemu, tylko nie prawdziwemu sprawcy. To jednak tylko taka dygresja.

Powieść była reklamowana jako odsłaniająca tajemnice polskiego wywiadu, jednak po jej przeczytaniu nie znalazłem niczego, co by mogło takie stwierdzenia uzasadniać. Mimo tego jest naprawdę bardzo dobra i stanowić będzie świetną lekturę dla każdego lubiącego klimat walki tajnych służb. Może nieco niesmaku wzbudzić w sympatykach prawicy, a w szczególności PiS, gdyż ocena ich działalności w sprawie bezpieczeństwa państwa jest w niej zdecydowanie negatywna, ale cóż, tak chyba kiedyś ostatecznie oceni je historia. Przy masowych czystkach zawsze ułatwia się wejście wątpliwym elementom, gdyż nabór musi być równie masowy, co siłą rzeczy uniemożliwia prawdziwą weryfikację. Nie tylko zresztą prawicy przylepił autor łatkę. Znajdziemy też wyraźnie ataki personalne wobec kolegi po fachu, mam wrażenie, iż przekraczające zwykła krytykę do tego stopnia, że aż budzące podejrzenie o jakieś porachunki osobiste. Pomimo pewnych szczególików budzących wątpliwości co do realiów pracy agentów* całość sprawia bardzo profesjonalne wrażenie. Autentyczny klimat działania służb, celnie ubarwiony specyfiką narodową, rewelacyjne i świeże spojrzenie na pewne aspekty działania wywiadów i naszej historii, a także barwne postacie drugoplanowe ukazujące autora jako bystrego obserwatora oraz fabuła ciekawa do samego końca – wszystko to sprawia, iż z całą pewnością po Nielegalnych warto sięgnąć, o czym Was z przekonaniem zapewniam



Wasz Andrew









* Wspomnę tylko numer z nadmuchanym balonikiem leżącym na łóżku, który ma się przemieścić, jeśli ktoś będzie otwierał drzwi do pokoju i zdradzić, że był ktoś był w pomieszczeniu podczas nieobecności właściciela. Balonik albo byłby wstanie tak chwiejnej równowagi, iż mógłby go przemieścić nawet powiew powietrza poruszającego się od nie końca szczelnego okna do szczeliny pod drzwiami, czy ruchu gorącego podnoszącego się od kaloryfera (czytamy, że ogrzewanie załączyło się automatycznie), albo byłby dość stabilny i można by delikatnie otworzyć drzwi, po czym jedna osoba mogłaby go przytrzymywać, a druga delikatnie przeszukać pokój. W mojej ocenie pomysł poroniony, gdyż bardzo widoczny i zawodny (niemiarodajny), a każdy obdarzony wyobraźnią byłby w stanie wymyślić i wypróbować we własnym zakresie lepszy patent.


Książki wydawnictwa Czarna owca taniej nawet o 36%

2 komentarze:

  1. Dziękuję! Muszę powiedzieć, że jest to wyjątkowo celna opinia. Sprawia wrażenie jakby jej autor od środka poznał nasze życie. Jestem autentycznie zaskoczony i pełen podziwu. Chylę czoło!
    Nie mam w zwyczaju komentować opinii. Każdy ma prawo do swojej. Nie jestem literatem i nie mam z tego powodu kompleksów. Jednak ta opinia bardzo mnie poruszyła! Nie mogłem milczeć!
    Przy okazji. Poruszyłem sprawę Zacharskiego, ponieważ w naszym środowisku (z nielicznymi wyjątkami) tak jest postrzegana. Nie ma w tym nic osobistego. I druga sprawa. Numer z balonikiem należy do kanonu pracy operacyjnej. Nie raz go z powodzeniem stosowałem. W powieści jednak są zdarzenia zupełnie fikcyjne, wymyślone przeze mnie. Ale nie powiem, które;-)
    VVS

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi miło, że moja opinia została zauważona przez autora. Jeszcze raz gratuluję świetnej powieści i pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)